sobota, 8 marca 2014

38. ostatni wpis do "żywego" pamiętnika

To już ostatni mój wpis w ten żywy pamiętnik...

Minęło już trzy tygodnie i lekarze w końcu postanowili wybudzić ją ze śpiączki farmakologicznej.
Shannon powiedział mi o wszystkim... o jej chorobie, złamanym kręgosłupie i decyzji jakie podjęła, mimo to... nie pozwoliłem jej odejść tak jak tego chciała. Nie potrafiłem uszanować jej decyzji. Nie bez pożegnania.
- Jared? - usłyszałem głos brata - Vannesa obudziła się - upuściłem drobne, które chciałem wrzucić do automatu. Kamień spadł mi z serca, ale byłem też przerażony jej reakcji.
- Co się stało? - rozglądała się ze marszczonym czołem - dlaczego ja-... - złapała się za głowę i skrzywiła z bólu.
- Cześć kochanie - usiadłem na krawędzi jej łóżka i pocałowałem w czoło.
- Dlaczego nie czuję moich nóg? - jej oczy zaszły łzami, a w głosie zabrzmiało przerażenie.
- Kochanie... miałaś wypadek... a dokładnie to-...
- NIE! - krzyknęła chwytając się za włosy - NIE, NIE, NIE, NIE!!!
- Van, wszystko będzie dobrze... - wyszeptałem przytulając ją do siebie.
- NIC NIE BĘDZIE JUŻ DOBRZE - odepchnęła mnie patrząc na mnie wściekle.
- Van... - czułem ogromny ból w klatce piersiowej, nie sądziłem, że to będzie tak przerażające uczucie.
- Cześć bratowa! - Shannon zawołał od progu, a ona spojrzała wściekle na niego.
- Wyjdźcie.
- Vanessa... - szepnąłem zakładając kosmyk jej włosów za ucho.
- Powiedziałam wyjdźcie! Wszyscy! - krzyknęła, a w drzwiach magicznie pojawiła się pielęgniarka.
- Proszę wyjść, natychmiast - podeszła do łóżka i zaaplikowała Vanessie jakieś leki dożylnie.
- Wynoście się stąd, nie chcę was widzieć! - krzyknęła raz jeszcze, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy.
Nie tego się spodziewałem... nie tak miała zareagować.
Wyszliśmy z jej sali zupełnie ogłupiali.
 Spojrzałem na brata, a on na mnie z tak samo wysoko uniesionymi brwiami.

- Co to było? - spytałem schodząc po schodach piętro niżej, gdzie znajdował się automat z kawą.
- Nie mam pojęcia - Shann opadł na krzesło, a ja oparłem się czołem o automat - każdy tak reaguje po wybudzeniu? - wzruszyłem ramionami.
- Nie mam pojęcia.
- Wiesz... - zaczął cicho - nie wydaje mi się, że to był dobry pomysł.
- Ratowanie jej życia czy wybudzania ze śpiączki? - zmarszczyłem brwi próbując powstrzymać napływającą mi do żył złość - Nie tak miało być... miała się ucieszyć na nasz widok, a nie wyrzucać nas z sali - usiadłem na podłodze.
- Tak... - uśmiechnął się pod nosem, a po chwili zaczął rechotać - to wciąż ta sama Vanessa.
- Nie pocieszasz mnie - powiedziałem z lekką złością, choć wywołało to u mnie uśmiech.
- Słuchaj... jak ty byś się czuł, gdybyś wiedział, że jesteś nieuleczanie chory, popełniasz samobójstwo, a za jakiś czas budzisz się w szpitalu ze złamanym kręgosłupem i wciąż nieuleczalnie chory?
- Wkurzyłbym się.
- Ding, ding, ding! Bingo!
- Myślisz, że nas nienawidzi?
- Myślę że tak, ale gdy dowie się, czyj to był pomysł... - tu spojrzał na mnie - myślę, że będzie głównie nienawidzić tylko ciebie.
- Dzięki, Shannon - bąknąłem pod nosem i położyłem się na podłodze - chciałbym teraz umrzeć.
- Nie na podłodze.
- Wolałbym umrzeć tu na podłodze, niż mieć świadomość, że miłość mojego życia nienawidzi mnie.
- Od miłości do nienawiści  tylko jeden krok, czy jakoś tak - Shann szturchnął mnie butem - przygotuj się psychicznie na konfrontacje z Vanessą. Nie będzie ci łatwo teraz do niej dotrzeć... czy chociażby przemówić do rozsądku. Widziałeś jaka wściekła była? - przełknąłem ciężko ślinę - nie martw się, przejdziemy to wszyscy razem.
- Dzięki, stary - uśmiechnąłem się wpatrując w świetlówkę zamontowaną na suficie korytarza.

Mijały kolejne miesiące nienawiści Vanessy do mnie i do brata, przy okazji jej stan się pogarszał, była coraz słabsza i przegrywała walkę z rakiem... oh, pardon. Oddawała walkowerem tę walkę. Wcale nie zamierzała walczyć.
- Wiesz... nienawidzę cię za to, że uratowałeś mnie... że nie uszanowałeś mojej woli - spojrzała na mnie zimnym wzrokiem.
- Vanesso... - stanąłem na wprost jej wózka patrząc jak włosy powiewają na jesiennym wietrze.
- Nienawidzę cię również za to, że tak bardzo cię kocham... - szepnęła marszcząc brwi i powstrzymując łzy napływające jej do oczu - oraz nienawidzę tego, co za chwilę powiem.
- Nie mów nic - uklęknąłem naprzeciwko niej i wyciągnąłem małe pudełeczko, otworzyłem przed nią - tamtego dnia, pragnąłem poprosić cię o rękę...
- Jared-... - przerwałem jej machnięciem ręki.
- Pragnąłem, żebyś została moją żoną - przegryzłem dolną wargę ust i spojrzałem jej w oczy - wciąż tego pragnę.
- Jared - zamknęła pudełeczko, po czym zacisnęła palce mojej dłoni na pudełku - ja umrę, dobrze o tym wiesz. Wszyscy doskonale o tym wiemy.
- Nie pozwolę ci umrzeć... - pokręciłem przecząco głową - przez prawie miesiąc błagałem Boga o to, żeby cię ocalił. Jeśli trzeba będzie, znów to zrobię i po raz kolejny wyrwę cię z rąk śmierci.
- Jared. Musi być równowaga w przyrodzie - uśmiechnęłam się i pogładziłam go po policzku - ... teraz czas na ostatnią rzecz, którą nienawidzę, a którą muszę ci powiedzieć.
- Nie chcę jej usłyszeć - przyznałem samolubnie i rozejrzałem się po parku - jest taka piękna jesień, dlaczego nie możemy się tym cieszyć? Dlaczego musimy rozmawiać o śmierci?
- A o czym chcesz rozmawiać?
- O tym, jak będzie wyglądał nasz ślub - pocałowałem jej dłoń - gdzie pojedziemy w podróż poślubną... gdzie spędzimy miesiąc miodowy.
- Jared...
- Błagam, zostań moją żoną. Niczego innego nie pragnę - uśmiechnęła się do mnie przepraszająco.
- Dobrze, ale wtedy ty, wysłuchasz mnie - wystawiła delikatnie dłoń w moją stronę i pozwoliła mi włożyć na jej serdeczny palec pierścionek, który kupiłem kilka miesięcy temu - do samego końca.
- Do samego końca - ucałowałem raz jeszcze jej dłoń.
- Trzecią rzeczą, którą nienawidzę jest prośba do ciebie... - zmarszczyłem czoło, tak bardzo nie chciałem tego usłyszeć - chcę, żebyś ułożył sobie z kimś innym życie, chcę żebyś o mnie zapomniał i był szczęśliwy, bo nie zostało mi zbyt wiele czasu - pogładziła mnie po policzku i pocałowała delikatnie w usta - Jared, proszę cię. Obiecaj mi to. Obiecaj, że zaczniesz żyć pełnią życia.
- Obiecuję - uśmiechnąłem się do niej delikatnie - będę żyć pełnią życia, ale tylko z tobą.
- Beze mnie, Jay - jej smutne oczy sprawiały, że czułem ogromny ciężar na sercu - bądź szczęśliwy beze mnie.
- Obiecałem ci, że będę żyć pełnią życia tylko z tobą - westchnęła z rezygnacji - nie mogę ci obiecać, że pokocham kogoś innego.
- Jared.
- Za to ty, zgodziłaś się zostać moją żoną - uśmiechnąłem się szeroko i pocałowałem z usta, tak beztrosko, jakby ona nie umierała, jakby miała przed sobą całe życie, które spędzi ze mną.
Tak, dokładnie tak. Wygnałem ze swojego umysłu myśli, że ona umrze... że zostawi mnie skazanego na samotność.
- Kocham cię - szepnęła mocno obejmując moją szyję.
- Ja ciebie też bardzo mocno kocham  - przytuliłem ją do siebie jeszcze mocniej tak, że o mało co nie spadła z wózka.
- Dusisz mnie, Jared - zaśmiała mi się w szyję, więc ostrożnie puściłem ją uśmiechając się szeroko.
- Przepraszam, po prostu zapominam jak drobna jesteś w moich ramionach - uśmiechnęła się beztrosko i wzruszyła ramionami.
- Wracajmy już - skinąłem twierdząco głową i pchałem jej wózek przez alejkę obłożoną złoto-czerwonymi liśćmi drzew.

Zaplanowaliśmy nasz ślub razem, zaprosiliśmy nasze rodziny, przyjaciół, znajomych... i nie sądziłem, że przyjdzie nam się pożegnać tak szybko.
- Van, potrzebujesz czegoś? - spytałem patrząc ze smutkiem na jej wychudzoną przez raka twarz, podkrążone oczy i lepki pot sprawiający, że jej twarz błyszczała się. Było z nią naprawdę źle...
- Uśmiechnij się Jared - pogłaskała mnie po twarzy - nie bądź smutny.
- Wiem... wiem Vanesso... - pocałowałem jej dłoń - po prostu nie mogę pogodzić się z tą myślą, że cię tracę... że przegrywamy z chorobą.
- Jared - ścisnęła mocniej moją dłoń - jesteś moim mężem już sześć miesięcy, spełniłam twoją prośbę...
- Nie... - szepnąłem potrząsając przecząco głową.
- Proszę cię, żebyś teraz spełnił moją prośbę.
- Jay, lekarz już jedzie - Shann wszedł do pokoju z wystraszoną miną.
- Nie możesz mnie zostawić, nie teraz - zacząłem płakać, a ona uśmiechnęła się delikatnie - Ty płaczesz? - chciała się zaśmiać, lecz zaczęła kaszleć, a ja uśmiechnąłem się przez łzy.
- To dlatego, że jestem szczęśliwy... szczęśliwy, że mogłem spędzić z tobą chociaż tyle czasu - otarłem łzy wierzchem wolnej dłoni - chcę spędzić z tobą jeszcze więcej czasu, całe moje życie.
- Będę czuwać nad tobą - znów uśmiechnęła się.
- Nie możesz mnie zostawić.
- Nigdy cię nie opuszczę, przyrzekam.
- Van... - zamknęła oczy, a delikatny uśmiech wciąż gościł na jej twarzy - Vanesso... Vanesso Farewell Leto, nie pozwalam ci odejść... nie pozwalam ci tak po prostu mnie zostawić! - wyłem z rozpaczy i bólu jaki po sobie zostawiła.

Lekarz nie mógł nic zdziałać, a ja jedynie jeszcze bardziej pogrążyłem się w rozpaczy.
Nie pomagały mi leki, terapie, rozmowy z najbliższymi, a nawet mój własny brat nie był w stanie do mnie dotrzeć, nie mógł mi pomóc.
Jej pogrzeb był najgorszym dniem w moim życiu. Nie potrafiłem powstrzymać łez, ani krzyku rozpaczy, gdy opuszczali jej trumnę do wykopanego grobu. Nie potrafiłem sam podnieść się z ziemi, i gdyby nie Shannon, rzuciłbym się za nią w ten dół.

          Drogi pamiętniku, do tej pory pamiętam słowa ludzi, jakie usłyszałem podczas naszego ślubu.


Jesteś wspaniałomyślny Jared... poślubiłeś kobietę, która umrze. To przez współczucie?

Żal mi ciebie... powinieneś ułożyć sobie życie z kimś innym.

Wiedziałeś o tym, że ona umiera?



Takim sposobem, zostałem wdowcem ze złamanym sercem i sztyletami wbitymi w plecy przez bliskich. Wydarzenia te ciągle odtwarzają mi się przed oczami, niezależnie od pory dnia czy roku. Mimo to, wciąż dumnie noszę obrączkę, bo moja żona jest wciąż przy mnie.
Życie toczy się dalej.

Jared Leto.



24 kwiecień 20XX roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz