Skłamałam. Po raz kolejny skłamałam. Skłamałam w notatce zostawionej wokaliście, choć z drugiej strony to niesamowite, że potrafiłam tak szybko spakować się, załatwić doglądanie mieszkania, urlop w pracy oraz złapać bilet na najwcześniejszy samolot do Londynu.
Tak. Coraz bardziej docierał do mnie fakt, ze postąpiłam zbyt impulsywnie, i że stchórzyłam, bo przestraszyłam się tego, że to co powiedział Shannon mogło być prawdą.
- Gdzie chcesz iść dzisiaj? - spytał mój brat, gdy późnym popołudniem spacerowaliśmy po Londynie. - Zakupy? - spytał z uśmiechem Eric, widząc, że coś mnie trapi. Było mi ciężko na sercu, a on dzielnie próbował poprawić mi nastrój, widząc, że to coś poważniejszego. - Minęło naprawdę dużo czasu, odkąd widzieliśmy się ostatni raz. - dodał idąc ze mną pod rękę, co ja potwierdziłam tylko skinieniem głowy z delikatnym uśmiechem.
Zjedliśmy w Subway'u i łaziliśmy po sklepach. Jeździliśmy metrem prawie, że tam i z powrotem.
- Wiesz.. - zaczęłam niepewnie, gdy jechaliśmy na stację Fairlop. - trochę.. pokomplikowało się u mnie.. - mruknęłam cicho. Eric westchnął cicho i pogładził mnie po głowie jak małe dziecko.
- Rozumiem. - mruknął cicho. - Przez jakiegoś faceta? - spytał z tym uśmiechem podnoszącym mnie zawsze na duchu, gdy jestem smutna. -
- Tak. - odpowiedziałam zrezygnowana.
- Mam go pobić? - spytał, na co ja roześmiałam się i uderzyłam go lekko w ramię z dłoni zamkniętej w pięść.
- Nie no, nie trzeba.. nie jest tego wart.. chyba. Choć, czasem przydałoby mu się. - odpowiedziałam z uśmiechem przypominając sobie czasem jego nachalność, czy to jaki jest obrażalski.
Eric opowiadał o swoich "przyjaciółkach", których było o dziwo, bardzo dużo w Londynie.
Czym się zajmował mój brat?
Modą.
Tak. Ja na początku też się śmiałam, lecz pracuje teraz w jednej z większych firm zajmujących się trendami modowymi.
Ja również, musiałam mu opowiedzieć, co u mnie działo się przez te lata. Opowiedziałam mu moje nudne życie, urozmaicane incydentami w pracy, wypadami ze znajomymi, a czasem samotnymi do barów i o przelotnych romansach, lecz nie powiedziałam mu o tym, że poznałam braci Leto i jestem z nimi w "bliższych" relacjach. Miałam obawę, że Eric wkurwi się i nie pozwoli mi wrócić do Miasta Aniołów.
- Wiesz.. - teraz on zaczął niepewnie. - Muszę Ci o czymś powiedzieć. - dodał, a promienie zachodzącego słońca padały na nasze twarze. - Kojarzysz ten dość znany amerykański zespół Thirty Seconds To Mars i braci Leto? - spytał, a ja kiwnęłam twierdząco głową.
Bałam się tego, co chciał mi powiedzieć.
- No kojarzę. - mruknęłam.
- No więc, oni byli kiedyś bardzo dobrymi przyjaciółmi naszej mamy z uczelni. - zaczął - i Jared, wokalista.. był bardzo przywiązany do Ciebie, odkąd przyszłaś na świat, lecz dzięki Bogu, urwał się między nami wszystkimi kontakt z nimi. - dodał, a ja spojrzałam na niego pytająco, wyczuwając od niego niechęć do chłopaków.
- Dlaczego tak mówisz?
- Ponieważ powiedział kiedyś, że jak dorośniesz, a będziesz miała jakieś problemy, to zajmie się Tobą. - mruknął najwidoczniej niezadowolony, że musi mi o tym mówić - Jesteś bardzo podobna do matki, wiesz? Choć, niewątpliwie, jesteś piękniejsza. I może to tak go urzekło.. odniosłem wrażenie, że wtedy.. był on świadomy jak piękna się staniesz, gdy dorośniesz, a najbardziej wkurza mnie to, że jest od Ciebie o tyle lat starszy.. - warknął, a ja otworzyłam szeroko oczy. - Równie dobrze, mógłby być Twoim ojcem.
- Eric. - powiedziałam, a gdy jego oczy skupiły się na mnie, dodałam - O czym ty pierdolisz? - spytałam, a on zaśmiał się i po chwili zganił mnie spojrzeniem za przeklinanie.
- Po prostu martwię się o Ciebie, bo piękniejesz z dnia na dzień. - powiedział patrząc na mnie z troską. - Boję się, że zaczniesz przyciągać mężczyzn, a pewnego dnia i Jego. Boję się, że ktoś ukradnie mi Ciebie na zawsze. - dodał i ucałował wierzch mojej dłoni.
- Zawsze byłeś realistą - powiedziałam z uśmiechem.
- Wiem o tym, ale proszę Cię, Van. Unikaj tych dwóch jak ognia, bo spłoniesz. - powiedział to takim tonem, że poczułam dziwne ukłucie w sercu i napawający mnie strach. - Mówię to, bo jesteś moją małą siostrzyczką, którą bardzo kocham i nie chcę, by ktokolwiek Cię skrzywdził w jakikolwiek sposób.. a szczególnie on, przez to, że jest osobą publiczną i może zniszczyć Ci tym życie. - powiedział, gdy ja na nowo zmarszczyłam brwi i zaczęłam intensywnie myśleć nad jego słowami.
- Prawisz mi kazanie jakbyś był moim ojcem. - szepnęłam z uśmiechem, a na twarzy Erica zagościł uśmiech. - Wciąż ubolewasz nad tym, że tak potoczyło się moje życie? ... wyluzuj. Radzę sobie bardzo dobrze. - dodałam, gdy odpowiadał mi ciszą. - Mimo, że czasem brakuje mi gry w koszykówkę, to nie narzekam.. Nie masz o co się martwić. - zapewniłam go, a resztę czasu spędziliśmy na opowiadaniu śmiesznych historii, kawałów i żartów.
- Ładnie Ci w tym kolorze. - powiedział łagodnym tonem i chwytając kosmyk długich blond włosów pocałował je lekko. - Do twarzy Ci.
- Dzięki.
- Tak w ogóle, to fajne okulary.. skąd je masz? - spytał, a ja zatrzymałam się uświadomiona, że te okulary należą do Jareda. - Van? - spytał zdziwiony moim zachowaniem.
- Właściwie.. to tej osoby, przed którą uciekłam. - szepnęłam - ale zupełnie zapomniałam powiedzieć mu o tym, że je pożyczam.
Brat machnął ręką dając mi do zrozumienia, że to nic wielkiego, i że je kiedyś zwrócę.
- Zmieniłam karty i nie zostawiłam mu żadnej możliwości kontaktu ze mną.. - szepnęłam i westchnęłam ciężko. Eric przystanął obok mnie i patrzył zastanawiając się nad czymś.
Przechylił lekko głowę w bok.
- Musimy pójść na imprezę. Razem. - powiedział i uśmiechnął się szeroko, zarażając mnie tym uśmiechem.
- Gdzie i kiedy?
- Dzisiaj. Zabiorę Cię do najlepszego klubu. - i dodał po chwili - Musisz o nim zapomnieć.. chociaż na chwilę.
***
- Dlaczego ma wyłączony telefon?! - krzyknąłem na całe mieszkanie, a Shannon aż wzdrygnął się. Dreptałem tam i z powrotem po salonie.- Od TRZECH DNI próbuję się z nią skontaktować, jakkolwiek! - warczałem rozzłoszczony przez moją bezsilność i niewiedzę.
Wiedziałem, że brat mnie obserwuje.
- Jestem pełen podziwu. - rzucił zagadkowo, co ja odebrałem jako cyniczną uwagę. - Rzadko kiedy tracisz nad sobą kontrolę. Jestem pod wrażeniem.
- Zamknij się, dobra?
- Może jest w pracy? Albo na jakieś wymianie między-hotelowej pracowników?
- A słyszałeś kiedyś o czymś tak głupim jak "wymiana między-hotelowa pracowników"? - syknąłem przez zęby, a Shannimal wzruszył ramionami z obojętną miną.
- Dlaczego nie sprawdzisz, czy nie ma jej w pracy? Albo w mieszkaniu? - spytał jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- W mieszkaniu jej nie było za każdym razem, gdy byłem tam przejazdem.
- "Przejazdem"? To w żadnym wypadku nie jest Ci po drodze. - zauważył słusznie Shannon przez co zatrzymałem na nim moje wściekłe spojrzenie.
Martwiłem się jak cholera o tą nierozsądną dziewczynę.
- Pojadę sprawdzić czy jest pracy. - rzuciłem krótko, a wychodząc z mieszkania zakładałem kurtkę, lecz nigdzie nie mogłem znaleźć moich ulubionych okularów przeciwsłonecznych, które czasem pożyczałem Vanessie.
Podjechałem pod hotel, i gdy tylko zaszedłem do recepcji warknąłem rozzłoszczony do młodej dziewczyny - Gdzie jest właścicielka hotelu?
- Już się z nią kontaktuję. - odpowiedziała przerażona dziewczyna, a mnie zrobiło się trochę głupio, bo w niczym mi nie zawiniła.
Po chwili wyszła na przeciwko mnie młodo wyglądająca, trzydziestokilkuletnia kobieta, dość ekstrawagancko ubrana, choć niewątpliwie ze smakiem.
- O co chodzi, że straszy pan mój personel? - spytała cierpko ściągając ku sobie brwi, była rozzłoszczona. Pani Margaret Duo.
- Chcę się czegoś dowiedzieć - odpowiedziałem siląc prezentując piękny uśmiech, gdyż poczułem, że ta kobieta jest nieugięta i bardzo trudno będzie mi z nią dobić jakiegokolwiek targu.
Zaprosiła mnie gestem ręki za sobą, do jej gabinetu pełnego różnych dziwnych i cholernie drogich przedmiotów.
Usiadła w fotelu zakładając nogę na nogę i zapaliła papierosa wyczekując pytań.
- No? - rzuciła zniecierpliwiona.
- Chcę się dowiedzieć, czy Vanessa Farewell była dziś w pracy. - spytałem z uprzejmością na najwyższym poziomie i zachowując spokój szachisty.
- A co pan wielki JARED LETO chce od mojej ptaszyny? - syknęła jadowicie przez równiutkie zęby z dużą szparą między pierwszymi, przednimi zębami.
Żywiła do mnie niesamowicie wyraźną niechęć.
- Od kilku dni, nie mogę się z nią skontaktować. - przyznałem ze skruchą, lecz to wcale jej nie obłaskawiło, a wręcz przeciwnie.. przez dłuższą chwilę wstrzymywała dym w płucach, by po chwili wypuścić go nerwowo ze świstem i strzepnąć popiół do popielniczki.
- Nie uważasz, że jesteś dla niej za stary? - powiedziała prosto z mostu z dezaprobatą w spojrzeniu, co jedynie podniosło mi ciśnienie krwi. Zacisnąłem mocniej dłoń na telefonie i usta w cienką linię.
- Owszem, jestem od niej starszy, ale nie. Zdecydowanie, NIE jestem dla niej za stary. - syknąłem przez zęby.
Czułem, że moja cierpliwość względem tej kobiety sięga apogeum. - Udzieli mi pani jakichś informacji? - spytałem, lecz ona tylko zakołysała się na fotelu obserwując mnie przenikliwym spojrzeniem.
- Nie ma jej w pracy. - odpowiedziała i znów zamilkła.
Zapadła głucha cisza między nami rozdzierana jedynie skrzypieniem jej fotela.
- Miałem na myśli użyteczne informacje. - sprecyzowałem zaczynając chodzić po jej gabinecie tam i z powrotem. Nie potrafiłem ustać spokojnie w miejscu.
- Usiądź. - nakazała szorstko.
Posłusznie usiadłem, lecz jej zacięta mina i cisza jaką mnie obdarowywała, sprawiały, że dołowało mnie to jeszcze bardziej.
Przetarłem twarz dłońmi.
Poddaję się.
- Nie zrobiłem nic, co mogłoby spowodować, że przestała by się do mnie odzywać. Naprawdę, nic jej nie zrobiłem, a obecna sytuacja doprowadza mnie do obłędu. - poddałem się w końcu.
Skapitulowałem przed tą kobietą, która jest w stanie wykończyć mnie psychicznie samym spojrzeniem i milczeniem.
Nie wiem, co widział w niej mój brat.
Patrzyłem na nią teraz oczami pełnymi troski o tę dziewczynę, załamania faktem, że nie wiem co się z nią dzieje, smutku i nadziei, że odnajdę ją.
Nie miałem już sił ukrywać przed tą kobietą, jak bardzo brakuje mi Vanessy.
Nie miałem już sił z tym walczyć.
Nawet chciało mi się płakać z powodu mojej bezsilności.
Zniknęła tak nagle z mojego życia, jak szybko się pojawiła.. pewnego dnia, pojawiła się w tym samym barze co ja i usiadła niedaleko mnie. Zobaczyłem ją pierwszy raz od wielu lat.
Nie miałem wtedy żadnych wątpliwości, że to ona. To musiała być ONA.
Nie było żadnej możliwości pomyłki.
Patrzyłem jak Margaret Duo wyciągnęła swój prywatny telefon o różowej obudowie z "Hello Kitty", a gdy tylko wybrała do kogoś połączenie, nie spuszczała ze mnie uważnego spojrzenia.
- Shann. Coś Ty nagadał mojej ptaszynie - powiedziała jeszcze chłodniej do telefonu, niż kiedykolwiek dziś do mnie, aż przeszły mnie ciarki po plecach, mimo to, jej wyraz twarzy nie uległ zmianie.
Kobiety są niesamowite i straszne zarazem.
- Rozumiem. - powiedziała i rozłączyła się bez pożegnania, w pół słowa mojego brata. - Tak właściwie-... - zaczęła, choć wydawało mi się, że wewnątrz walczy sama ze sobą.
Zrobiła bardzo długą przerwę, która zirytowała mnie do granic możliwości.
- No co? - warknąłem.
- Co Ty od niej chcesz? Jest bardzo wrażliwą dziewczyną, która dużo przeszła w tak krótkim czasie. - odpowiedziała, a ja otworzyłem szerzej oczy. To, o co spytała Margaret, było bardzo trudnym pytaniem dla mnie. W tej chwili bynajmniej.
Zamilkłem.
Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
Pochyliłem się do przodu składając dłonie jak do modlitwy, a łokcie oparłem o kolana, przełknąłem ciężko ślinę i delikatnym, choć pełnym spokoju głosem odpowiedziałem jej. - Od niej? Nic od niej nie chcę, lecz mimo to.. JA. Chcę dać jej wszystko co mam.
Margaret uśmiechnęła się delikatnie. Tak mi się bynajmniej wydawało.
- Wzięła sobie kilka dni wolnego. - odpowiedziała już z zupełnie innym nastawieniem do mnie.
Ah, te Kobiety. - Coś jak urlop.
- Urlop? Jaki urlop? Wyjechała? Dokąd? Kiedy wróci? Jak mogę się z nią skontaktować? - wyplułem z siebie serię pytań, nie dowierzając w to co mi powiedziała, ta niewątpliwie straszna kobieta.
- Wiesz dlaczego jej jeszcze nie wyrzuciłam z pracy za te flirty z klientami, urlopy kiedy jej się widzi i jeszcze inne przekręty? Wiesz dlaczego wciąż ją trzymam przy sobie? - spytała, a ja zmarszczyłem brwi z powodu pierwszej części jej wypowiedzi. - Powiem Ci. - odpowiedziała z zupełną powagą. - Wiesz.. jest dla mnie jak własna córka.. ona kiedyś próbowała popełnić samobójstwo.
- Co? - wydusiłem z siebie, a ona splotła palce dłoni.
- Przygarnęłam ją pod swoje skrzydła. Miała wtedy takie.. puste spojrzenie.
Toczyła walkę w swojej głowie, gdzie coś odgrywało dla niej ogromną rolę.
Tak jak Szekspirowskie "być albo nie być". Była zupełnie kimś zupełnie innym, niż jest teraz.. - powiedziała obserwując mnie uważnie. - Minęło bardzo dużo czasu zanim stała się tym, kim jest teraz.
- O niczym takim nie wspominała.. - szepnąłem uświadamiając się, jak wiele jeszcze o niej nie wiem.
Przeanalizowałem każdą chwilę spędzoną z Vanessą.
Jakie to przykre. Ja nic o niej nie wiem. - Powiedz mi proszę, gdzie ona teraz jest. - poprosiłem z wręcz błagalnym tonem, żeby powiedziała mi, gdzie teraz znajduje się Vanessa.
- Tego nie mogę Ci powiedzieć, ale.. powodzenia. - powiedziała, a we mnie na nowo zebrała się złość. - myślę, że niedługo znajdziesz odpowiednie drzwi.
- Tego nie wiem.
- Ale ja wiem. - odpowiedziała Margaret, a władczość biła od niej na kilka metrów, co było dość przytłaczającym uczuciem.
Wyszedłem jak pijany z jej gabinetu, mało co nie potrącając jakiejś starszej pani w przejściu.
Pojechałem pod jej mieszkanie.
Zadzwoniłem na jej numer "Przepraszamy, numer, z którym próbujesz się skontaktować jest w tym momencie nieosiągalny-...".
Zadzwoniłem dzwonkiem do jej drzwi, lecz nikt nie otwierał.
Zacząłem bić pięściami o drzwi i wołać jej imię, lecz nikt mi nie odpowiedział.
W końcu odnalazłem klucz do jej mieszkania i po chwili wszedłem do tego pomieszczenia wciąż pełnego jej zapachu.
Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, naprzeciw mnie wyszła niewysoka, choć ładna brunetka.
Spojrzałem zdziwiony i zrobiłem dwa kroki wstecz, patrząc czy jestem we właściwym mieszkaniu.
Na tabliczce było napisane V. Farewell, więc inicjał i nazwisko zgadzały się, więc nie było mowy o pomyłce.
- Nie ma Van, wyjechała. - brunetka odpowiedziała na moje pytające spojrzenie na jej widok. - Jestem Amy. Vanessa poprosiła mnie, żebym zaopiekowała się jej mieszkaniem pod jej nieobecność. - dodała, gdy ja ilustrowałem ją od góry do dołu z lekkim zamyśleniem i uśmiechem na ustach.
Jest naprawdę ładna, ale jak to "wyjechała"?
Uśmiechnęła się do mnie zalotnie podając mi dłoń.
- Jared. - również podałem jej swoją dłoń i ucałowałem lekko wierzch jej dłoni.
Amy.. możesz mi się przydać. Pomyślałem i lekko choć szarmancko uśmiechnąłem się do niej. - Amy. Masz bardzo ładne imię. - dodałem czarując i patrząc jej wprost w ciemne oczy, próbujące mnie zahipnotyzować.
Przykro mi Amy.. ale to nie Twoje oczy i nie Twój uśmiech, potrafią przyprawić mnie o łomotanie serca jak u zakochanego pierwszy raz nastolatka.
Jestem dorosłym mężczyzną.
Wiem czego chcę i tracę kontrolę nad sobą tylko przy jednej,
przez jedną
i tylko dzięki jednej osobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz