poniedziałek, 10 czerwca 2013

23. ... Et tu Brute contra me? Search and destroy.

- Tak, wiem o tym. - dodał, gdy ja patrzyłam na niego zszokowana  i trochę przerażona. Nie wiedziałam jak zareaguje.
Nalał do kieliszków szampana, a ja wciąż czułam się zmieszana.
Przyglądał się bardzo uporczywie bąbelkom szampana, po czym delektował się jego smakiem.
- Ja-... przepraszam. Nic nie mogę na to poradzić. - szepnęłam, a on znów obdarzył mnie lodowatym spojrzeniem, aż przeszły mnie ciarki po plecach. - Wiem.. że ostrzegałeś mnie przed nim, ale-...
- Widziałem plotki w internecie, ale cały czas, łudziłem się, że to nie Ty. - odpowiedział i westchnął ciężko, najwidoczniej bardzo rozczarowany.
Podciągnął rękawy marynarki aż do łokci, którymi oparł się na blacie stolika, splótł palce dłoni i obserwował mnie uważnie. - Miałem przeczucie, że znajdą Cię i zniszczą. Tak bardzo przypominasz charakterem matkę.. ale jesteś zdecydowanie piękniejsza od niej.
-  Eric. - szepnęłam nie do końca wiedząc, co mam mówić. - Wiesz.. bo ja-... odnoszę wrażenie, że łączy mnie z nim.. jakaś.. więź. Bardzo silna więź. - powiedziałam czując siłę zwątpienia we wszystko to, co wydawało mi się dobre, i to sprawiało, że chciałam się ukryć, gdzieś pod ziemią przed całym tym, otaczającym mnie światem. - Coś przyciąga mnie do niego.. daje poczucie bezpieczeństwa i-.. tak naprawdę, to nie potrafię tego wytłumaczyć.. - bąknęłam pod nosem spuszczając wzrok na moje dłonie.
- Vanessa. Powiem Ci tak. - powiedział zdecydowanie łagodniej, z otuchą i delikatniejszym spojrzeniem. - Jeśli kiedykolwiek.. poczujesz się przy nim zagrożona lub zrani Cię czymkolwiek w jakikolwiek sposób.. wsiadaj w pierwszy samolot do Londynu bez żadnego zastanowienia. - dodał z dumnym uśmiechem. Nie potrafił się na mnie gniewać. - Zawsze będziesz u mnie mile widziana.. i zawsze Cię przygarnę. - dodał z uśmiechem ujmując delikatnie moją dłoń i całując lekko jej wierzch.
Patrzył mi prosto w oczy, bez jakiegokolwiek zażenowania i nawet nie mrugnął wyznając mi bezgraniczną miłość i oddanie - co wydawało mi się odrobinę zabawne, słysząc to z ust mężczyzny, który jest moim bratem i miał wiele kochanek.

Wyszliśmy z restauracji pod rękę z moim bratem i po złapaniu taksówki pojechaliśmy pod London Eye. Po dość długim oczekiwaniu - jak to mój brat powiedział "jak zwykle w chuj długiej kolejce" - znaleźliśmy się w kapsule - dzięki znajomościom brata - tylko we dwoje podziwiając panoramę miasta. Niezwykle magiczną.
Ciepłe promienie zachodzącego słońca padały na moją twarz, delikatnie oślepiając i uniemożliwiając patrzenie daleko na horyzont.
- Nie myśl tyle o nim. - szepnął podpierając policzek na dłoni. - Niech on martwi się o Ciebie, a nie Ty o niego. On sobie poradzi. - dodał przyglądając się mojej twarzy.
- Jakiego koloru są moje oczy? - spytałam z delikatnym uśmiechem, a Eric nachylił się w moją stronę, bardzo blisko mojej twarzy.
- Zakochanej, młodszej siostry. - odpowiedział z uśmiechem przyglądając się moim tęczówkom, na co ja wywróciłam teatralnie oczami. - Zielono-złote. - szepnął znów wracając na swoje miejsce z widocznym zadumaniem.
- Co? - spytałam, a on wzruszył ramionami.
- Nic. Tak tylko myślę sobie, że nigdy nie będę miał z nim szans. - odpowiedział całkiem na poważnie, a ja uśmiechnęłam się.
- Ani on, nigdy nie będzie miał szans z Tobą. Nigdy nie zastąpi mi tak cudownego, starszego brata. - Eric nie odpowiedział na to już nic, tylko odwrócił głowę w stronę okna i uśmiechał się szeroko.

Minęło już ponad dwa tygodnie odkąd przyleciałam do Londynu, a nie rozmawiałam z braćmi Leto od czasu wyjścia z ich mieszkania.
Dziwne. Pomyślałam spacerując tymi spokojniejszymi uliczkami Londynu, jeżeli w ogóle można tak nazwać jakieś ulice w tym mieście.
Jak kot, chodziłam własnymi drogami w nowo poznanym mieście. Nie wdawałam się w rozmowy,  przemykałam się między ludźmi prawie bezszelestnie, i gdyby nie blond kolor włosów, który o dziwo przyciągał wzrok przechodniów - szczególnie tych obcokrajowców - to byłabym niewidzialna.
- Szlag.. - syknęłam pod nosem rozpoznając Jareda w tłumie idącym na wprost mnie.
To już przyszła pora na Londyn? Nie.. przecież jeszcze nie skończyli pracy nad nowym albumem. Rozważałam w głowie. Założyłam okulary przeciwsłoneczne i odwróciłam wzrok w stronę wystaw sklepowych, a w kierunku przeciwnym do Leto.
Jak na nieszczęście, ktoś trącił Jareda tak, że popchnął go w moją stronę i uderzył ramieniem w moje ramię.
- Bardzo przepraszam. - powiedział , a ja zakryłam oczy tak, jakby raziło mnie słońce.
- Alles gut. - odpowiedziałam po niemiecku trochę zmienionym głosem, by mnie nie rozpoznał i natychmiast ruszyłam na przód, zostawiając zdezorientowanego Leto za mną.
Przeszłam zaledwie kilka metrów, gdy ktoś krzyknął moje imię zdesperowanym tonem.
- Vanessa?! - to był Jared, na 200%. Nie odwróciłam się, a wręcz przeciwnie, jedynie przyśpieszyłam kroku. Oh, jakież było moje przerażenie, gdy odwróciłam się i zobaczyłam, że on biegnie za mną! Zaczęłam biec i miałam o tyle przewagę, że znałam kilka "zakamarków" w tej dzielnicy. Ktoś złapał mnie za rękę i pociągnął w swoją stronę i po chwili zasłaniając mi usta drugą dłonią uniemożliwiając mówienie.
- Shhh... - wyszeptał do mojego ucha i z ukrycia obserwowaliśmy. Przez chwilę myślałam, że to jakiś porywacz lub gwałciciel, lecz odrzuciłam tę myśl, gdy puścił mnie i wskazał dyskretnie na Jareda.
- Nie sądziłam, że przyleci za mną aż tutaj.. - mruknęłam cicho, obserwując z moim "wybawcą" lekko zdyszanego Jareda, który pytał przechodniów o blondynkę mojego wzrostu. Spojrzałam na mojego wybawcę po raz pierwszy.. okazał się być.. 17-letnim dzieciakiem, przefarbowanym na blond, lecz o pięknych, ciemno-brązowych oczach. - Dzięki. - dodałam uśmiechając się do niego.
- Nie ma za co. - odpowiedział beztrosko i wzruszył ramionami. - A tak w ogóle to kim on jest? - spytał, gdy ja znów utkwiłam swój wzrok w Jaredzie.
Westchnęłam ciężko. Czyżby go nie znał?
- Aktorem, wokalistą znanego na całym świecie amerykańskiego rockowego zespołu, reżyserem filmowym... - wymieniałam po kolei wszystko, a chłopak zaśmiał się cicho.
- Ale kim on jest dla Ciebie? - spytał tym razem precyzyjnie. Oparłam się plecami o mur i spojrzałam na chłopaka zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Jesteś Brytyjczykiem. - bardziej stwierdziłam niż spytałam - Jak się nazywasz?
- Elyar. - odpowiedział - Nie zmieniaj tematu. - obruszył się po chwili, a ja zaśmiałam się.
- On jest.. hm.. no właśnie. Kim on dla mnie jest.. - mruczałam pod nosem. - Nie wiem. - stwierdziłam po chwili. Zastanawiając się nad głębszym sensem słów odpowiadających na pytanie "kim on dla mnie jest?". Wiele myśli kotłowało się w mojej głowie. - Kimś. Jest dla mnie KIMŚ. - dodałam po kolejnej chwili namysłu, a gdy straciłam Jareda z oczu i przez dłuższą chwilę nie pojawiał się w polu widzenia - pocałowałam Elyara w policzek i odchodząc puściłam do niego perskie oko. - Dzięki za pomoc.
- Cze-...
- Reszty nie trzeba. - rzuciłam krótko przez ramię i roześmiałam się.
Złapałam taksówkę, by wrócić do mieszkania brata.
Pomyślałam, że muszę zmienić pracę, znaleźć sobie nowe mieszkanie i miejsca, które zazwyczaj odwiedzam w LA.
Ale.. przecież tak bardzo kocham te miejsca.
Tak bardzo się do nich przywiązałam.
Dlaczego miałabym je zmieniać?
Może po prostu powinnam zakończyć tę relację z Jaredem? Wrócić do życia bez nich? Bez braci Leto.
Ah.. tak wiele sprzecznych myśli walczyło ze sobą w mojej głowie.
Tak bardzo chciało mi się płakać, bo tak bardzo czułam się niepewna i ... zagubiona.
Gapiłam się w okno, gdy w pewnym momencie zobaczyłam Leto na środku chodnika, zrezygnowanego i z miną biednego szczeniaczka. Jakby już zupełnie stracił nadzieję.
- O mój Boże.. - mruknęłam, a coś nieprzyjemnego ukłuło mnie w serce. Zdziwienie wpełzło na twarz Leto, a ja jedynie podniosłam dłoń w jego kierunku z żalem ściskającym moje wnętrze.
Nie obejrzałam się.
Nie.
Nie chcę znowu zobaczyć tego wyrazu twarzy.. tak bardzo zabolał mnie przed chwilą ten obraz, że gdybym jeśli jeszcze raz go ujrzała.. moje serce pękło by na milion małych, kanciastych kawałeczków. - Tak.. niech Jared Leto zostanie daleko w tyle.. za mną.. w przeszłości. - wyszeptałam i poczułam jak z oczu łzy popłynęły mi po całej twarzy, a wokół krtani zaciskała się zimna obręcz uniemożliwiająca mówienie i w pewnym stopniu oddychanie.
- Krokodyle łzy. - szepnął starszy pan kierowca, gdy ocierałam twarz z potoku łez. - Na złamane serce dobra jest nowa miłość. - dodał spoglądając na mnie co chwilę przez lusterko wsteczne, a ja pokręciłam przecząco głową.
Nie! Nie chcę nikogo innego. Krzyczałam w myślach.

- Jak pan uważa? Czy zostawienie za sobą wszystkiego.. co dobre i co złe.. oraz rozpoczęcie wszystkiego od nowa.. jest lepsze od bolesnej i trudnej teraźniejszości? - mężczyzna wzruszył ramionami obserwując mnie zielonymi oczyma.
- Zmiany są dobre, ale czasem trochę goryczy z życia też należy spróbować. - odpowiedział spokojnym głosem kierowca, a łzy przestały płynąć z moich oczu. Jego słowa zadziałały na mnie jak czarodziejska różdżka. Wszystko stało się nagle takie jasne i zrozumiałe. Oczywiste.
- Ma pan rację. - stwierdziłam, a gdy zatrzymał się pod mieszkaniem brata i wysiadłam z taksówki dałam mu sowity napiwek. - Dziękuję. - dodałam i po chwili weszłam do mieszkania. Nie było w nim Erica, pewnie znowu załatwia jakieś sprawy na mieście.

Weszłam na internet i zabukowałam bilet lotniczy na następny dzień, na popołudnie do Los Angeles.
Mimo, że Jared był tutaj.. to chciałam natychmiast wrócić do siebie. Do domu. Do mojego mieszkania - mojej twierdzy.
Kończyłam się pakować, gdy do mieszkania wszedł mój brat rozmawiając z jakimś mężczyzną.
Mieli bardzo dobre nastroje.
- Ooo.. widzę, że mój kot wrócił do domu z manewrów. - powiedział wesoło Eric, zapukał, i gdy zajrzał do pokoju, który zajmowałam, jego cudowny uśmiech zszedł mu z twarzy. - Co Ty robisz? ... wyjeżdżasz? - spytał tak, jakby zaraz miał się rozpłakać.
Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie.
- On.. mnie szuka. Jest tu, w Londynie. - szepnęłam bawiąc się pierścionkiem na palcu, a łzy zaczęły napływać mi do oczu. - Widziałam go. - załamał mi się głos i pierwsze łzy popłynęły mi wzdłuż twarzy.
- Vanessa.. - powiedział Eric z brakiem zrozumienia wyrażającej się w jego mimice twarzy i barwie głosu.
- Gdybyś tylko widział jego wyraz twarzy! - powiedziałam zrozpaczonym głosem, a na wspomnienie tego obrazu, moje wnętrze znów ścisnął ogromny żal. - On szukał mnie po całym Londynie, Eric. - dodałam wstając i podchodząc do mojego brata z wyciągniętymi rękoma. Przytuliłam się do niego. - Ja.. nie.. MY nie potrafimy bez siebie żyć, Eric. Zrozum to. Proszę Cię.. - ostatnie dwa słowa wypowiedziałam wręcz błagalnym głosem.
Mocno zacisnęłam dłonie na jego koszulce, a on pogładził mnie po głowie.
- Próbuję to zrozumieć, lecz nie potrafię. - powiedział, a ja wstrzymałam oddech z przerażenia. - Inny mężczyzna chce odebrać mi moją małą Vanessę.. Jak mogę to zrozumieć, czy też zgodzić się na to? Zaakceptować? - spytał. Czułam, że jest bardzo spięty z nerwów.
Poklepałam go po ramieniu z delikatnym uśmiechem mając nadzieję, że on tylko żartuje.. że po prostu droczy się ze mną.
- Będzie dobrze. On mnie nigdy nie skrzywdzi. - zapewniałam go wciąż się uśmiechając, lecz on nie chciał tego słuchać. Czułam to.
On nigdy się nie zgodzi.
Nigdy tego nie zaakceptuje.
- Vanessa, to Ty nie rozumiesz. - powiedział gładząc mnie kciukiem po policzku. Zmarszczyłam lekko brwi, a serce natychmiast się ochłodziło względem niego. - Nie mogę teraz pozwolić Ci zniknąć.. Znowu. Na kolejne długie lata.. - dodał, a uśmiech na mojej twarzy ustępował przerażeniu i złości.
- Eric. Ty chyba nie mówisz serio. - odpowiedziałam poważniejąc i oddalając się od niego na długość rąk.
- Van. Doskonale wiesz, że znam tę Twoją postawę i musisz wiedzieć, że.. Nie odpuszczę.
- "... Et tu Brute contra me?" - zacytowałam tak bardzo znane słowa Juliusza Cezara wypowiedziane po zdradzie jego najlepszego przyjaciela, Marka Brutusa "... i TY Brutusie przeciwko mnie?".. a gdy chciałam przejść obok Erica, on złapał mnie za rękę. Obdarzyłam go bardzo chłodnym i gniewnym spojrzeniem.
- Vanessa.. - powiedział już znacznie łagodniej.
- Zejdź mi z drogi. - warknęłam ostro. - i nie odstawiajmy jakichś głupich scen, gdy masz gościa. - dodałam i powędrowałam do kuchni nie obdarowując nawet najskromniejszym spojrzeniem gościa mojego brata.
Przeczekałam dłuższą chwilę, by ochłonąć ze złości, jaką wzbudził we mnie Eric i, by mój brat wciągnął się w rozmowę o nowych projektach ze swoim gościem, za zamkniętymi drzwiami od jego pokoju.
Przechodząc obok pokoju mojego brata, gdzie rozmowa trwała w najlepsze - weszłam do "swojego" pokoju, dokończyłam pakowanie się i zadzwoniłam po taksówkę.
Nie zamierzałam tu zostać na kolejną noc.
I właśnie, kiedy wychodziłam z torbą i biletem lotniczym w ręce - zahaczyłam o cholerny parasol stojący w przejściu.
- Van, wszystko w porządku-... - Eric wyjrzał zza drzwi i nie dokończył swojej wypowiedzi. Zamarł na moment. - Co Ty-...? Robisz? - spytał, gdy odstawiłam parasol na jego miejsce i poprawiłam torbę na ramieniu.
- Nie zostaję tu na noc. Jutro wyjeżdżam. - odpowiedziałam powstrzymując się od kąśliwego skomentowania jego wcześniejszego zachowania. - Wracam do Los Angeles. Odezwę się, gdy będę w domu. - rzuciłam przez ramię i wyszłam z jego mieszkania zamykając za sobą drzwi.
Wsiadłam do taksówki  i podałam nazwę hotelu, w którym postanowiłam zatrzymać się na noc.
Nie opuszczałam dziś terenu należącego do hotelu w ogóle.
Nie miałam na nic ochoty - poza napiciem się czegoś mocniejszego.

Wieczorem, zeszłam do baru i to co zobaczyłam wcale mnie nie ucieszyło.. a bynajmniej w większej części sprawiało, że chciałam wymaszerować stamtąd i trzasnąć za sobą drzwiami - tak, żeby wszyscy obejrzeli się za mną.
Jared podpierał głowę na dłoniach, a łokcie o blat lady barmana, gdy po jego obydwu bokach siedziały dwie kobiety, hojnie obdarzone przez Boga i pocieszające mojego wokalistę.. czułam jak narasta we mnie złość, mimo że mieszała się z radością, że znowu go dziś widzę.
Jared Leto w tym samym hotelu co ja? Przypadek? Nie sądzę.
Podeszłam do nich od tyłu.
- Won, sępy. - syknęłam złowrogo obdarzając te kobiety morderczym spojrzeniem, a Jared natychmiast odwrócił się w moim kierunku i uniósł na mnie swój zdziwiony wzrok.
- Van? - spytał niepewnie i nie słuchając biadolenia tych sępów wstał, dość chwiejnie i bez pytania pocałował mnie mocno trzymając w swoich ramionach. - Boże.. Vanessa, to Ty. - powiedział odrywając się ode mnie i patrząc czułym spojrzeniem w moje oczy.
Uśmiechnęłam się delikatnie do niego, mimo że był pijany i śmierdział jakimś okropnym alkoholem, którego nienawidzę, a którego nazwy w tej chwili nie potrafiłam zidentyfikować to dotknęłam jego twarzy, a kilkudniowy zarost kuł mnie w opuszki palców. Objęłam jego szyję i dałam się tak po prostu miażdżyć jego ramionom.
- Tak. To ja. - szepnęłam w końcu gładząc go po głowie.
Brakowało mi jego.
Tak.
Tak bardzo mi go brakowało.
Objęłam jego szyję jeszcze mocniej całując go po skroni i policzku.
Niewątpliwie, zwracaliśmy na siebie uwagę innych klientów, ale to nie miało teraz większego znaczenia.
- Tęskniłem za Tobą. - wyszeptał bardzo cichutko, a ja poczułam, jak oblewa mnie fala gorąca, a oczy zachodzą łzami.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo ucieszyły mnie Twoje słowa. - szepnęłam odsuwając się na niewielką odległość od niego, położyłam dłonie na jego twarzy i pocałowałam czule w usta.
Tak bardzo brakowało mi jego ciała, jego ust, jego pocałunków, jego oddechu, jego ciepła, jego głosu, jego spojrzeń i.. po prostu, jego. Jego obecności. - Jeśli tak często będziesz upijać się, zniszczy Ci to Twoją dość dobrą reputację.. - powiedziałam na wesoło i złączyłam swoje czoło z jego.
Uśmiech nie schodził mi z twarzy.
- Pieprzyć dobrą reputację. - zawołał trochę głośniej, więc pomogłam mu usiąść znów na krześle przy barze i nie puszczając jego dłoni usiadłam obok.
- Whisky z lodem. - powiedziałam do barmana, a dłoń Jareda z mojego kolana przesunęła się wyżej w stronę uda. Przeszły mnie dreszcze po plecach, a J zagryzł dolną wargę ust i nachylił się do mojego ucha szepcząc nieskromne propozycje. - Później. - odpowiedziałam patrząc mu prosto w oczy, na co on ujął moją dłoń i pocałował jej wierzch.
- Trzymam za słowo. - powiedział uśmiechając się tak błogo, że kolana same miękły. - Nie zostawiaj mnie samego już nigdy więcej, skazanego tylko na siebie. Mam dość samotności. - dodał, a jego słowa wywołały u mnie falę ogromnego wzruszenia i zarazem zdziwienia.
Zastanawiałam się, czy zawsze tak reagowałam na jego słowa? Dotyk? Spojrzenia?
... oh, nie. Ta rozłąka zdecydowanie bardzo dużo wniosła w moje życie.. a raczej, bardzo dużo pozwoliła mi dostrzec.
- Nie zostawię. - zapewniłam go i po dopiciu mojej whisky postanowiłam odprowadzić Jareda do jego pokoju, lecz on nalegał na chociaż jeden taniec. Znów, gdy zabrzmiała piosenka, on poprosił mnie do tańca, tak jak podczas naszego pierwszego spotkania.
Wtedy też był pijany. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie.
- Zostań ze mną. - powiedział lądując miękko na łóżku, nietrzeźwy. Westchnęłam ciężko i zaczęłam rozpinać mu koszulę, co spotkało się z jego ogromną aprobatą.
- Przecież obiecałam Ci już, że zostanę. - odpowiedziałam na wcześniejszą prośbę i usiadłam na krawędzi łóżka podpierając się dłonią przy jego boku. -  Poza tym, nie powinieneś spać w ubraniach. Sam mi to powtarzałeś. - dodałam po rozebraniu go do bielizny i przykryciu pościelą. - Dzisiaj możesz zrobić sobie "dzień dziecka" i nie wykąpać się teraz.. bałabym się, że utopiłbyś się w wannie, albo pośliznął i uderzył w głowę.. ale jak wstaniesz to masz wziąć prysznic i wyszczotkować porządnie zęby! Śmierdzi od Ciebie alkoholem.. - nakazałam mu jak mama, a on uśmiechnął się przyjaźnie.
- Van.. - szepnął dotykając palcami mojego policzka.
- Dobranoc. - szepnęłam na "dobranoc" z delikatnym uśmiechem i pocałowałam jego gorące usta, a następnie skroń.
- Nie zasnę, jeśli odejdziesz. Zostań ze mną. - powiedział upierając się przy tym jak małe dziecko, choć widziałam jak powieki oczu same zamykają mu się ze zmęczenia. - Boję się, że to wszystko.. jest tylko snem. - szepnął zakrywając twarz ręką, którą po chwili ułożył na czole.
- Posłuchaj, Jared.. to nie jest sen. - szepnęłam lekko rozbawiona tym, jaki jest uroczy, gdy jest pod wpływem alkoholu. Zdjęłam rękę z jego czoła i przeczesałam dłonią jego włosy. Pocałowałam w czoło. - Jestem tu na prawdę.
- Daj mi jakiś dowód. - szepnął sennym głosem, a ja uśmiechnęłam się pod nosem. Znalazłam w jego rzeczach marker niezmywalny i po zrobieniu soczystej malinki (której towarzyszyły nieprzyzwoite odgłosy Jareda) na jego lewej piersi, w miejscu gdzie znajdowało się serce - podpisałam "Właściciel: VANESSA FAREWELL."
- Śpij i śnij o nas.. - wyszeptałam bardzo cicho ostatni raz całując go w czoło i przeczesując delikatnie jego włosy. Poczekałam aż zaśnie, a gdy byłam pewna, że nie obudzi się już przynajmniej przed południem, dopisałam mu na przedramieniu notatkę "Lot nr 52771 do LA z godziny 14:10", po czym wyszłam zamykając cicho za sobą drzwi i wróciłam do swojego pokoju.

Opuściłam hotel cztery godziny przed wylotem z Londynu, chciałam jeszcze kupić jakieś pamiątki dla znajomych i szefowej za jej wyrozumiałość.
Uśmiechnęłam się na myśl, że Jared obudzi się z ogromnym kacem i "wiadomościami" zostawionymi ode mnie.. search me and destroy cuz you know that I love you.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz