niedziela, 19 maja 2013

22. Walking the streets of London.. you make me wanna cry.

Obudziłam się rano z potwornym bólem głowy i kacem mordercą
 - Zasłoń okna.. głowa mi pęka. - powiedziałam do brata, który zaśmiał się na moje słowa. - Co się działo?
- A nic. Trochę za dużo wypiłaś i rzygałaś, po tym spędziliśmy razem upojną noc. - ostatnie słowa nacechował taką namiętnością, że mnie aż ciarki przeszły po plecach.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- Serio? - spytałam lekko powątpiewając.
- Głupia. Oczywiście, że nie. - odpowiedział - jestem oburzony, że w ogóle dopuściłaś do głowy taką myśl.
- Ta sorry. - burknęłam przejmując jego negatywny nastrój.
- Nigdy nie skrzywdziłbym Cię przecież, jesteś dla mnie najważniejsza. - powiedział i usiadł obok mnie na krawędzi łóżka. - Słuchaj. Muszę iść do pracy, a Ty.. najlepiej nigdzie nie wychodź, dopóki nie wrócę. Rozumiemy się? - zarządził Eric, a ja zmarszczyłam brwi.
- Niby czemu mam nigdzie nie wychodzić? - spytałam krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Przecież doskonale wiem, że masz fatalną orientację w terenie, i że zgubisz się za drugim zakrętem. - odpowiedział całkiem na poważnie. Westchnęłam ciężko, bo miał tę cholerną rację.
- No dobra. - burknęłam biorąc butelkę z wodą.
- Dobra dziewczynka. - powiedział z uśmiechem.
- Eric. Nie jestem dzieckiem. - przypomniałam mu, lecz on tylko wzruszył ramionami.
- Zrobiłem już kanapki i gorącą herbatę. Jak się ogarniesz, to jedz śniadanie, dobrze? - powiedział zupełnie ignorując moją wcześniejszą wypowiedź.
- Dzięki, kochany jesteś. - powiedziałam z delikatnym uśmiechem.
Co ja bym bez niego zrobiła?
Nie wiem.
Brakowało mi tego, żeby to ktoś o mnie zadbał, a nie cały czas tylko ja sama o siebie, czy... Jared..
ale on-..
to..
to jest zupełnie inna sytuacja..
to..
ja-..
ja już sama nie wiem.
- Wiem o tym. - odpowiedział dumnie Eric wyrywając mnie z zamyślenia. - To Ty zajmij się sobą, a ja wychodzę. Nikomu nie otwieraj, mam drugi klucz. Gdybyś czegoś potrzebowała to dzwoń. - dodał wyciągając z szafy marynarkę i wyszedł z domu. Na odchodne dodał, żebym zamknęła za nim drzwi na łucznik, więc tak zrobiłam.
Wzięłam długą i odprężającą kąpiel.
A butelka wody niegazowanej cały czas mi towarzyszyła.
W łazience pachniało od męskich perfum i świeżego prania.
Prawdziwy facet potrafiący mieszkać sam.
No właśnie.. co do tego mieszkania samemu.. dlaczego widzę kobiece czerwone stringi?
Czyżby mój braciszek znalazł sobie dziewczynę?
Nie potrafiłam 'wyjść' ze zdziwienia.
On musi mieć dziewczynę, albo ... nie. Wolę nie wyobrażać sobie nie-wiadomo-czego.. *dirty mind*


Wszystko to, działo się bardzo szybko, cieszę się, ze nie pogubiłam się w tym całkowicie.
Dopiero, gdy siedziałam u fryzjera na fotelu już z kolorem blond na głowie, zaczęłam zastanawiać się, czy dobrze postąpiłam.
- Pasuje Ci naturalny blond. - powiedział mój brat uśmiechając się do mojego odbicia w lustrze. - Ja płacę. - zaoferował, więc pozostało mi tylko wzruszyć ramionami.
- Dzięki. - odpowiedziałam obojętnie.
Eric był bardziej zadowolony niż ja sama.
Spacerując ulicami Londynu, Eric objął mnie ramieniem i opowiadał o historii danych miejsc, które mijaliśmy, różne ciekawostki i legendy.
Zapragnęłam iść teraz tędy z Jaredem i opowiadać mu to wszystko, co teraz opowiadał mi mój brat.
Zapragnęłam mieć go znowu blisko siebie.
Trzymać jego rękę.
Kraść jego spojrzenia i oddechy.
Mijaliśmy grupki przystojnych studentów, turystów i miejscowych, lecz gdy, którykolwiek zaczynał wodzić za mną wzrokiem - Eric przyciągał mnie wtedy bliżej siebie szepcząc na ucho, by nie dać się im zwieść.
Wyglądał przy tym, jak idealny kochanek o błyszczącym spojrzeniu i czarującym uśmiechu, którym obdarzał baaardzo wiele kobiet.
Usiedliśmy przed kawiarenką w wiklinowych fotelach i zamówiliśmy sobie kawę.
Mimo tego, że Londyn słynie z wilgotnego powietrza, to dziś było wyjątkowo suche i duszące.
- Przywiozłaś ze sobą słońce z Kalifornii. - powiedział zachwycony pogodą Eric całując wierzch mojej dłoni.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
Wciąż czułam, że boli mnie głowa od kaca, a światło drażni niemiłosiernie, więc włożyłam okulary przeciwsłoneczne Jareda i delektowałam się kawą.
- Hola, Eric! - usłyszeliśmy kobiecy głos, a gdy uniosłam wzrok ujrzałam niewysoką kobietę o urodzie typowo hiszpańskiego pochodzenia, choć było w niej coś "obcego".
- Hola, Margarita! - zawołał radośnie Eric i lada moment stał już przy niej, by się z nią przywitać bardziej "czule".
Przyglądałam się temu z zaciekawieniem, choć i niemałym niesmakiem.
Doskonale wiedziałam, że mój brat jest przystojny i od zawsze starał się być szarmancki, to nie sądziłam, że będzie tak bardzo oblegany przez piękne kobiety.
Brunetka o ciemnych oczach spojrzała na mnie.
- A to kto? - spytała po hiszpańsku z lekkim niesmakiem, lecz i zaciekawieniem. Wstałam z miejsca i ze zdegustowaniem zdjęłam okulary z nosa.
Kolor niebieski moich oczu najwidoczniej bardzo ją zaintrygował.
- Ah, seniorita. To mój anioł. - odrzekł Eric chwytając kosmyk moich blond włosów i zbliżając je do swoich ust, by pocałować bardzo delikatnie, na co ona zmarszczyła złowrogo brwi.
- Vanessa Farewell. Jego młodsza siostra. - odpowiedziałam jej po hiszpańsku dość oschle, a zdziwiona moją znajomością hiszpańskiego uśmiechnęła się delikatnie.
- Ah, si. - powiedziała łagodniejąc nieco w stosunku do mnie i wyciągając do mnie dłoń. - Margarita Tarrou. - dodała, a ja niechętnie uścisnęłam jej dłoń.
- Francuskie nazwisko. - zauważyłam na co Margarita znów lekko zmarszczyła brwi.
- Jest pochodzenia pół-hiszpańskiego i pół-francuskiego. - wtrącił się mój brat z zadowoleniem, na co ja skrzywiłam się lekko. - Van, Twoje oczy są dziś wyjątkowo chmurne.. zdecydowanie wolę, gdy przybierają odcień zielono-złoty. - powiedział, gdy puściłam dłoń jego "znajomej", powiedzmy, że "hiszpanki", by nie nazwać jej brzydko mieszańcem krwi.
- Nie najlepiej wyglądasz. - powiedziała z udawaną troską Margarita, na co ja westchnęłam teatralnie.
- To po kilkugodzinnej podróży samolotem. - odparłam, gdyż doszłam do wniosku, że muszę uświadomić jej mój status.
- Rozumiem.. - odpowiedziała przyglądając mi się bardzo uważnie i tajemniczo. Założyłam znów okulary na nos. - Ah, przerwałam wam pewnie pogawędkę.. muszę już lecieć, Eric. Adios! - dodała, gdy brat odprowadził ją kilka kroków.
- Adios bitchachos. - odpowiedziałam pod nosem z delikatnym uśmiechem, gdy brat dosiadł się obok.
Parsknął śmiechem pod nosem.
- No co? - spytał Eric z uśmiechem na moje wnikliwe spojrzenie skupione na nim.
- Nic. Zawsze miałeś słabość do mieszańców. - odpowiedziałam całkiem na poważnie, świadoma swoich słów.
- Margarita nie lubi pięknych i na dodatek inteligentnych kobiet o blond włosach. - odpowiedział przypatrując mi się również, po czym pociągnął kolejny łyk kawy, która zdążyła już trochę ostygnąć.
- Ah, mi amore, cóż za pech. - mruknęłam z nieukrywanym uśmiechem, po czym roześmialiśmy się obydwoje.
Przystojny młody kelner podszedł do naszego stolika, gdy brat poprosił o rachunek. Obdarzyłam go ciepłym uśmiechem i nieco kokieteryjnym spojrzeniem.
- Do widzenia. - rzucił krótko Eric i pociągnął mnie za zobą za rękę. - Van, mam do Ciebie prośbę. - dodał wciąż prowadząc mnie za sobą za rękę.
- No? - spytałam, by raczył rozwinąć swoją myśl.
- Nie flirtuj z innymi mężczyznami w moim towarzystwie, dobrze? - poprosił prawie, że błagalnym tonem, a ja zamrugałam kilkakrotnie z niedowierzania. - Czuję się wtedy tak, jakbym nie potrafił Cię zainteresować sobą, czy też rozmową. - ta bezpośredniość.
Typowo rodzinna u nas.
- Dobrze. - odpowiedziałam łagodnie, na co on uniósł lekko kąciki ust.
- Świetnie. - mruknął z aprobatą Eric. - A teraz, ważny punkt dzisiejszego dnia. SHOPPING! - szepnął ciągnąc mnie w stronę miejsca handlowego w Londynie obfitującego w różnorodne sklepy, w których można było dostać niemalże wszystko.

Za wszystko płacił mój brat, co wydało mi się nieco.. dziwne, bo nie pozwolił mi za cokolwiek zapłacić i kłócił się ze mną jak małe dziecko, gdy chciałam za COKOLWIEK zapłacić sama.
- Doskonale znał moją słabość do czerni w połączeniu ze złotem i ćwiekami. Kupił mi elegancką, choć bez wątpienia stylową sukienkę ze złotymi ćwiekami na kołnierzyku i przy krawędziach gorsetu na biuście. Przestrzeń między gorsetem a kołnierzykiem była wypełniona ciemnym, choć prześwitującym materiałem. Do tego, mój kochany brat, kupił mi włoskie, szalenie wygodne, czarne szpilki i skórzaną kopertówkę.
- Wydałeś na mnie fortunę dzisiaj.. - mruknęłam lekko zmieszana jego hojnością idąc z nim pod rękę.
- Każda kobieta zasługuje na odrobinę szaleństwa, przynajmniej raz w roku. - odpowiedział dumnie, jakby w ogóle nie był zmęczony dzisiejszym dniem.
Zaprosił mnie gestem ręki do małej restauracji, choć o bardzo wyrafinowanym wnętrzu, gdzie wszyscy byli elegancko ubrani.
- Eric Farewell. - powiedział mój brat, a kelner wskazał nam drogę do naszego stolika obsypanego płatkami róż. - Wszystkiego najlepszego z okazji 21. urodzin, Vanesso. - powiedział mój brat całując mnie w obydwa policzki.
Oczy zaszły mi łzami ze wzruszenia, a po jego geście ręką jaki wykonał mój brat, młody chłopak przyniósł ogromny bukiet czerwonych róż.
- Dziękuję. - ledwo wydusiłam z siebie, gdy Eric patrzył na mnie rozbawiony moją reakcją.
Po przeciągłym "Awww..." przytulił mnie.
- Nie płacz. - powiedział z uśmiechem. - Dla Ciebie wszystko.
- Eric..
- Zdaję sobie sprawę z tego, że mam "kompleks młodszej siostry" i przez to-... a raczej dzięki temu chcę zrobić dla Ciebie wszystko, o co tylko poprosisz. - ciągnął dalej, gdy mnie pozostało w milczeniu słuchać go i zachwycać się pięknem róż.
- Dwadzieścia jeden. - powiedziałam po przeliczeniu kwiatów, przy czym nie zwróciłam uwagi w ogóle na to, co powiedział przed chwilą.
Przecież, już nie od dziś, wiedziałam o tym.
- Moja mała Vanessa jest już dorosła.. - szepnął z niedowierzaniem kręcąc głową.
Uniosłam na niego wzrok.
- Wiesz.. co do tego, to ja-... - zaczęłam niepewnie, i gdy chciałam powiedzieć mu o Jaredzie, przerwał mi z chłodnym spojrzeniem.
- Spotykasz się z Jaredem Leto? - spytał wyjątkowo lodowato, a ja na moment zamarłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz