Obudziłam się rano z potwornym bólem głowy i kacem mordercą
- Zasłoń okna.. głowa mi pęka. - powiedziałam do brata, który zaśmiał się na moje słowa. - Co się działo?
- A nic. Trochę za dużo wypiłaś i rzygałaś, po tym spędziliśmy razem upojną noc. - ostatnie słowa nacechował taką namiętnością, że mnie aż ciarki przeszły po plecach.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- Serio? - spytałam lekko powątpiewając.
- Głupia. Oczywiście, że nie. - odpowiedział - jestem oburzony, że w ogóle dopuściłaś do głowy taką myśl.
- Ta sorry. - burknęłam przejmując jego negatywny nastrój.
- Nigdy nie skrzywdziłbym Cię przecież, jesteś dla mnie najważniejsza. - powiedział i usiadł obok mnie na krawędzi łóżka. - Słuchaj. Muszę iść do pracy, a Ty.. najlepiej nigdzie nie wychodź, dopóki nie wrócę. Rozumiemy się? - zarządził Eric, a ja zmarszczyłam brwi.
- Niby czemu mam nigdzie nie wychodzić? - spytałam krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Przecież doskonale wiem, że masz fatalną orientację w terenie, i że zgubisz się za drugim zakrętem. - odpowiedział całkiem na poważnie. Westchnęłam ciężko, bo miał tę cholerną rację.
- No dobra. - burknęłam biorąc butelkę z wodą.
- Dobra dziewczynka. - powiedział z uśmiechem.
- Eric. Nie jestem dzieckiem. - przypomniałam mu, lecz on tylko wzruszył ramionami.
- Zrobiłem już kanapki i gorącą herbatę. Jak się ogarniesz, to jedz śniadanie, dobrze? - powiedział zupełnie ignorując moją wcześniejszą wypowiedź.
- Dzięki, kochany jesteś. - powiedziałam z delikatnym uśmiechem.
Co ja bym bez niego zrobiła?
Nie wiem.
Brakowało mi tego, żeby to ktoś o mnie zadbał, a nie cały czas tylko ja sama o siebie, czy... Jared..
ale on-..
to..
to jest zupełnie inna sytuacja..
to..
ja-..
ja już sama nie wiem.
- Wiem o tym. - odpowiedział dumnie Eric wyrywając mnie z zamyślenia. - To Ty zajmij się sobą, a ja wychodzę. Nikomu nie otwieraj, mam drugi klucz. Gdybyś czegoś potrzebowała to dzwoń. - dodał wyciągając z szafy marynarkę i wyszedł z domu. Na odchodne dodał, żebym zamknęła za nim drzwi na łucznik, więc tak zrobiłam.
Wzięłam długą i odprężającą kąpiel.
A butelka wody niegazowanej cały czas mi towarzyszyła.
W łazience pachniało od męskich perfum i świeżego prania.
Prawdziwy facet potrafiący mieszkać sam.
No właśnie.. co do tego mieszkania samemu.. dlaczego widzę kobiece czerwone stringi?
Czyżby mój braciszek znalazł sobie dziewczynę?
Nie potrafiłam 'wyjść' ze zdziwienia.
On musi mieć dziewczynę, albo ... nie. Wolę nie wyobrażać sobie nie-wiadomo-czego.. *dirty mind*
Wszystko to, działo się bardzo szybko, cieszę się, ze nie pogubiłam się w tym całkowicie.
Dopiero, gdy siedziałam u fryzjera na fotelu już z kolorem blond na głowie, zaczęłam zastanawiać się, czy dobrze postąpiłam.
-
Pasuje Ci naturalny blond. - powiedział mój brat uśmiechając się do
mojego odbicia w lustrze. - Ja płacę. - zaoferował, więc pozostało mi
tylko wzruszyć ramionami.
- Dzięki. - odpowiedziałam obojętnie.
Eric był bardziej zadowolony niż ja sama.
Spacerując ulicami Londynu, Eric objął mnie ramieniem i opowiadał o historii danych miejsc, które mijaliśmy, różne ciekawostki i legendy.
Zapragnęłam iść teraz tędy z Jaredem i opowiadać mu to wszystko, co teraz opowiadał mi mój brat.
Zapragnęłam mieć go znowu blisko siebie.
Trzymać jego rękę.
Kraść jego spojrzenia i oddechy.
Mijaliśmy grupki przystojnych studentów, turystów i miejscowych, lecz gdy, którykolwiek zaczynał wodzić za mną wzrokiem - Eric przyciągał mnie wtedy bliżej siebie szepcząc na ucho, by nie dać się im zwieść.
Wyglądał przy tym, jak idealny kochanek o błyszczącym spojrzeniu i czarującym uśmiechu, którym obdarzał baaardzo wiele kobiet.
Usiedliśmy przed kawiarenką w wiklinowych fotelach i zamówiliśmy sobie kawę.
Mimo tego, że Londyn słynie z wilgotnego powietrza, to dziś było wyjątkowo suche i duszące.
- Przywiozłaś ze sobą słońce z Kalifornii. - powiedział zachwycony pogodą Eric całując wierzch mojej dłoni.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
Wciąż czułam, że boli mnie głowa od kaca, a światło drażni niemiłosiernie, więc włożyłam okulary przeciwsłoneczne Jareda i delektowałam się kawą.
- Hola, Eric! - usłyszeliśmy kobiecy głos, a gdy uniosłam wzrok ujrzałam niewysoką kobietę o urodzie typowo hiszpańskiego pochodzenia, choć było w niej coś "obcego".
- Hola, Margarita! - zawołał radośnie Eric i lada moment stał już przy niej, by się z nią przywitać bardziej "czule".
Przyglądałam się temu z zaciekawieniem, choć i niemałym niesmakiem.
Doskonale wiedziałam, że mój brat jest przystojny i od zawsze starał się być szarmancki, to nie sądziłam, że będzie tak bardzo oblegany przez piękne kobiety.
Brunetka o ciemnych oczach spojrzała na mnie.
- A to kto? - spytała po hiszpańsku z lekkim niesmakiem, lecz i zaciekawieniem. Wstałam z miejsca i ze zdegustowaniem zdjęłam okulary z nosa.
Kolor niebieski moich oczu najwidoczniej bardzo ją zaintrygował.
- Ah, seniorita. To mój anioł. - odrzekł Eric chwytając kosmyk moich blond włosów i zbliżając je do swoich ust, by pocałować bardzo delikatnie, na co ona zmarszczyła złowrogo brwi.
- Vanessa Farewell. Jego młodsza siostra. - odpowiedziałam jej po hiszpańsku dość oschle, a zdziwiona moją znajomością hiszpańskiego uśmiechnęła się delikatnie.
- Ah, si. - powiedziała łagodniejąc nieco w stosunku do mnie i wyciągając do mnie dłoń. - Margarita Tarrou. - dodała, a ja niechętnie uścisnęłam jej dłoń.
- Francuskie nazwisko. - zauważyłam na co Margarita znów lekko zmarszczyła brwi.
- Jest pochodzenia pół-hiszpańskiego i pół-francuskiego. - wtrącił się mój brat z zadowoleniem, na co ja skrzywiłam się lekko. - Van, Twoje oczy są dziś wyjątkowo chmurne.. zdecydowanie wolę, gdy przybierają odcień zielono-złoty. - powiedział, gdy puściłam dłoń jego "znajomej", powiedzmy, że "hiszpanki", by nie nazwać jej brzydko mieszańcem krwi.
- Nie najlepiej wyglądasz. - powiedziała z udawaną troską Margarita, na co ja westchnęłam teatralnie.
- To po kilkugodzinnej podróży samolotem. - odparłam, gdyż doszłam do wniosku, że muszę uświadomić jej mój status.
- Rozumiem.. - odpowiedziała przyglądając mi się bardzo uważnie i tajemniczo. Założyłam znów okulary na nos. - Ah, przerwałam wam pewnie pogawędkę.. muszę już lecieć, Eric. Adios! - dodała, gdy brat odprowadził ją kilka kroków.
- Adios bitchachos. - odpowiedziałam pod nosem z delikatnym uśmiechem, gdy brat dosiadł się obok.
Parsknął śmiechem pod nosem.
- No co? - spytał Eric z uśmiechem na moje wnikliwe spojrzenie skupione na nim.
- Nic. Zawsze miałeś słabość do mieszańców. - odpowiedziałam całkiem na poważnie, świadoma swoich słów.
- Margarita nie lubi pięknych i na dodatek inteligentnych kobiet o blond włosach. - odpowiedział przypatrując mi się również, po czym pociągnął kolejny łyk kawy, która zdążyła już trochę ostygnąć.
- Ah, mi amore, cóż za pech. - mruknęłam z nieukrywanym uśmiechem, po czym roześmialiśmy się obydwoje.
Przystojny młody kelner podszedł do naszego stolika, gdy brat poprosił o rachunek. Obdarzyłam go ciepłym uśmiechem i nieco kokieteryjnym spojrzeniem.
- Do widzenia. - rzucił krótko Eric i pociągnął mnie za zobą za rękę. - Van, mam do Ciebie prośbę. - dodał wciąż prowadząc mnie za sobą za rękę.
- No? - spytałam, by raczył rozwinąć swoją myśl.
- Nie flirtuj z innymi mężczyznami w moim towarzystwie, dobrze? - poprosił prawie, że błagalnym tonem, a ja zamrugałam kilkakrotnie z niedowierzania. - Czuję się wtedy tak, jakbym nie potrafił Cię zainteresować sobą, czy też rozmową. - ta bezpośredniość.
Typowo rodzinna u nas.
- Dobrze. - odpowiedziałam łagodnie, na co on uniósł lekko kąciki ust.
- Świetnie. - mruknął z aprobatą Eric. - A teraz, ważny punkt dzisiejszego dnia. SHOPPING! - szepnął ciągnąc mnie w stronę miejsca handlowego w Londynie obfitującego w różnorodne sklepy, w których można było dostać niemalże wszystko.
Za wszystko płacił mój brat, co wydało mi się nieco.. dziwne, bo nie pozwolił mi za cokolwiek zapłacić i kłócił się ze mną jak małe dziecko, gdy chciałam za COKOLWIEK zapłacić sama.
- Doskonale znał moją słabość do czerni w połączeniu ze złotem i ćwiekami. Kupił mi elegancką, choć bez wątpienia stylową sukienkę ze złotymi ćwiekami na kołnierzyku i przy krawędziach gorsetu na biuście. Przestrzeń między gorsetem a kołnierzykiem była wypełniona ciemnym, choć prześwitującym materiałem. Do tego, mój kochany brat, kupił mi włoskie, szalenie wygodne, czarne szpilki i skórzaną kopertówkę.
- Wydałeś na mnie fortunę dzisiaj.. - mruknęłam lekko zmieszana jego hojnością idąc z nim pod rękę.
- Każda kobieta zasługuje na odrobinę szaleństwa, przynajmniej raz w roku. - odpowiedział dumnie, jakby w ogóle nie był zmęczony dzisiejszym dniem.
Zaprosił mnie gestem ręki do małej restauracji, choć o bardzo wyrafinowanym wnętrzu, gdzie wszyscy byli elegancko ubrani.
- Eric Farewell. - powiedział mój brat, a kelner wskazał nam drogę do naszego stolika obsypanego płatkami róż. - Wszystkiego najlepszego z okazji 21. urodzin, Vanesso. - powiedział mój brat całując mnie w obydwa policzki.
Oczy zaszły mi łzami ze wzruszenia, a po jego geście ręką jaki wykonał mój brat, młody chłopak przyniósł ogromny bukiet czerwonych róż.
- Dziękuję. - ledwo wydusiłam z siebie, gdy Eric patrzył na mnie rozbawiony moją reakcją.
Po przeciągłym "Awww..." przytulił mnie.
- Nie płacz. - powiedział z uśmiechem. - Dla Ciebie wszystko.
- Eric..
- Zdaję sobie sprawę z tego, że mam "kompleks młodszej siostry" i przez to-... a raczej dzięki temu chcę zrobić dla Ciebie wszystko, o co tylko poprosisz. - ciągnął dalej, gdy mnie pozostało w milczeniu słuchać go i zachwycać się pięknem róż.
- Dwadzieścia jeden. - powiedziałam po przeliczeniu kwiatów, przy czym nie zwróciłam uwagi w ogóle na to, co powiedział przed chwilą.
Przecież, już nie od dziś, wiedziałam o tym.
- Moja mała Vanessa jest już dorosła.. - szepnął z niedowierzaniem kręcąc głową.
Uniosłam na niego wzrok.
- Wiesz.. co do tego, to ja-... - zaczęłam niepewnie, i gdy chciałam powiedzieć mu o Jaredzie, przerwał mi z chłodnym spojrzeniem.
- Spotykasz się z Jaredem Leto? - spytał wyjątkowo lodowato, a ja na moment zamarłam.
niedziela, 19 maja 2013
niedziela, 5 maja 2013
21. This is a fight for OUR love, lust, hate, desire.
- Widzę, że masz klucze do jej mieszkania. - powiedziała ze
znaczącym, przenikliwym spojrzeniem. - Musicie być ze sobą bardzo
blisko. - uśmiechnęła się w dość podejrzany sposób.
- Tak. Jesteśmy ze sobą dość.. blisko. - powiedziałem niepewnie, choć nie odrywając wzroku od jej ciemnych oczu.
Zbliżała się do mnie zalotnie i nie potrafiłem powstrzymać się od lubieżnego zwilżenia językiem swoich ust.
- Może wejdziesz? Na chwilę? - zaproponowała wciąż nie puszczając mojej dłoni, a drugą ręką zamknęła drzwi do mieszkania i ciągnęła mnie lekko za rękę w stronę salonu.
Przed oczami rozegrały się właśnie sceny z Vanessą, które jeszcze jakiś czas temu miały tu miejsce.
Uśmiechnąłem się do niej jak Casanova, co dla Amy wydało się znakiem, na który czekała.
Wiedziałem co chcę osiągnąć.
- Słuchaj.. - wymruczałem przy jej uchu czując ciepły oddech na moim policzku. - Nie wiesz może gdzie jest Van? - spytałem możliwie jak najczulej próbując oczarować Amy, której dłonie powędrowały po moich ramionach na kark.
- Wyjechała do brata. - odpowiedziała tak, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Znów ogłupiałem.
Puściła mnie i patrzyła na mnie wyczekująco. - Nie powiedziała Ci?
- Nie. - odpowiedziałem cicho w odpowiedzi na jej wyczekujące odpowiedzi spojrzenie.
Na jej twarzy po chwili wymalowało się zdumienie.
- Czyli najwidoczniej miałeś nie wiedzieć o tym. - stwierdziła wzruszając ramionami. - Ups.. - mruknęła z uśmiechem.
Obserwowałem jak siada w fotelu z tym uśmiechem. - Jestem homoseksualna. Nie interesują mnie mężczyźni. - dodała to tak spokojnym tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Po raz kolejny, ogłupiałem.
Nie spodziewałem się takiego szczerego wyznania.
- Więc.. - zacząłem, lecz ona przeciągnęła się leniwie w fotelu i przerwała mi.
- Byłam tylko ciekawa, co ona w Tobie widzi.
- Jak to "wyjechała do brata"? - spytałem starając się zignorować jej wcześniejsze słowa. - Mówiła Ci coś o tym wyjeździe? - oparłem się plecami o ścianę.
Zaczęła piłować paznokcie i tak idealnie zadbane jak na nastolatkę. Starała się nie patrzeć na mnie, choć chyba doskonale czuła mój wzrok na sobie, bo coraz bardziej zirytowana, sprawiała, że zmarszczka pomiędzy jej brwiami stawała się coraz wyraźniejsza.
- Nie chcę mieć z nią nieprzyjemności. - powiedziała wprost, ja zmarszczyłem lekko brwi.
Spojrzała na mnie zupełnie serio, jakby obawiała się jej.
- Lepiej będzie dla Ciebie, żebyś to ze mną nie miała nieprzyjemności. - mruknąłem czując kolejny przypływ złości.
Dużo jeszcze będzie tych kłód pod nogi?
- Bardziej boję się rozzłoszczonej Vanessy niż faceta po 40-tce. - skwitowała, a ja poczułem jak żyłka pod moim lewym okiem zaczęła pulsować ze złości. Mimo to, uśmiechnąłem się do niej.
- To powiesz mi, gdzie ona jest, czy mam to wyciągnąć z Ciebie inną drogą, niż po dobroci? - przeszedłem do konkretów, gdyż po rozmowie z Margaret nie miałem już najmniejszej ochoty poniżać się przed kimkolwiek. Spoważniałem. - Jest to propozycja nie do odrzucenia. - podkreśliłem to dość oschłym tonem.
- Ah.. życie pełne pokus. - mruknęła cicho pod nosem, jakby zadowolona moją postawą.
Dziwna dziewczyna.
- No?
- Powiedziała, że jakiś facet zrobił ją w chuja, zakładam, że to o Ciebie chodziło. Powiedziała też, że rozmawiała z bratem, leci do Londynu do niego i nie wie kiedy wróci. - powiedziała to spokojnie, po chwili milczenia, choć na jednym wydechu, nie dając mi nic powiedzieć na swoje usprawiedliwienie wobec jej, jak mi się wydawało, bezpodstawnych oskarżeń.
Przecież nic jej nie zrobiłem.
- O której godzinie miała lot? - spytałem, a Amy spojrzała na zegarek.
- Coś koło 7, czy 8 rano? Nie wiem. A potrzebna jest Ci teraz ta informacja? - odpowiedziała obojętnie.
- Pewnie. - odpowiedziałem i w myślach przeszukiwałem już wszystkie kontakty znajomych z Londynu, którzy mogli by pomóc mi ją znaleźć. - Masz do niej jakiś kontakt? - spytałem, a ona znów zamilkła.
- Może.. a co z tego będę mieć? Wypytujesz o bardzo dużo informacji o większości których, Ty nie powinieneś wiedzieć. - odpowiedziała dość cierpko i już wcale nie przypominała mi tej miłej, uroczej dziewczyny sprzed 15 minut, która wyszła mi naprzeciw.
- Mów ile chcesz. Pieniądze nie grają żadnej roli w tej sytuacji. - odpowiedziałem sięgając po portfel do tylnej kieszeni.
Amy uśmiechnęła się radośnie jak dziecko.
- Bukiet kwiatów i Ferrero Rocher wystarczy. - odpowiedziała i w końcu, dobiliśmy targu. - Biorąc pod uwagę różnicę czasu i ZNAJĄC Van, jest teraz na jakiejś imprezie pijana w cztery-... - mówiła, lecz przerwałem jej gestem ręki.
- Nie kończ. - powiedziałem i wyszedłem.
Nawet nie chciałem o czymś takim słyszeć.
Po chwili wracałem już samochodem do siebie i podczas jazdy, wybrałem jej numer.
Jeden sygnał, drugi.. trzeci.. CZWARTY..
- Halo? - usłyszałem męski głos w słuchawce. - HALO?
Przełknąłem ciężko ślinę.
- Dodzwoniłem się do Vanessy Farewell? - spytałem niepewnie, poza jego głosem usłyszałem muzykę dochodzącą z otoczenia rozmówcy.
- Czego chcesz od niej? - usłyszałem o wiele ostrzejszy głos niż ten sprzed chwili, gdy ja milczałem.
Kolega? Nowy chłopak? A może starszy brat? Eric?
- Chcę z nią porozmawiać. - odpowiedziałem, a ten mężczyzna westchnął ciężko.
- Kim jesteś? - spytał jakby już znudzony rozmową ze mną.
- Jared Leto przy telefonie. - odpowiedziałem, a mężczyzna po drugiej stronie telefonu zamarł.
- Daj sobie z nią spokój. Nie życzę sobie, żebyś się z nią kontaktował. - usłyszałem słowa wypowiedziane tak chłodnym tonem, jak powietrze arktyczne.
Niewątpliwe, ten facet wkurwił się.
- Przepraszam, a z kim rozmawiam? - spytałem, choć byłem już prawie całkowicie pewny, że to Eric.
- Z jej starszym bratem. - odpowiedział trochę oschle, choć dumnie. Muzyka w tle powoli cichła i od czasu do czasu słyszałem przejeżdżające samochody.
- Eric? - spytałem niepewnie.
- Z kim rozmawiasz? - usłyszałem w tle dziewczęcy, bardzo znajomy głos. - o kurwa, jaki mam helikopter. - usłyszałem JEJ głos, a serce aż zabiło mi mocniej.
Klnie jak szewc.. ale mimo to, poczułem ogromną ulgę.
-Z nikim. - odpowiedział jej.
- Daj mi Van do telefonu. - zażądałem niezbyt grzecznie.
This is a fight for OUR love, lust, hate, desire.
- Eric? Co jest? - spytała Van.
-Słuchaj. Nie życzę sobie, żebyś miał cokolwiek z nią wspólnego. Ostrzegam Cię. - rzucił szorstko, choć niewątpliwie hamował się przed wybuchem złości.
- Z KIM ROZMAWIASZ?! - wykrzyknęła poirytowana Van, a delikatny uśmiech wkradł się na moje usta. Musi zachowywać się przezabawnie, będąc pod wpływem alkoholu. - Dawaj mój telefon! - domagała się, lecz po chwili usłyszałem już tylko dźwięk przerwanego połączenia *pip*, *pip*, *pip* ... Rozłączył się.
- Skurwysyn.. - syknąłem rozzłoszczony pod nosem. - Jeśli ten gówniarz chce World War III, to dostanie to.
Jednak Amy miała rację.. Van była zalana w cztery dupy, jutro może nic nie pamiętać.
***
- Eric ? Z kim rozmawiałeś? - spytałam czując jak wszystko wokół mnie wiruje. Upiłam się i miałam tego głupią świadomość.
- Z nikim. - odpowiedział z wymuszonym uśmiechem co tylko mnie rozzłościło. Po jego oczach widziałam, że kłamie i przy okazji jest bardzo wkurzony.
- Z kim rozmawiałeś. - powtórzyłam mniej łagodnym tonem. - Powiedz. - domagałam się natychmiastowej odpowiedzi.
- Zwykła pomyłka. - odpowiedział wzruszając ramionami.
- Aha. Kobieta czy mężczyzna? - spytałam, a on zaśmiał się rozbawiony.
- Kobieta.
- Czyli Jared. - stwierdziłam patrząc gdzieś przed siebie i dopiero po chwili zorientowałam się, że zapomniałam się ugryźć w język. Jared miał być tematem tabu podczas mojego pobytu tutaj.
Spojrzałam na brata i ujrzałam złość narastającą w jego oczach, których tęczówki z delikatnych zielono-niebieskich, bardzo pociemniały. - Ten z "Black-... - nie pozwolił mi dokończyć, uniósł tylko rękę ku górze.
Jego dociekliwe spojrzenie prześwietlało mnie.
Poczułam strach, i że moje źrenice powiększają się bardzo, bałam się rozzłości jeszcze bardziej.
Nachylił się w moją stronę. Serce zaczęło mi szybciej bić ze strachu.
- Van. - powiedział wyraźnie. - Nie tłumacz się.
- Niedobrze mi.. - mruknęłam cicho zakrywając usta dłonią.
- Van. Powiedz mi tylko, czy Ty spotykałaś się z Leto. - spytał, a ja popatrzyłam na niego niepewnie.
- Ja-... - zaczęłam, a gdy Eric przysunął się bliżej i patrzył na mnie wyczekująco, dodałam - Zaraz się porzygam. - powiedziałam wstając z miejsca i kierując się w stronę klubu na chwiejnych nogach, a brat podążył za mną.
Wparowałam pośpiesznie do łazienki i dopadłam pierwszej, lepszej wolnej kabiny, a o dziwo brat za mną, zamykając za nami drzwi.
- Wszystko dobrze? - spytał troskliwie patrząc z niepokojem w oczach.
- N-... - mruknęłam - Nie chcę, żebyś gapił się jak wymiotuję. - mruknęłam hamując chęć zwrócenia wszystkiego co miałam w żołądku.
- Młoda. Jestem Twoim starszym bratem. Muszę dbać o moją siostrzyczkę. - powiedział z lekkim uśmiechem, choć on też, ledwo co stał na nogach i wcale nie było mu łatwo, patrzeć na to wszystko.
Zaplótł moje włosy w warkocz i trzymał z daleka od twarzy, żebym jeszcze ich nie ubrudziła.
- Wyjątkowo nieprzyjemnie. - szepnęłam osuwając się po ścianie kabiny na podłogę z dłońmi masującymi skronie.
Przymknęłam oczy.
Wciąż wirowało mi w głowie. - Funkcja "pralka" włączona. - burknęłam, a Eric zaśmiał się i zarzucił mi na ramiona swoją kurtkę.
- Zadzwonię po taksówkę. - powiedział wychodząc z kabiny, na co ja tylko machnęłam ręką.
- Ej.. - mruknęłam wychodząc po chwili za bratem. - Dzięki. - dodałam w odpowiedzi na jego pytające spojrzenie.
- Za co?
- Za wszystko. - odpowiedziałam z uśmiechem.
- Drobiazg. - Uśmiechnął się.
Czułam się już znacznie lepiej, więc poprawiłam swój makijaż i włosy, by nie narobić mu siary przy znajomych, którzy kręcili się dość często w wielu miejscach, gdzie byliśmy. - Lepiej już? - spytał, gdy kończyłam malować rzęsy maskarą.
- Tak. Chodźmy na jeszcze jednego drinka. - powiedziałam puszczając do niego perskie oko.
- Ty i tak jesteś już pijana.. ale jeśli chcesz zalać się w trupa, to okay. - odpowiedział wzruszając ramionami, na co ja pociągnęłam go za rękę.
Te spojrzenia ludzi, gdy we dwoje wyszliśmy z damskiej toalety.
- Dwa razy to co przedtem. - powiedziałam, a młody chłopak nie chciał mnie obsłużyć, co spotkało się z moim olbrzymim oburzeniem.
Eric położył mi dłoń na ustach przez co moje ogniste zażalenia miały formę bełkotu.
- Daj jej to, co chce. Najwyżej zaleje się w trupa. - powiedział Eric, na co młody barman skinął twierdząco głową i podał dwa drinki.
Następnie pamiętam jak przez mgłę, gdy Eric prowadził mnie pijaną i roześmianą do taksówki.
- Van, trzymaj się mnie, bo spadniesz. - syknął cicho mój brat, na co ja i tak chichotałam.
W sumie, to śmiałam się z jakiegoś nieokreślonego powodu.
- Dobra. - mruknęłam patrząc na niego "trzeźwo", a raczej starając się tak na niego patrzeć. A gdy tylko Eric puścił mnie, dosłownie na chwilę, by otworzyć drzwi do mieszkania znów zaczęłam chichotać.
- Trzymaj się chwilę sama, dobra? Tylko nie upadnij! - warknął przez zęby, a mnie zachwiało do tyłu - Mówiłem Ci, żebyś trzymała się chwilkę sama! - warknął rozzłoszczony, co mnie jeszcze bardziej rozbawiło.
Nawet nie poczułam, że straciłam równowagę z gruntem pod nogami, i gdyby Eric nie złapał mnie w ostatniej chwili, to na 200% rozcięłabym sobie głowę.
Na dodatek znów rozdzwonił się mój telefon. - Co do cholery?! - rzucił poirytowany do rozmówcy odbierając połączenie, a ja znów zaczęłam się niepohamowanie śmiać.
- Eric, moja torebka. - powiedziałam, gdy otworzył drzwi do mieszkania kopnięciem z buta tuż po przekręceniu zamka w drzwiach. Jedną ręką podtrzymywał mnie, żebym nie upadła, a drugą przytrzymywał telefon przy uchu.
- To znowu Ty? - spytał drażliwie pomagając mi przy tym wejść do środka. - Zaczekaj tu. - powiedział do mnie zostawiając na krześle przy wieszaku z kurtkami.
Wrócił się po klucze i moją torebkę, po czym zamknął drzwi na zamek i dalej rozmawiał przez telefon.
- Eric. - zawołałam go, a gdy nic mi nie odpowiedział to zawołałam głośniej. - Eric! - pojawił się zaraz w drzwiach z delikatnym uśmiechem na ustach.
- No?
- Przynieś mi wodę. Niegazowaną... - odpowiedziałam. - Słyszysz mnie? - spytałam, gdy wciąż stał i patrzył na mnie. Roześmiał się.
- Słyszę Cię, słyszę. - odpowiedział i zniknął za drzwiami kuchni.
Nie miałam siły wstać z tego krzesła.
- ERIC! - zawołałam znów, a gdy tylko wychylił głowę z kuchni dodałam - I połóż tę wodę koło łóżka.. i miskę też tam połóż. - mruknęłam chwytając się za głowę.
- Coś jeszcze? - spytał z uśmiechem rozbawiony chyba moimi minami, które robiłam w celu przypomnienia sobie jakichś szczegółów.
- No.. pościel mi łóżko. - dodałam, a gdy zniknął na chwilę, wzruszyłam ramionami. - Eric. - zawołałam, lecz on nie pokazywał się przez chwilę. - Więc zawołam głośniej - powiedziałam sama do siebie - ERIC!!!! - wydarłam się na całe jego mieszkanie, a on rozzłoszczony wyszedł z pokoju.
- No co?
- Jak pościelisz mi łóżko to ten.. no-.. zabrakło mi słowa. - powiedziałam, a Erica już coś po prostu roznosiło od środka. - zapomniałam. - dodałam, a gdy tylko się odwrócił, wydałam okrzyk olśnienia.
- No? - spytał. Był już bardzo zmęczony.
- A jak już ten.. no.. pościelisz mi łóżko, to najlepiej zanieś mnie do niego, dobra? - powiedziałam.
Eric już nie miał nawet sił, by śmiać się ze mnie.
- Oczywiście. - odpowiedział na spokojnie, a po tym znów mi się film urwał.
- ... Nie. Nie wróci do Los Angeles. Nie oddam Ci jej. - usłyszałam głos Erica, lecz nie zrozumiałam o co chodziło, głowa zbyt mocno mnie bolała. Zmarszczyłam lekko brwi, nawet nie otwierając powiek oczu.
Co?
Eric?
Z kim rozmawia?
- Eric? - spytałam zachrypniętym od przepicia głosem.
- Śpij, śpij.. - odpowiedział mi łagodnym głosem i przez lekko uchylone powieki oczu, dostrzegłam jak odchodząc spod okna, idzie do drzwi i wychodzi z pokoju. - Jared. Już powiedziałem Ci coś na ten temat. Nie zmienię zdania. Nie. Nie zgadzam się. - usłyszałam słowa Erica, których echo odbijało się w mojej głowie jak piłeczka do ping ponga na kamiennych posadzkach.
I po raz kolejny, urwał mi się film.
------------------------------------------------------------------------------------------------
"This is a fight for OUR love, lust, hate, desire." - 30 Seconds To Mars - Conquistador
- Tak. Jesteśmy ze sobą dość.. blisko. - powiedziałem niepewnie, choć nie odrywając wzroku od jej ciemnych oczu.
Zbliżała się do mnie zalotnie i nie potrafiłem powstrzymać się od lubieżnego zwilżenia językiem swoich ust.
- Może wejdziesz? Na chwilę? - zaproponowała wciąż nie puszczając mojej dłoni, a drugą ręką zamknęła drzwi do mieszkania i ciągnęła mnie lekko za rękę w stronę salonu.
Przed oczami rozegrały się właśnie sceny z Vanessą, które jeszcze jakiś czas temu miały tu miejsce.
Uśmiechnąłem się do niej jak Casanova, co dla Amy wydało się znakiem, na który czekała.
Wiedziałem co chcę osiągnąć.
- Słuchaj.. - wymruczałem przy jej uchu czując ciepły oddech na moim policzku. - Nie wiesz może gdzie jest Van? - spytałem możliwie jak najczulej próbując oczarować Amy, której dłonie powędrowały po moich ramionach na kark.
- Wyjechała do brata. - odpowiedziała tak, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Znów ogłupiałem.
Puściła mnie i patrzyła na mnie wyczekująco. - Nie powiedziała Ci?
- Nie. - odpowiedziałem cicho w odpowiedzi na jej wyczekujące odpowiedzi spojrzenie.
Na jej twarzy po chwili wymalowało się zdumienie.
- Czyli najwidoczniej miałeś nie wiedzieć o tym. - stwierdziła wzruszając ramionami. - Ups.. - mruknęła z uśmiechem.
Obserwowałem jak siada w fotelu z tym uśmiechem. - Jestem homoseksualna. Nie interesują mnie mężczyźni. - dodała to tak spokojnym tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Po raz kolejny, ogłupiałem.
Nie spodziewałem się takiego szczerego wyznania.
- Więc.. - zacząłem, lecz ona przeciągnęła się leniwie w fotelu i przerwała mi.
- Byłam tylko ciekawa, co ona w Tobie widzi.
- Jak to "wyjechała do brata"? - spytałem starając się zignorować jej wcześniejsze słowa. - Mówiła Ci coś o tym wyjeździe? - oparłem się plecami o ścianę.
Zaczęła piłować paznokcie i tak idealnie zadbane jak na nastolatkę. Starała się nie patrzeć na mnie, choć chyba doskonale czuła mój wzrok na sobie, bo coraz bardziej zirytowana, sprawiała, że zmarszczka pomiędzy jej brwiami stawała się coraz wyraźniejsza.
- Nie chcę mieć z nią nieprzyjemności. - powiedziała wprost, ja zmarszczyłem lekko brwi.
Spojrzała na mnie zupełnie serio, jakby obawiała się jej.
- Lepiej będzie dla Ciebie, żebyś to ze mną nie miała nieprzyjemności. - mruknąłem czując kolejny przypływ złości.
Dużo jeszcze będzie tych kłód pod nogi?
- Bardziej boję się rozzłoszczonej Vanessy niż faceta po 40-tce. - skwitowała, a ja poczułem jak żyłka pod moim lewym okiem zaczęła pulsować ze złości. Mimo to, uśmiechnąłem się do niej.
- To powiesz mi, gdzie ona jest, czy mam to wyciągnąć z Ciebie inną drogą, niż po dobroci? - przeszedłem do konkretów, gdyż po rozmowie z Margaret nie miałem już najmniejszej ochoty poniżać się przed kimkolwiek. Spoważniałem. - Jest to propozycja nie do odrzucenia. - podkreśliłem to dość oschłym tonem.
- Ah.. życie pełne pokus. - mruknęła cicho pod nosem, jakby zadowolona moją postawą.
Dziwna dziewczyna.
- No?
- Powiedziała, że jakiś facet zrobił ją w chuja, zakładam, że to o Ciebie chodziło. Powiedziała też, że rozmawiała z bratem, leci do Londynu do niego i nie wie kiedy wróci. - powiedziała to spokojnie, po chwili milczenia, choć na jednym wydechu, nie dając mi nic powiedzieć na swoje usprawiedliwienie wobec jej, jak mi się wydawało, bezpodstawnych oskarżeń.
Przecież nic jej nie zrobiłem.
- O której godzinie miała lot? - spytałem, a Amy spojrzała na zegarek.
- Coś koło 7, czy 8 rano? Nie wiem. A potrzebna jest Ci teraz ta informacja? - odpowiedziała obojętnie.
- Pewnie. - odpowiedziałem i w myślach przeszukiwałem już wszystkie kontakty znajomych z Londynu, którzy mogli by pomóc mi ją znaleźć. - Masz do niej jakiś kontakt? - spytałem, a ona znów zamilkła.
- Może.. a co z tego będę mieć? Wypytujesz o bardzo dużo informacji o większości których, Ty nie powinieneś wiedzieć. - odpowiedziała dość cierpko i już wcale nie przypominała mi tej miłej, uroczej dziewczyny sprzed 15 minut, która wyszła mi naprzeciw.
- Mów ile chcesz. Pieniądze nie grają żadnej roli w tej sytuacji. - odpowiedziałem sięgając po portfel do tylnej kieszeni.
Amy uśmiechnęła się radośnie jak dziecko.
- Bukiet kwiatów i Ferrero Rocher wystarczy. - odpowiedziała i w końcu, dobiliśmy targu. - Biorąc pod uwagę różnicę czasu i ZNAJĄC Van, jest teraz na jakiejś imprezie pijana w cztery-... - mówiła, lecz przerwałem jej gestem ręki.
- Nie kończ. - powiedziałem i wyszedłem.
Nawet nie chciałem o czymś takim słyszeć.
Po chwili wracałem już samochodem do siebie i podczas jazdy, wybrałem jej numer.
Jeden sygnał, drugi.. trzeci.. CZWARTY..
- Halo? - usłyszałem męski głos w słuchawce. - HALO?
Przełknąłem ciężko ślinę.
- Dodzwoniłem się do Vanessy Farewell? - spytałem niepewnie, poza jego głosem usłyszałem muzykę dochodzącą z otoczenia rozmówcy.
- Czego chcesz od niej? - usłyszałem o wiele ostrzejszy głos niż ten sprzed chwili, gdy ja milczałem.
Kolega? Nowy chłopak? A może starszy brat? Eric?
- Chcę z nią porozmawiać. - odpowiedziałem, a ten mężczyzna westchnął ciężko.
- Kim jesteś? - spytał jakby już znudzony rozmową ze mną.
- Jared Leto przy telefonie. - odpowiedziałem, a mężczyzna po drugiej stronie telefonu zamarł.
- Daj sobie z nią spokój. Nie życzę sobie, żebyś się z nią kontaktował. - usłyszałem słowa wypowiedziane tak chłodnym tonem, jak powietrze arktyczne.
Niewątpliwe, ten facet wkurwił się.
- Przepraszam, a z kim rozmawiam? - spytałem, choć byłem już prawie całkowicie pewny, że to Eric.
- Z jej starszym bratem. - odpowiedział trochę oschle, choć dumnie. Muzyka w tle powoli cichła i od czasu do czasu słyszałem przejeżdżające samochody.
- Eric? - spytałem niepewnie.
- Z kim rozmawiasz? - usłyszałem w tle dziewczęcy, bardzo znajomy głos. - o kurwa, jaki mam helikopter. - usłyszałem JEJ głos, a serce aż zabiło mi mocniej.
Klnie jak szewc.. ale mimo to, poczułem ogromną ulgę.
-Z nikim. - odpowiedział jej.
- Daj mi Van do telefonu. - zażądałem niezbyt grzecznie.
This is a fight for OUR love, lust, hate, desire.
- Eric? Co jest? - spytała Van.
-Słuchaj. Nie życzę sobie, żebyś miał cokolwiek z nią wspólnego. Ostrzegam Cię. - rzucił szorstko, choć niewątpliwie hamował się przed wybuchem złości.
- Z KIM ROZMAWIASZ?! - wykrzyknęła poirytowana Van, a delikatny uśmiech wkradł się na moje usta. Musi zachowywać się przezabawnie, będąc pod wpływem alkoholu. - Dawaj mój telefon! - domagała się, lecz po chwili usłyszałem już tylko dźwięk przerwanego połączenia *pip*, *pip*, *pip* ... Rozłączył się.
- Skurwysyn.. - syknąłem rozzłoszczony pod nosem. - Jeśli ten gówniarz chce World War III, to dostanie to.
Jednak Amy miała rację.. Van była zalana w cztery dupy, jutro może nic nie pamiętać.
***
- Eric ? Z kim rozmawiałeś? - spytałam czując jak wszystko wokół mnie wiruje. Upiłam się i miałam tego głupią świadomość.
- Z nikim. - odpowiedział z wymuszonym uśmiechem co tylko mnie rozzłościło. Po jego oczach widziałam, że kłamie i przy okazji jest bardzo wkurzony.
- Z kim rozmawiałeś. - powtórzyłam mniej łagodnym tonem. - Powiedz. - domagałam się natychmiastowej odpowiedzi.
- Zwykła pomyłka. - odpowiedział wzruszając ramionami.
- Aha. Kobieta czy mężczyzna? - spytałam, a on zaśmiał się rozbawiony.
- Kobieta.
- Czyli Jared. - stwierdziłam patrząc gdzieś przed siebie i dopiero po chwili zorientowałam się, że zapomniałam się ugryźć w język. Jared miał być tematem tabu podczas mojego pobytu tutaj.
Spojrzałam na brata i ujrzałam złość narastającą w jego oczach, których tęczówki z delikatnych zielono-niebieskich, bardzo pociemniały. - Ten z "Black-... - nie pozwolił mi dokończyć, uniósł tylko rękę ku górze.
Jego dociekliwe spojrzenie prześwietlało mnie.
Poczułam strach, i że moje źrenice powiększają się bardzo, bałam się rozzłości jeszcze bardziej.
Nachylił się w moją stronę. Serce zaczęło mi szybciej bić ze strachu.
- Van. - powiedział wyraźnie. - Nie tłumacz się.
- Niedobrze mi.. - mruknęłam cicho zakrywając usta dłonią.
- Van. Powiedz mi tylko, czy Ty spotykałaś się z Leto. - spytał, a ja popatrzyłam na niego niepewnie.
- Ja-... - zaczęłam, a gdy Eric przysunął się bliżej i patrzył na mnie wyczekująco, dodałam - Zaraz się porzygam. - powiedziałam wstając z miejsca i kierując się w stronę klubu na chwiejnych nogach, a brat podążył za mną.
Wparowałam pośpiesznie do łazienki i dopadłam pierwszej, lepszej wolnej kabiny, a o dziwo brat za mną, zamykając za nami drzwi.
- Wszystko dobrze? - spytał troskliwie patrząc z niepokojem w oczach.
- N-... - mruknęłam - Nie chcę, żebyś gapił się jak wymiotuję. - mruknęłam hamując chęć zwrócenia wszystkiego co miałam w żołądku.
- Młoda. Jestem Twoim starszym bratem. Muszę dbać o moją siostrzyczkę. - powiedział z lekkim uśmiechem, choć on też, ledwo co stał na nogach i wcale nie było mu łatwo, patrzeć na to wszystko.
Zaplótł moje włosy w warkocz i trzymał z daleka od twarzy, żebym jeszcze ich nie ubrudziła.
- Wyjątkowo nieprzyjemnie. - szepnęłam osuwając się po ścianie kabiny na podłogę z dłońmi masującymi skronie.
Przymknęłam oczy.
Wciąż wirowało mi w głowie. - Funkcja "pralka" włączona. - burknęłam, a Eric zaśmiał się i zarzucił mi na ramiona swoją kurtkę.
- Zadzwonię po taksówkę. - powiedział wychodząc z kabiny, na co ja tylko machnęłam ręką.
- Ej.. - mruknęłam wychodząc po chwili za bratem. - Dzięki. - dodałam w odpowiedzi na jego pytające spojrzenie.
- Za co?
- Za wszystko. - odpowiedziałam z uśmiechem.
- Drobiazg. - Uśmiechnął się.
Czułam się już znacznie lepiej, więc poprawiłam swój makijaż i włosy, by nie narobić mu siary przy znajomych, którzy kręcili się dość często w wielu miejscach, gdzie byliśmy. - Lepiej już? - spytał, gdy kończyłam malować rzęsy maskarą.
- Tak. Chodźmy na jeszcze jednego drinka. - powiedziałam puszczając do niego perskie oko.
- Ty i tak jesteś już pijana.. ale jeśli chcesz zalać się w trupa, to okay. - odpowiedział wzruszając ramionami, na co ja pociągnęłam go za rękę.
Te spojrzenia ludzi, gdy we dwoje wyszliśmy z damskiej toalety.
- Dwa razy to co przedtem. - powiedziałam, a młody chłopak nie chciał mnie obsłużyć, co spotkało się z moim olbrzymim oburzeniem.
Eric położył mi dłoń na ustach przez co moje ogniste zażalenia miały formę bełkotu.
- Daj jej to, co chce. Najwyżej zaleje się w trupa. - powiedział Eric, na co młody barman skinął twierdząco głową i podał dwa drinki.
Następnie pamiętam jak przez mgłę, gdy Eric prowadził mnie pijaną i roześmianą do taksówki.
- Van, trzymaj się mnie, bo spadniesz. - syknął cicho mój brat, na co ja i tak chichotałam.
W sumie, to śmiałam się z jakiegoś nieokreślonego powodu.
- Dobra. - mruknęłam patrząc na niego "trzeźwo", a raczej starając się tak na niego patrzeć. A gdy tylko Eric puścił mnie, dosłownie na chwilę, by otworzyć drzwi do mieszkania znów zaczęłam chichotać.
- Trzymaj się chwilę sama, dobra? Tylko nie upadnij! - warknął przez zęby, a mnie zachwiało do tyłu - Mówiłem Ci, żebyś trzymała się chwilkę sama! - warknął rozzłoszczony, co mnie jeszcze bardziej rozbawiło.
Nawet nie poczułam, że straciłam równowagę z gruntem pod nogami, i gdyby Eric nie złapał mnie w ostatniej chwili, to na 200% rozcięłabym sobie głowę.
Na dodatek znów rozdzwonił się mój telefon. - Co do cholery?! - rzucił poirytowany do rozmówcy odbierając połączenie, a ja znów zaczęłam się niepohamowanie śmiać.
- Eric, moja torebka. - powiedziałam, gdy otworzył drzwi do mieszkania kopnięciem z buta tuż po przekręceniu zamka w drzwiach. Jedną ręką podtrzymywał mnie, żebym nie upadła, a drugą przytrzymywał telefon przy uchu.
- To znowu Ty? - spytał drażliwie pomagając mi przy tym wejść do środka. - Zaczekaj tu. - powiedział do mnie zostawiając na krześle przy wieszaku z kurtkami.
Wrócił się po klucze i moją torebkę, po czym zamknął drzwi na zamek i dalej rozmawiał przez telefon.
- Eric. - zawołałam go, a gdy nic mi nie odpowiedział to zawołałam głośniej. - Eric! - pojawił się zaraz w drzwiach z delikatnym uśmiechem na ustach.
- No?
- Przynieś mi wodę. Niegazowaną... - odpowiedziałam. - Słyszysz mnie? - spytałam, gdy wciąż stał i patrzył na mnie. Roześmiał się.
- Słyszę Cię, słyszę. - odpowiedział i zniknął za drzwiami kuchni.
Nie miałam siły wstać z tego krzesła.
- ERIC! - zawołałam znów, a gdy tylko wychylił głowę z kuchni dodałam - I połóż tę wodę koło łóżka.. i miskę też tam połóż. - mruknęłam chwytając się za głowę.
- Coś jeszcze? - spytał z uśmiechem rozbawiony chyba moimi minami, które robiłam w celu przypomnienia sobie jakichś szczegółów.
- No.. pościel mi łóżko. - dodałam, a gdy zniknął na chwilę, wzruszyłam ramionami. - Eric. - zawołałam, lecz on nie pokazywał się przez chwilę. - Więc zawołam głośniej - powiedziałam sama do siebie - ERIC!!!! - wydarłam się na całe jego mieszkanie, a on rozzłoszczony wyszedł z pokoju.
- No co?
- Jak pościelisz mi łóżko to ten.. no-.. zabrakło mi słowa. - powiedziałam, a Erica już coś po prostu roznosiło od środka. - zapomniałam. - dodałam, a gdy tylko się odwrócił, wydałam okrzyk olśnienia.
- No? - spytał. Był już bardzo zmęczony.
- A jak już ten.. no.. pościelisz mi łóżko, to najlepiej zanieś mnie do niego, dobra? - powiedziałam.
Eric już nie miał nawet sił, by śmiać się ze mnie.
- Oczywiście. - odpowiedział na spokojnie, a po tym znów mi się film urwał.
- ... Nie. Nie wróci do Los Angeles. Nie oddam Ci jej. - usłyszałam głos Erica, lecz nie zrozumiałam o co chodziło, głowa zbyt mocno mnie bolała. Zmarszczyłam lekko brwi, nawet nie otwierając powiek oczu.
Co?
Eric?
Z kim rozmawia?
- Eric? - spytałam zachrypniętym od przepicia głosem.
- Śpij, śpij.. - odpowiedział mi łagodnym głosem i przez lekko uchylone powieki oczu, dostrzegłam jak odchodząc spod okna, idzie do drzwi i wychodzi z pokoju. - Jared. Już powiedziałem Ci coś na ten temat. Nie zmienię zdania. Nie. Nie zgadzam się. - usłyszałam słowa Erica, których echo odbijało się w mojej głowie jak piłeczka do ping ponga na kamiennych posadzkach.
I po raz kolejny, urwał mi się film.
------------------------------------------------------------------------------------------------
"This is a fight for OUR love, lust, hate, desire." - 30 Seconds To Mars - Conquistador
Subskrybuj:
Posty (Atom)