Nawet w samolocie dręczył mnie kac morderca, a turbulencje wcale nie dawały taryfy ulgowej mojemu żołądkowi.
Próbowałem skupić się na oglądaniu filmu, ale z każdą chwilą coraz gorzej się czułem.
Nie macie pojęcia, jaką odczułem ulgę, gdy stanąłem w końcu na lądzie.
-
Przeklęta maszyna.. - syknąłem pod nosem i rzucając przez ramię
ostatnie spojrzenie w stronę samolotu, a jakaś starsza kobieta
zachichotała, więc poprawiłem okulary słoneczne na nosie (mimo, że była 3
nad ranem) i pasek od torby na ramieniu.
Po chwili odebrałem bagaż i taksówką wróciłem do swojego mieszkania.
Rzuciłem torbę koło łóżka, napiłem się wody i wskoczyłem pod prysznic.
Nie dosłownie.
Gdy założyłem czyste ubrania uśmiech sam wkradł się na moje usta.
Czułem, że jestem zmęczony i skacowany, ale podniecenie brało górę nad tym wszystkim.
Chwyciłem reklamówkę z "prezentem" dla Van i skierowałem się do drzwi.
- A Ty gdzie się wybierasz? - wychrypiał zaspanym głosem Shannon.
Chyba go obudziłem.
- A tu i tam.. - mruknąłem cicho, choć dalej z bananem na twarzy.
Miałem cudowny nastrój!
- Śpi o tej porze. Nie budź jej. - syknął - Jak już musisz, to rano pojedź do niej.
Udałem, że się nad tym zastanawiam i wydałem z siebie pomruk zastanowienia.
- No to cześć! - odpowiedziałem i zanim Shann zdążył cokolwiek powiedzieć - mnie już nie było.
Starałem się nie zasnąć przed kierownicą, a po dłuższej chwili otwierałem już drzwi od jej mieszkania.
Było ciemno i przeraźliwie cicho.
Oświetlałem sobie drogę telefonem, żebym nie wyciął orła i obudził ją potykając się o coś.
Wyłączyłem zupełnie telefon patrząc jak blade światło księżyca z z powoli nadchodzącym nowym dniem wdziera się do sypialni.
Widząc jak słodko śpi, a jej koszulka, zbytnio zadarta do góry ukazuje delikatny zarys jej piersi - uśmiechnąłem się.
Z momentem, gdy ją zobaczyłem - cały mój misterny plan szlag trafił.
Położyłem torbę z zakupem niedaleko jej łóżka, a ja sam przysiadłem na jego krawędzi obserwując ją przez dobrą chwilę.
Pogładziłem
ją po twarzy i nachylając się ku niej - lekko pocałowałem w czoło, na
co ona lekko zmarszczyła brwi i uchyliła lekko powieki oczu.
- Hej. - szepnąłem, gdy przeciągnęła się i spoglądała na mnie zaspanym wzrokiem, mrugając powoli i wielokrotnie.
W tym świetle jej tęczówki zdawały się mieć teraz odcień zielono-niebieski.
Very hypnotizing.
-
Wyspałaś się? - spytałem, a ona lekko uniosła kąciki ust i wyciągnęła
ręce w moim kierunku przyciągając mnie za szyję do siebie i całując
delikatnie w usta.
- Mogłeś się ogolić, powiedziała po chwili, dotykając dłońmi mojej twarzy i zaglądając czule w moje oczy.
Pocałowałem wewnętrzną stronę jej dłoni i nachyliłem się ku niej po raz kolejny dzisiejszego bardzo, baardzo wczesnego poranka.
Już dłużej nie mogłem tego znieść i powstrzymywać się.
Zacząłem ją powoli całować i dotykać, a ona jeszcze trochę senna - nie opierała się.
Musiałem osobiście sprawdzić, czy nic się nie zmieniło przez te dwa tygodnie i czy wszystko jest na swoim miejscu.
- Tak bardzo tęskniłem za Tobą.. - wyszeptałem do jej ucha, po czym znów całowałem ją po szyi i dekolcie.
Przeczesywała
palcami moje włosy i prężyła się pode mną, jak młoda kotka wciąż bardzo
chętna do zabawy. - Kochanie.. - szepnąłem znów do jej ucha
przywierając do niej mocno i ciasno z cichym jękiem. Szeroki uśmiech wkradł mi się na usta - Piersi Ci urosły.
- Aleś Ty spostrzegawczy. - warknęła z lekką irytacją. - to może źle? - dodała, ale nie pozwoliłem jej już nic więcej mówić.
-
Ależ skąd! Bardzo mnie to cieszy. - odpowiedziałem trochę bezczelnie,
ale szczerze i pieszcząc ją, a gdy znów chciała dodać coś równie
zgryźliwie - zamknąłem jej usta pocałunkiem.
Rozpalić ją wcale nie
było trudno, trochę gorzej było z przełamaniem jej oślego uporu, aby
poddała się zupełnie pieszczotom i nie tylko.. oraz żeby zaczęła
współpracować ze mną.
Chyba uwielbiała stawiać mi opór.
- Vanessa. Chcę Cię spytać dlaczego-...
-
JARED. Proszę Cię, nie teraz.. proszę. - powiedziała wręcz błagalnie,
choć stanowczo przerywając mi. - Dlaczego chcesz poruszać takie tematy,
w TAKIEJ chwili? - dodała rozchylając lekko nogi i uśmiechając się
zachęcająco z przegryzioną dolną wargą ust. - Nie psuj tego.. -
wyszeptała, więc twierdząco skinąłem głową i wszedłem w nią jednym
mocnym pchnięciem, tak jak już miałem w zwyczaju.
Ku mojemu zdziwieniu wstrzymała na moment oddech i wyprężyła plecy w łuk, a jej paznokcie mocno wbiły się w moje ramiona jak za pierwszym razem.
Starałem się nie skrzywić z bólu, więc zacząłem się poruszać.
Zdziwiła mnie jej reakcja.
Byłem pewny, że już przywykła do tego, w jaki sposób się kochamy.
-
O MÓJ BOŻE.. - powiedziałem z przerażeniem obserwując jej zapłakaną
twarz. - Zrobiłem coś nie tak? - w odpowiedzi pokręciła przecząco głową.
- Boli Cię coś? - zadałem kolejne pytanie i dostałem taką samą
odpowiedź. - Co się stało? Dlaczego płaczesz? - pytałem lekko
wystraszony, że mogłem sprawić jej ból, lecz ona zagryzała dolną wargę
ust prawie do krwi i pokręciła przecząco głową.
- Wszystko
dobrze.. - szepnęła - kontynuuj. - poleciła, lecz ja zacząłem mieć wyrzuty
sumienia, że nie zrobiłem tego delikatniej, więc po prostu przerwałem.
Otarłem kciukiem jej policzki z łez i pocałowałem w usta.
Leżałem tuż obok niej, obserwując ją bardzo uważnie z delikatnym, choć przepraszającym uśmiechem.
-
Przepraszam, że sprawiłam Ci przykrość.. - wyszeptała podkulając pod
siebie kolana i obejmując je ramionami, a oczy znów zaszły jej tymi
gorzkimi łzami - i po raz drugi tej nocy zaczęły spływać jej po twarzy.
Ten widok łamał mi serce, więc po prostu przyciągnąłem ją blisko do siebie i otarłem jej łzy.
Znowu.
- To ja sprawiłem, że płakałaś.. przeze mnie. - pocałowałem ją w czoło, a ona pokręciła przecząco głową.
Jeśli to nie przeze mnie.. to w takim razie przez co?
- Bo ja-... - zaczęła mówić, lecz urwała i zakryła twarz dłońmi.
Płacz zaczął wstrząsać jej drobnym - według mnie - ciałem.
Tłumiony kolejny napad płaczu.
Poczułem nieprzyjemny ucisk w żołądku, bałem się tego, co chciała mi powiedzieć, lecz jeszcze nie mogła.
Walczyła ze sobą, czy może mi powiedzieć, czy też nie.
Przełknęła ciężko ślinę i spojrzała na mnie, a moje serce zaczęło bić znacznie szybciej ze strachu.
-
Byłeś-.. byłeś kiedyś molestowany seksualnie? - spytała cicho przy
okazji nakrywając się wyżej pościelą, prawie po sam kark - a ja? Ja
poczułem, jakby uderzyła mnie bardzo mocno patelnią teflonową w potylicę
i krzyknęła "Wszystkiego najlepszego Jared, będziesz tatem!".
Teraz to ja przełknąłem ciężko ślinę i przyciągnąłem ją bliżej siebie, czując jej ciepły oddech na skórze.
Starałem się jak najbardziej zmniejszyć dystans pomiędzy nami w nadziei, że wraz z ciepłem uda się, w ten sposób przenieść wspomnienia z jej ciała do mojego.
Naiwne, co?
Nie patrzyła mi w oczy, miałem wrażenie, że nie ma teraz odwagi na taki ruch.
Wpatrywała się w triadę zawieszoną na mojej szyi i po chwili obracała ją w palcach przyglądając jej się uważnie.
Łzy znów naszły jej do oczu.
Oh, błagam! Nie znęcaj się tak nade mną w ten sposób! Nie każ mi patrzeć na łzy osoby, którą.. którą darzę uczuciem..
Byłem lekko zdezorientowany jej pytaniem.
- Pytam, czy ktoś kiedyś molestował Cię seksualnie, gdy byłeś młodszy.. - powtórzyła pytanie, tym razem bardziej je precyzując.
Zamilkła na moment i patrzyła się nieruchowo w triadę. Jakby wstydziła się tego, co powiedziała.. jakby uznała to pytanie za głupie.. lub też, jakby wróciła się pamięcią do przeszłości.
-
Przez fangirls na koncertach i poza, też się liczy? - spytałem
półżartem-półserio z głupkowatym uśmiechem co było błędem, bo widziałem
jak wściekłość w niej narasta i zaciska usta w cienką linię, a jej palce
zaciskają się na wisiorku - i kostki jej bieleją.
- Nienawidzę,
gdy nie traktujesz poważnie tak ważnych tematów. - wysyczała
rozzłoszczona zabierając ode mnie dłonie i próbując odsunąć się
na długość swoich rąk, lecz nie pozwoliłem jej na to obejmując czule, choć w
żelaznym uścisku, z którego nie potrafiła się wyswobodzić.
Ah,
cóż mogę poradzić na to, że nie potrafię ugryźć się w język i pierdolę
głupoty, gdy jestem zdezorientowany i trochę wystraszony?
Gdy nie wiem czego mogę się spodziewać?
Gdy czuję, że coś złego ma się wydarzyć za chwilę?
Za moment?
Co jest z nią?
Najpierw czuła, napalona, potem zła.. następnie znów chętna i znowu zła..
Napięcie przedmiesiączkowe?
Kto wie.
Kobiety ciężko jest zrozumieć.
Spoważniałem zaraz po tym wewnętrznym monologu, wziąłem w swoją dłoń jej dłoń i ucałowałem palce jej dłonie.
- Co się stało, skarbie? Opowiedz mi. - poprosiłem z troską i obserwowałem jak walczy z kolejną falą żalu i rozgoryczenia.
Ona zawsze była tak cholernie rozchwiana emocjonalnie?
Wtuliła twarz w moją szyję, a palce dłoni zacisnęła mocniej na moim przedramieniu lekko drżąc.
I znów była czuła.
Próbowała być silna i walczyć z tym wspomnieniem, lecz ja sam.. czułem, że jest to bardzo bolesne dla niej.
- Nic. - wyszeptała cicho.
- Nie kłam.
- Wcale nie kłamię.. - znów skłamała i mocniej zagryzła wargę ust.
Jakoś stało się to jej zwyczajem, że gdy kłamała to przegryzała dolną wargę.
- Van.. to czemu płaczesz? Co się stało? Powiedz mi. - wciąż nalegałem, a ona doskonale już wiedziała, że nie odpuszczę, że będę nalegał, aż w końcu mi powie.. jak nie dziś - to jutro, a jeśli nie jutro - to kiedy indziej.
- Nie kłamię.. - znów skłamała i mocniej przegryzła wargę prawie do krwi.
Wpatrywałem się w nią z uporem i chyba pod wpływem spojrzenia odetchnęła głębiej.
Pocałowałem jej odkryte ramię, a ona objęła mnie mocniej.
- Parę lat temu... kiedy byłam młodsza.. a nawet nie miałam jeszcze jedenastu lat.. - urwała na chwilę i pocałowała mnie w szyję.
Objąłem ją jeszcze mocniej o ile było to możliwe, by dodać jej otuchy, gdyż widziałem, że zbiera w sobie odwagę, by dokończyć swoją historię.
Kolejny raz przełknąłem ciężko ślinę, czując jej strach.
Nie chciałem jej przerywać.
- Miałam starszego... "kolegę", który dotykał mnie... i-... to nie było miłe.. nie powinien dotykać mnie w taki sposób.. to nie było przyjemne. - dodała i na nowo rozpłakała się. - Jared.. to naprawdę nie było przyjemne! - dodała między salwami spazmatycznego płaczu i atakami histerii.
Biedna moja mała.
Nie zauważyłem nawet kiedy zacisnąłem bardzo mocno szczęki i dłonie w pięści.
Zebrały się we mnie takie pokłady nienawiści, że mogłem góry przenosić.. jak to jakiś gówniarz ją dotykał?... "dotykał"? On ją molestował!
- Jak się nazywa? - spytałem i aż się zdziwiłem jak bardzo lodowaty jest mój głos w tym momencie.
W myśli układałem już plan co mu zrobię jak go znajdę.. oh, nawet nie wiedział, że to kiedyś będzie jego wyrokiem na "samobójstwo".
- Nie powiem Ci. - odpowiedziała stanowczo.
Oh.. Chyba przejrzała mnie i moje zamiary.
- Wiem, że chcesz go zabić.. - dodała i zajrzała mi głęboko w oczy.
Zobaczyłem w nich wiele wdzięczności i czegoś.. czegoś, czego nie mogłem w tej chwili nazwać. - Nie chciałabym odwiedzać Cię w więzieniu lub zakładzie dla psychicznie chorych.. - mruknęła, a ja odrobinę posmutniałem.
Znowu jest zła?
Byłem gotów zabić dla niej każdego skurwysyna, który ośmielił się i ośmieliłby się ją dotknąć.. a ona nie chciałaby odwiedzić mnie w więzieniu czy w psychiatryku ... ?
Pocałowała mnie w kącik ust.
- Dlaczego? Nie odwiedzałabyś mnie? - spytałem zakładając kosmyk blond włosów za jej ucho.
Ślicznie jej w tym kolorze.
- Raz w tygodniu? Myślisz, że to by mi wystarczyło? - spytała mrużąc lekko oczy z tym zadziornym uśmiechem - A z kim miałabym się kochać, gdyby Ciebie nie było? - spytała siadając na mnie z prowokacyjnym uśmiechem, a ja poczułem kolejną falę uderzającego mnie gorąca. - z Shannonem może? - droczyła się ze mną, delikatnie ocierając się o mnie, o moje krocze.
Spojrzałem w okno, za którym robiło się już jasno, a słońce lada moment miało wyjrzeć zza horyzontu.
Próbowałem zachować neutralną minę, lecz na myśl, że Vanessa miałaby krzyczeć z rozkoszy z moim bratem... grymas niezadowolenia i złości siłą wdarł się na moją twarz.
Teraz znów jest podniecona i chętna?
Oh, Lord.. kiedyś zwariuję z tą dziewczyną.
Roześmiała się i pocałowała mnie w usta, bo poza tym.. jak mogłem udawać, że nic mnie to nie rusza, skoro czułem ciepło zbierające się w dolnej partii mojego ciała, hm?
- W Twoich snach chyba! - powiedziałem rozzłoszczony, a ona dalej mnie kokietowała mimiką twarzy, cichymi odgłosami, poruszaniem się i dotykiem dłoni. - Chociaż nie.. w Twoich snach jest miejsce tylko dla mnie, dla Ciebie i dla nikogo więcej. - dodałem z chytrym uśmiechem i pocałowałem ją szybko w usta.
Nie potrafię ukryć, że podoba mi się i mnie podnieca z każdym dniem coraz bardziej.
Uwielbiam tę jej ładnie wyrzeźbioną sylwetkę kilkuletnimi praktykami gry w koszykówkę i równocześnie miękkość jej ciała.
Krągłości jakie dopiero teraz nabierała, podczas przerwy i - odkąd przestała grać.
Przewróciłem ją na plecy i teraz to ja byłem górą.
- Does it hurt? - spytała szczebiocząc i robiąc tak niewinną minę, że uwierzyłbym na słowo, gdyby teraz powiedziała mi, że jest to jej pierwszy raz.
Jedyne co ją zdradzało, to pożądanie pałające w jej oczach i wyczuwalne w całym mieszkaniu.
Uśmiechnąłem się do niej dziarsko.
Czy odpowiedź nie była oczywista?
wtorek, 25 czerwca 2013
piątek, 14 czerwca 2013
24. Przeszłość niech zostanie tam, gdzie jest jej miejsce/ The past should stay where she belongs.
Sorry za wulgaryzmy, bezpośredniość i ewentualne błędy, ale piszę to na pół śpiąco.. potem to poprawię.
--- --- --- --- ------------ ------- ------ -------------- ------ ------- ------- -- --- - ---- -------- ------------- ------ -
***
Obudziłem się z potwornym kacem. Poderwałem się do siadu na wspomnienie Vanessy, lecz od razu tego pożałowałem.. ból rozdzierał moją głowę. Opadłem znów na poduszkę i dłońmi zakryłem twarz.
- Leto, to już nie te lata i nie to zdrowie. - burknąłem sam siebie i przez dłuższą chwilę leżałem. Nie miałem ochoty wstawać, a czekałem aż obrazy z wczorajszej nocy same poukładają się w całość.
Przebłyski momentów. Zupełnie tak, jakbym próbował przypomnieć sobie ulubiony film z dzieciństwa.
- Zaraz, zaraz..!
Ona miała blond włosy?
Była taka czuła wobec mnie?
Nie..
To musiał być sen..
taki piękny-.. kurwa! - przeprowadziłem monolog i jednak poderwałem się do siadu i obejrzałem rękę na której widniał napis "Lot nr 52771 do LA z godziny 14:10", znaczy, że.. spojrzałem na zegarek, który wskazywał na 14:24.. co za pech!
Znów runąłem na łóżko, lecz mimo to na moją twarz wdarł się szeroki uśmiech.
Przeokropnie chciało mi się pić..
Spojrzałem w lewo na półkę nocną i co zobaczyłem? Schłodzoną butelkę wody niegazowanej z małą karteczką wciśniętą pod etykietkę.
- "Znaj moją łaskę.. Van." - parsknąłem śmiechem pod nosem.
Tak, to mogła napisać ona.
Powędrowałem do łazienki by wziąć prysznic. Wciąż czułem od siebie alkohol i pot.
Przekręciłem uchwyt i puściłem letnią wodę z prysznica, a przechodząc obok lustra coś przykuło moją uwagę.
Natychmiast wróciłem się i przyglądałem się swojemu odbiciu.
- Co do-... - mruknąłem patrząc na lewą pierś. - Malinka? - mruknąłem pod nosem przecierając palcami w nadziei, że to tylko kobieca szminka. Niestety. - "Właściciel: VANESSA FAREWELL." - przeczytałem i zacząłem się śmiać jak chory psychicznie człowiek.
Ona naprawdę tu była.
Sam temu nie dowierzałem.
Wszedłem pod prysznic i mimo porządnego szorowania gąbką nie mogłem zmyć tego napisu. - Już ja Ci się odwdzięczę. - powiedziałem na głos, a w myśli układając już plan na słodką zemstę.
***
Przeszły mnie dreszcze, a przecież w samolocie było ciepło. - Ktoś mnie wspomina? - mruknęłam cicho sama do siebie. Jeszcze osiem godzin lotu plus w międzyczasie przesiadka, chyba zwariuję.
Słuchałam muzyki, spałam, oglądałam film na laptopie, dalej spałam, zjadłam coś, słuchałam muzyki i ... po raz pierwszy od dłuższego czasu, wyciągnęłam notes, ukryty w bocznej kieszeni torby na laptopa.
Zaczęłam pisać nowy wpis, nową notatkę.
Tak.. minęło dużo czasu odkąd coś napisałam.
Zastanawiałam się przez chwilę, czemu zapomniałam o tak ważnej rzeczy?
O tak ważnym sposobie wyrażania siebie?
W ogóle.. jak mogłam zapomnieć o piłce?
Ciekawe gdzie teraz się znajduje w moim mieszkaniu..
Oh, jak bardzo zapragnęłam poczuć teraz piłkę i porzucać do kosza.
Tak bardzo chcę wypróbować stare, choć kiedyś doskonale wyuczone zwody, rzuty za trzy punkty, z dwutaktu i z haka.
Zamknęłam notes nie mogąc napisać nic więcej do pamiętnika.. zamknęłam też i oczy.. a pamięcią przeniosłam się do momentów, gdy grałam jeszcze w koszykówkę.
Te ważne mecze.
Pot.
Ból mięśni z wysiłku.
Brak tchu.
Uśmiech na ustach.
Dopingująca publiczność.
Krzyki trenera.
Upadek na plecy po dźwięku sygnalizującym koniec meczu..
Łzy szczęścia, nie spowodowane wygranym spotkaniem, lecz radością czerpanej z gry zespołowej.
Wspólnej gry w koszykówkę z moimi dziewczynami z drużyny.
Byłyśmy rodziną.
Oh, tak.. brakuje mi tego wszystkiego.
Po ostatecznej decyzji najlepszego lekarza w całym stanie, który zajął się moją kontuzją na prośbę trenera.. załamałam się.
Urwałam też kontakt ze wszystkimi znajomymi.
Nie chciałam z nikim rozmawiać.
Z nikim nie chciałam dzielić mojego bólu i rozpaczy.
Mojego złamanego serca.. a może raczej, pustki bo wydartym sercu.
" Nic więcej nie można zrobić. Tobie już nie da się pomóc.. nigdy więcej nie będziesz mogła grać w koszykówkę, przykro mi. " na wspomnienie tych słów, łzy spłynęły mi po policzkach, lecz szybko otarłam je nadgarstkami.
Opętała mnie nienawiść.
Przeszłość niech zostanie tam, gdzie jest jej miejsce.
Zwiększyłam głośność muzyki w słuchawkach.. i jeśli kiedyś ogłuchnę, to wiem przynajmniej, że ogłuchnę od dobrej muzyki.
Stewardessa nakazała mi zapiąć pasy, gdyż turbulencje były bardzo niebezpieczne. Z niemałym przestrachem wykonałam jej polecenia, choć było naprawdę strasznie..
Przez chwilę bałam się, że zginiemy.
Dzięki Bogu, pilotem okazał się Polak, który umiejętnie zapanował nad maszyną i wyjątkowo łagodnie wylądował na pasie startowym.
- Ah.. moja piękna, słoneczna Kalifornio.. tęskniłam za tobą! - powiedziałam stojąc w drzwiach wyjściowych z samolotu i przeciągając się. Zaciągnęłam ciepłe powietrze do płuc, a ktoś za mną zaśmiał się cicho.
- Nie tylko Ty... - szepnął jakiś chłopak, więc pośpieszyłam schodami na dół, by nie blokować przejścia. Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie.
- Vanessa Farewell? - spytał, a ja uniosłam lekko brwi.
- Tak, to ja. - odpowiedziałam, a on po chwili wyciągnął jakąś gazetę.
Ah, tak.. pozowałam do zdjęć dla tego magazynu.
- Mogłabyś dać mi autograf? - spytał, a ja wzruszyłam ramionami.
- Spoko. - odpowiedziałam i machnęłam autograf na jednej ze stron, gdy było moje zdjęcie. - Proszę. - dodałam i włożyłam okulary na nos, po czym bez słowa, zostawiając chłopaka za mną, ruszyłam w stronę wyjścia.
Złapałam taksówkę i pojechałam do domu.
- Moja mała twierdza.. - wymruczałam z uśmiechem wchodząc do mojego mieszkania.
Pachniało tak, jak je zostawiłam. Amy nie robiła imprez - Dzięki jej za to!
Przełożyłam starą kartę do telefonu.. usunęłam ogrom nieodebranych połączeń od Jareda, a wszystkie nieodebrane wiadomości postanowiłam przeczytać później.
Rozpakowałam się, ogarnęłam mieszkanie, wykonałam kilka telefonów i po długiej kąpieli postanowiłam zakopać się częściowo w pościeli w figach i za dużej koszulce z wyciętymi bokami.
Przeglądałam też wtedy wiadomości, które zgromadziły się na moim telefonie w przeciągu tych dwóch tygodni, z czego większość, była od zmartwionego pana Leto.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi wypełniając całą moją sypialnią pięknymi, ciepłymi promieniami i nadając wnętrzu magiczną atmosferę.
Oczy były coraz cięższe od obserwowania magii pomieszczenia. Usłyszałam przekręcany kluczyk w drzwiach.
- To pewnie Amy. - mruknęłam cicho sama do siebie i nie mogąc już dłużej panować nad sobą zasypiałam.
Słyszałam ciche kroki i po chwili poczułam czyjś wzrok na mnie i męskie perfumy w pokoju.
Uchyliłam lekko oczy.
- Faktycznie wróciłaś.. - usłyszałam charakterystyczny głos.
- Shannon? - szepnęłam przeciągając się lekko w łóżku, lecz tylko po to, by znaleźć sobie wygodniejszą pozycję. - Zamknij za sobą drzwi, gdy będziesz wychodzić.
- Śpij, śpij.. - szepnął przysiadając na krawędzi mojego łóżka i głaszcząc mnie po głowie. - Niezłe przedstawienie zorganizowałaś.. uczysz się od najlepszego. - wyszeptał, a ja uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Od Jareda?
- Mhmm.. - wymruczał i poczułam delikatny pocałunek na skroni. - Śpij dobrze. - powtórzył, lecz nie miałam sił, by robić mu awanturę o to, dlaczego tak zrobił.
***
Dostałem MMS'a od brata, a gdy zobaczyłem zdjęcie śpiącej Vanessy w jej pokoju z podpisem "Twoja księżniczka dotarła bezpiecznie do domu", myślałem, że oszaleję ze szczęścia i zazdrości.
Shann przedrzeźniał się ze mną jeszcze przez dobrą chwilę, więc w tempie ekspresowym zamówiłem bilet na najwcześniejszy lot.
- Geez... w Los Angeles będę dopiero o 3 nad ranem.. - bąknąłem niezadowolony po obliczeniu godzin lotu i różnicy czasowej, więc ostatni raz w tym tygodniu, postanowiłem przejść się ulicami Londynu.
- No hej, braciszku. - usłyszałem i aż mnie przeszły ciary po plecach.
- Co chcesz? - rzuciłem krótko do telefonu, a on zaśmiał się w ten charakterystyczny sposób, który nie wróżył nic dobrego.. przynajmniej dla mnie.
- Chcesz zobaczyć fajne zdjęcia twojej księżniczki? - zatrzymałem się i przełknąłem głośno ślinę. - Hmm? - wymruczał, gdy ja toczyłem walkę z Bartem w mojej głowie, który koniecznie chciał ją zobaczyć, i podsuwał mi przed oczy przykładowe obrazy tego, co mogłem zobaczyć na tych zdjęciach..
- No, dobra. Dawaj. - odpowiedziałem ulegając mojemu alter-ego, a Shann zaśmiał się i wysłał mi zdjęcie jej karku, na którym miała tautaż.
- Pewnie o nim wiesz. - szepnął, a ja zmarszczyłem lekko brwi.
- To ona ma tam taki tatuaż? - spytałem raczej retorycznie, a Shannon zamarł po drugiej stronie telefonu.
W głowie zacząłem śledzić każdy skrawek jej ciała, ale nie mogłem przypomnieć sobie, czy miała ten tatuaż, czy też nie.
- To spałeś z nią, czy nie? - spytał tonem bez emocji, tak bezbarwnym, że nie potrafiłem się nie obejrzeć i sprawdzić.. czy on, aby na pewno nie stoi gdzieś niedaleko mnie i mnie obserwuje.
- My nie "spaliśmy" ze sobą.. my się kochaliśmy. To jest różnica Shannon. - odpowiedziałem stanowczo i irytując się tym, jakie mój brat ma podejście do tych spraw. - To nie był "tylko" seks.. to była pieczęć miłości. - dodałem starając się nakreślić mu to w epicki sposób, lecz on zarechotał najwidoczniej bardzo rozbawiony moją odpowiedzią.
Oh, ciesz się, że Cię tu nie ma, braciszku, bo zabiłbym Cię w tym momencie.
- Czy Ty siebie słyszysz, Jared? "Pieczęć miłości"? Co Ty pierdolisz? - spytał i na nowo wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
Zacząłem odliczaj od dziesięciu do zera, by się uspokoić.
Dziesięć...
Dziewięć...
Osiem...
Siedem...
To nie pomaga.
Sześć...
- Shannon.. ja doskonale wiem co mówię. - odpowiedziałem przez zęby.
Spokojnie.. nie daj się ponieść.
- Wiesz dlaczego uciekła do Londynu? - spytał, a ja uniosłem wysoko brwi.
- Co masz namyśli?
- To co słyszysz, Jared. - odpowiedział chłodno. - Powiedziałem jej o naszym zakładzie. - dodał, a ja odniosłem wrażenie, że moje serce zatrzymało się na moment.
- Jak to powiedziałeś jej?! - spytałem, a całe moje liczenie i samokontrolę szlag trafił.
- Normalnie.. Wtedy, co była u nas, a zaraz potem następnego dnia "cudownie" zniknęła.. w nocy powiedziałem jej o naszym zakładzie. - odpowiedział Shann, a coś aż zagotowało się we mnie. - Wiesz, że ona pali papierosy? - dodał jakby mówił o pogodzie, a mnie już coś roznosiło.
- Ale dlaczego jej o tym powiedziałeś?! - spytałem rozzłoszczony, a po drugiej stronie nastąpiła cisza.
- A Ty byś jej o tym powiedział? Kiedy? Dziś? Jutro? Za tydzień? Miesiąc? Dwa? Trzy? Pół roku? Za rok..? Wtedy gdy ona nakręciłaby się..? I CO WTEDY? Chciałbyś mieć ją na sumieniu, gdyby zrobiła "coś" głupiego? - spytał, a ja znalazłem najbliższą ławkę i usiadłem na niej. - Zrozum, że zrobiłem to dla Twojego dobra.. dla dobra nas wszystkich.
- Wiesz, że nie myślę już o "tym" w tej kategorii, prawda? - spytałem lekko ściszonym głosem.
- Tego się obawiałem. - szepnął, po czym westchnął ciężko. - Jak wrócisz, musimy poważnie porozmawiać.
- Mów teraz, skoro tak wiele już powiedziałeś. - bąknąłem, a on znów westchnął ciężko. - Co Ty tak ciągle wzdychasz? - dodałem poirytowany, a on tym razem zaśmiał się cicho pod nosem.
- Nie uważam, że dobrze postępujesz pogrążając się w tym.. to już nie jest zabawa, Jared.
- Wiem o tym.
- Nie. Uważam, że nie wiesz.. podejmij odpowiednie kroki, J. Nie możesz zmarnować jej życia.. jest jeszcze młoda, całe życie jest przed nią.
- Wcale nie czuję się staro.. - powiedziałem z uśmiechem pod nosem, a on odchrząknął znacząco. - No przecież wiem, o co Ci chodzi.. - burknąłem i wolną dłonią przeczesałem włosy.
- Jared, porozmawiamy o tym jeszcze, gdy wrócisz.
- Shannon..
- NIE, Jared.
- Obudził się w Tobie instynkt ojcowski, czy co? - zażartowałem, lecz brat nie odpowiedział mi to.
- Musimy porozmawiać o niej.. KONIECZNIE. - powiedział takim tonem, że, nie będę ukrywać, wystraszyłem się trochę. - O wielu rzeczach, które ja teraz dostrzegłem na 200% nie wiesz.. nie obserwujesz jej uważnie.. - dodał, a ja poczułem jak ból głowy wraca.
- Co masz na myśli-... - nie dokończyłem pytania, gdyż on mi przerwał przeciągłym "Shhhhhh!!!".
- Pogadamy o tym, gdy WRÓCISZ. To cześć. - powiedział i rozłączył się nie czekając na moją odpowiedź.
Spojrzałem zdziwiony na wyświetlacz telefonu.
- O co chodzi? - spytałem sam siebie.
Nie wiem co się z Nim stało, ale wystraszył mnie trochę..
Co on mógł zauważyć, czego ja nie zauważyłem do tej pory? Oh.. to mi nie da teraz spokoju!
--- --- --- --- ------------ ------- ------ -------------- ------ ------- ------- -- --- - ---- -------- ------------- ------ -
***
Obudziłem się z potwornym kacem. Poderwałem się do siadu na wspomnienie Vanessy, lecz od razu tego pożałowałem.. ból rozdzierał moją głowę. Opadłem znów na poduszkę i dłońmi zakryłem twarz.
- Leto, to już nie te lata i nie to zdrowie. - burknąłem sam siebie i przez dłuższą chwilę leżałem. Nie miałem ochoty wstawać, a czekałem aż obrazy z wczorajszej nocy same poukładają się w całość.
Przebłyski momentów. Zupełnie tak, jakbym próbował przypomnieć sobie ulubiony film z dzieciństwa.
- Zaraz, zaraz..!
Ona miała blond włosy?
Była taka czuła wobec mnie?
Nie..
To musiał być sen..
taki piękny-.. kurwa! - przeprowadziłem monolog i jednak poderwałem się do siadu i obejrzałem rękę na której widniał napis "Lot nr 52771 do LA z godziny 14:10", znaczy, że.. spojrzałem na zegarek, który wskazywał na 14:24.. co za pech!
Znów runąłem na łóżko, lecz mimo to na moją twarz wdarł się szeroki uśmiech.
Przeokropnie chciało mi się pić..
Spojrzałem w lewo na półkę nocną i co zobaczyłem? Schłodzoną butelkę wody niegazowanej z małą karteczką wciśniętą pod etykietkę.
- "Znaj moją łaskę.. Van." - parsknąłem śmiechem pod nosem.
Tak, to mogła napisać ona.
Powędrowałem do łazienki by wziąć prysznic. Wciąż czułem od siebie alkohol i pot.
Przekręciłem uchwyt i puściłem letnią wodę z prysznica, a przechodząc obok lustra coś przykuło moją uwagę.
Natychmiast wróciłem się i przyglądałem się swojemu odbiciu.
- Co do-... - mruknąłem patrząc na lewą pierś. - Malinka? - mruknąłem pod nosem przecierając palcami w nadziei, że to tylko kobieca szminka. Niestety. - "Właściciel: VANESSA FAREWELL." - przeczytałem i zacząłem się śmiać jak chory psychicznie człowiek.
Ona naprawdę tu była.
Sam temu nie dowierzałem.
Wszedłem pod prysznic i mimo porządnego szorowania gąbką nie mogłem zmyć tego napisu. - Już ja Ci się odwdzięczę. - powiedziałem na głos, a w myśli układając już plan na słodką zemstę.
***
Przeszły mnie dreszcze, a przecież w samolocie było ciepło. - Ktoś mnie wspomina? - mruknęłam cicho sama do siebie. Jeszcze osiem godzin lotu plus w międzyczasie przesiadka, chyba zwariuję.
Słuchałam muzyki, spałam, oglądałam film na laptopie, dalej spałam, zjadłam coś, słuchałam muzyki i ... po raz pierwszy od dłuższego czasu, wyciągnęłam notes, ukryty w bocznej kieszeni torby na laptopa.
Zaczęłam pisać nowy wpis, nową notatkę.
Tak.. minęło dużo czasu odkąd coś napisałam.
Zastanawiałam się przez chwilę, czemu zapomniałam o tak ważnej rzeczy?
O tak ważnym sposobie wyrażania siebie?
W ogóle.. jak mogłam zapomnieć o piłce?
Ciekawe gdzie teraz się znajduje w moim mieszkaniu..
Oh, jak bardzo zapragnęłam poczuć teraz piłkę i porzucać do kosza.
Tak bardzo chcę wypróbować stare, choć kiedyś doskonale wyuczone zwody, rzuty za trzy punkty, z dwutaktu i z haka.
Zamknęłam notes nie mogąc napisać nic więcej do pamiętnika.. zamknęłam też i oczy.. a pamięcią przeniosłam się do momentów, gdy grałam jeszcze w koszykówkę.
Te ważne mecze.
Pot.
Ból mięśni z wysiłku.
Brak tchu.
Uśmiech na ustach.
Dopingująca publiczność.
Krzyki trenera.
Upadek na plecy po dźwięku sygnalizującym koniec meczu..
Łzy szczęścia, nie spowodowane wygranym spotkaniem, lecz radością czerpanej z gry zespołowej.
Wspólnej gry w koszykówkę z moimi dziewczynami z drużyny.
Byłyśmy rodziną.
Oh, tak.. brakuje mi tego wszystkiego.
Po ostatecznej decyzji najlepszego lekarza w całym stanie, który zajął się moją kontuzją na prośbę trenera.. załamałam się.
Urwałam też kontakt ze wszystkimi znajomymi.
Nie chciałam z nikim rozmawiać.
Z nikim nie chciałam dzielić mojego bólu i rozpaczy.
Mojego złamanego serca.. a może raczej, pustki bo wydartym sercu.
" Nic więcej nie można zrobić. Tobie już nie da się pomóc.. nigdy więcej nie będziesz mogła grać w koszykówkę, przykro mi. " na wspomnienie tych słów, łzy spłynęły mi po policzkach, lecz szybko otarłam je nadgarstkami.
Opętała mnie nienawiść.
Przeszłość niech zostanie tam, gdzie jest jej miejsce.
Zwiększyłam głośność muzyki w słuchawkach.. i jeśli kiedyś ogłuchnę, to wiem przynajmniej, że ogłuchnę od dobrej muzyki.
Stewardessa nakazała mi zapiąć pasy, gdyż turbulencje były bardzo niebezpieczne. Z niemałym przestrachem wykonałam jej polecenia, choć było naprawdę strasznie..
Przez chwilę bałam się, że zginiemy.
Dzięki Bogu, pilotem okazał się Polak, który umiejętnie zapanował nad maszyną i wyjątkowo łagodnie wylądował na pasie startowym.
- Ah.. moja piękna, słoneczna Kalifornio.. tęskniłam za tobą! - powiedziałam stojąc w drzwiach wyjściowych z samolotu i przeciągając się. Zaciągnęłam ciepłe powietrze do płuc, a ktoś za mną zaśmiał się cicho.
- Nie tylko Ty... - szepnął jakiś chłopak, więc pośpieszyłam schodami na dół, by nie blokować przejścia. Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie.
- Vanessa Farewell? - spytał, a ja uniosłam lekko brwi.
- Tak, to ja. - odpowiedziałam, a on po chwili wyciągnął jakąś gazetę.
Ah, tak.. pozowałam do zdjęć dla tego magazynu.
- Mogłabyś dać mi autograf? - spytał, a ja wzruszyłam ramionami.
- Spoko. - odpowiedziałam i machnęłam autograf na jednej ze stron, gdy było moje zdjęcie. - Proszę. - dodałam i włożyłam okulary na nos, po czym bez słowa, zostawiając chłopaka za mną, ruszyłam w stronę wyjścia.
Złapałam taksówkę i pojechałam do domu.
- Moja mała twierdza.. - wymruczałam z uśmiechem wchodząc do mojego mieszkania.
Pachniało tak, jak je zostawiłam. Amy nie robiła imprez - Dzięki jej za to!
Przełożyłam starą kartę do telefonu.. usunęłam ogrom nieodebranych połączeń od Jareda, a wszystkie nieodebrane wiadomości postanowiłam przeczytać później.
Rozpakowałam się, ogarnęłam mieszkanie, wykonałam kilka telefonów i po długiej kąpieli postanowiłam zakopać się częściowo w pościeli w figach i za dużej koszulce z wyciętymi bokami.
Przeglądałam też wtedy wiadomości, które zgromadziły się na moim telefonie w przeciągu tych dwóch tygodni, z czego większość, była od zmartwionego pana Leto.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi wypełniając całą moją sypialnią pięknymi, ciepłymi promieniami i nadając wnętrzu magiczną atmosferę.
Oczy były coraz cięższe od obserwowania magii pomieszczenia. Usłyszałam przekręcany kluczyk w drzwiach.
- To pewnie Amy. - mruknęłam cicho sama do siebie i nie mogąc już dłużej panować nad sobą zasypiałam.
Słyszałam ciche kroki i po chwili poczułam czyjś wzrok na mnie i męskie perfumy w pokoju.
Uchyliłam lekko oczy.
- Faktycznie wróciłaś.. - usłyszałam charakterystyczny głos.
- Shannon? - szepnęłam przeciągając się lekko w łóżku, lecz tylko po to, by znaleźć sobie wygodniejszą pozycję. - Zamknij za sobą drzwi, gdy będziesz wychodzić.
- Śpij, śpij.. - szepnął przysiadając na krawędzi mojego łóżka i głaszcząc mnie po głowie. - Niezłe przedstawienie zorganizowałaś.. uczysz się od najlepszego. - wyszeptał, a ja uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Od Jareda?
- Mhmm.. - wymruczał i poczułam delikatny pocałunek na skroni. - Śpij dobrze. - powtórzył, lecz nie miałam sił, by robić mu awanturę o to, dlaczego tak zrobił.
***
Dostałem MMS'a od brata, a gdy zobaczyłem zdjęcie śpiącej Vanessy w jej pokoju z podpisem "Twoja księżniczka dotarła bezpiecznie do domu", myślałem, że oszaleję ze szczęścia i zazdrości.
Shann przedrzeźniał się ze mną jeszcze przez dobrą chwilę, więc w tempie ekspresowym zamówiłem bilet na najwcześniejszy lot.
- Geez... w Los Angeles będę dopiero o 3 nad ranem.. - bąknąłem niezadowolony po obliczeniu godzin lotu i różnicy czasowej, więc ostatni raz w tym tygodniu, postanowiłem przejść się ulicami Londynu.
- No hej, braciszku. - usłyszałem i aż mnie przeszły ciary po plecach.
- Co chcesz? - rzuciłem krótko do telefonu, a on zaśmiał się w ten charakterystyczny sposób, który nie wróżył nic dobrego.. przynajmniej dla mnie.
- Chcesz zobaczyć fajne zdjęcia twojej księżniczki? - zatrzymałem się i przełknąłem głośno ślinę. - Hmm? - wymruczał, gdy ja toczyłem walkę z Bartem w mojej głowie, który koniecznie chciał ją zobaczyć, i podsuwał mi przed oczy przykładowe obrazy tego, co mogłem zobaczyć na tych zdjęciach..
- No, dobra. Dawaj. - odpowiedziałem ulegając mojemu alter-ego, a Shann zaśmiał się i wysłał mi zdjęcie jej karku, na którym miała tautaż.
- Pewnie o nim wiesz. - szepnął, a ja zmarszczyłem lekko brwi.
- To ona ma tam taki tatuaż? - spytałem raczej retorycznie, a Shannon zamarł po drugiej stronie telefonu.
W głowie zacząłem śledzić każdy skrawek jej ciała, ale nie mogłem przypomnieć sobie, czy miała ten tatuaż, czy też nie.
- To spałeś z nią, czy nie? - spytał tonem bez emocji, tak bezbarwnym, że nie potrafiłem się nie obejrzeć i sprawdzić.. czy on, aby na pewno nie stoi gdzieś niedaleko mnie i mnie obserwuje.
- My nie "spaliśmy" ze sobą.. my się kochaliśmy. To jest różnica Shannon. - odpowiedziałem stanowczo i irytując się tym, jakie mój brat ma podejście do tych spraw. - To nie był "tylko" seks.. to była pieczęć miłości. - dodałem starając się nakreślić mu to w epicki sposób, lecz on zarechotał najwidoczniej bardzo rozbawiony moją odpowiedzią.
Oh, ciesz się, że Cię tu nie ma, braciszku, bo zabiłbym Cię w tym momencie.
- Czy Ty siebie słyszysz, Jared? "Pieczęć miłości"? Co Ty pierdolisz? - spytał i na nowo wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
Zacząłem odliczaj od dziesięciu do zera, by się uspokoić.
Dziesięć...
Dziewięć...
Osiem...
Siedem...
To nie pomaga.
Sześć...
- Shannon.. ja doskonale wiem co mówię. - odpowiedziałem przez zęby.
Spokojnie.. nie daj się ponieść.
- Wiesz dlaczego uciekła do Londynu? - spytał, a ja uniosłem wysoko brwi.
- Co masz namyśli?
- To co słyszysz, Jared. - odpowiedział chłodno. - Powiedziałem jej o naszym zakładzie. - dodał, a ja odniosłem wrażenie, że moje serce zatrzymało się na moment.
- Jak to powiedziałeś jej?! - spytałem, a całe moje liczenie i samokontrolę szlag trafił.
- Normalnie.. Wtedy, co była u nas, a zaraz potem następnego dnia "cudownie" zniknęła.. w nocy powiedziałem jej o naszym zakładzie. - odpowiedział Shann, a coś aż zagotowało się we mnie. - Wiesz, że ona pali papierosy? - dodał jakby mówił o pogodzie, a mnie już coś roznosiło.
- Ale dlaczego jej o tym powiedziałeś?! - spytałem rozzłoszczony, a po drugiej stronie nastąpiła cisza.
- A Ty byś jej o tym powiedział? Kiedy? Dziś? Jutro? Za tydzień? Miesiąc? Dwa? Trzy? Pół roku? Za rok..? Wtedy gdy ona nakręciłaby się..? I CO WTEDY? Chciałbyś mieć ją na sumieniu, gdyby zrobiła "coś" głupiego? - spytał, a ja znalazłem najbliższą ławkę i usiadłem na niej. - Zrozum, że zrobiłem to dla Twojego dobra.. dla dobra nas wszystkich.
- Wiesz, że nie myślę już o "tym" w tej kategorii, prawda? - spytałem lekko ściszonym głosem.
- Tego się obawiałem. - szepnął, po czym westchnął ciężko. - Jak wrócisz, musimy poważnie porozmawiać.
- Mów teraz, skoro tak wiele już powiedziałeś. - bąknąłem, a on znów westchnął ciężko. - Co Ty tak ciągle wzdychasz? - dodałem poirytowany, a on tym razem zaśmiał się cicho pod nosem.
- Nie uważam, że dobrze postępujesz pogrążając się w tym.. to już nie jest zabawa, Jared.
- Wiem o tym.
- Nie. Uważam, że nie wiesz.. podejmij odpowiednie kroki, J. Nie możesz zmarnować jej życia.. jest jeszcze młoda, całe życie jest przed nią.
- Wcale nie czuję się staro.. - powiedziałem z uśmiechem pod nosem, a on odchrząknął znacząco. - No przecież wiem, o co Ci chodzi.. - burknąłem i wolną dłonią przeczesałem włosy.
- Jared, porozmawiamy o tym jeszcze, gdy wrócisz.
- Shannon..
- NIE, Jared.
- Obudził się w Tobie instynkt ojcowski, czy co? - zażartowałem, lecz brat nie odpowiedział mi to.
- Musimy porozmawiać o niej.. KONIECZNIE. - powiedział takim tonem, że, nie będę ukrywać, wystraszyłem się trochę. - O wielu rzeczach, które ja teraz dostrzegłem na 200% nie wiesz.. nie obserwujesz jej uważnie.. - dodał, a ja poczułem jak ból głowy wraca.
- Co masz na myśli-... - nie dokończyłem pytania, gdyż on mi przerwał przeciągłym "Shhhhhh!!!".
- Pogadamy o tym, gdy WRÓCISZ. To cześć. - powiedział i rozłączył się nie czekając na moją odpowiedź.
Spojrzałem zdziwiony na wyświetlacz telefonu.
- O co chodzi? - spytałem sam siebie.
Nie wiem co się z Nim stało, ale wystraszył mnie trochę..
Co on mógł zauważyć, czego ja nie zauważyłem do tej pory? Oh.. to mi nie da teraz spokoju!
poniedziałek, 10 czerwca 2013
23. ... Et tu Brute contra me? Search and destroy.
- Tak, wiem o tym. - dodał, gdy ja patrzyłam na niego zszokowana i trochę przerażona. Nie wiedziałam jak zareaguje.
Nalał do kieliszków szampana, a ja wciąż czułam się zmieszana.
Przyglądał się bardzo uporczywie bąbelkom szampana, po czym delektował się jego smakiem.
- Ja-... przepraszam. Nic nie mogę na to poradzić. - szepnęłam, a on znów obdarzył mnie lodowatym spojrzeniem, aż przeszły mnie ciarki po plecach. - Wiem.. że ostrzegałeś mnie przed nim, ale-...
- Widziałem plotki w internecie, ale cały czas, łudziłem się, że to nie Ty. - odpowiedział i westchnął ciężko, najwidoczniej bardzo rozczarowany.
Podciągnął rękawy marynarki aż do łokci, którymi oparł się na blacie stolika, splótł palce dłoni i obserwował mnie uważnie. - Miałem przeczucie, że znajdą Cię i zniszczą. Tak bardzo przypominasz charakterem matkę.. ale jesteś zdecydowanie piękniejsza od niej.
- Eric. - szepnęłam nie do końca wiedząc, co mam mówić. - Wiesz.. bo ja-... odnoszę wrażenie, że łączy mnie z nim.. jakaś.. więź. Bardzo silna więź. - powiedziałam czując siłę zwątpienia we wszystko to, co wydawało mi się dobre, i to sprawiało, że chciałam się ukryć, gdzieś pod ziemią przed całym tym, otaczającym mnie światem. - Coś przyciąga mnie do niego.. daje poczucie bezpieczeństwa i-.. tak naprawdę, to nie potrafię tego wytłumaczyć.. - bąknęłam pod nosem spuszczając wzrok na moje dłonie.
- Vanessa. Powiem Ci tak. - powiedział zdecydowanie łagodniej, z otuchą i delikatniejszym spojrzeniem. - Jeśli kiedykolwiek.. poczujesz się przy nim zagrożona lub zrani Cię czymkolwiek w jakikolwiek sposób.. wsiadaj w pierwszy samolot do Londynu bez żadnego zastanowienia. - dodał z dumnym uśmiechem. Nie potrafił się na mnie gniewać. - Zawsze będziesz u mnie mile widziana.. i zawsze Cię przygarnę. - dodał z uśmiechem ujmując delikatnie moją dłoń i całując lekko jej wierzch.
Patrzył mi prosto w oczy, bez jakiegokolwiek zażenowania i nawet nie mrugnął wyznając mi bezgraniczną miłość i oddanie - co wydawało mi się odrobinę zabawne, słysząc to z ust mężczyzny, który jest moim bratem i miał wiele kochanek.
Wyszliśmy z restauracji pod rękę z moim bratem i po złapaniu taksówki pojechaliśmy pod London Eye. Po dość długim oczekiwaniu - jak to mój brat powiedział "jak zwykle w chuj długiej kolejce" - znaleźliśmy się w kapsule - dzięki znajomościom brata - tylko we dwoje podziwiając panoramę miasta. Niezwykle magiczną.
Ciepłe promienie zachodzącego słońca padały na moją twarz, delikatnie oślepiając i uniemożliwiając patrzenie daleko na horyzont.
- Nie myśl tyle o nim. - szepnął podpierając policzek na dłoni. - Niech on martwi się o Ciebie, a nie Ty o niego. On sobie poradzi. - dodał przyglądając się mojej twarzy.
- Jakiego koloru są moje oczy? - spytałam z delikatnym uśmiechem, a Eric nachylił się w moją stronę, bardzo blisko mojej twarzy.
- Zakochanej, młodszej siostry. - odpowiedział z uśmiechem przyglądając się moim tęczówkom, na co ja wywróciłam teatralnie oczami. - Zielono-złote. - szepnął znów wracając na swoje miejsce z widocznym zadumaniem.
- Co? - spytałam, a on wzruszył ramionami.
- Nic. Tak tylko myślę sobie, że nigdy nie będę miał z nim szans. - odpowiedział całkiem na poważnie, a ja uśmiechnęłam się.
- Ani on, nigdy nie będzie miał szans z Tobą. Nigdy nie zastąpi mi tak cudownego, starszego brata. - Eric nie odpowiedział na to już nic, tylko odwrócił głowę w stronę okna i uśmiechał się szeroko.
Minęło już ponad dwa tygodnie odkąd przyleciałam do Londynu, a nie rozmawiałam z braćmi Leto od czasu wyjścia z ich mieszkania.
Dziwne. Pomyślałam spacerując tymi spokojniejszymi uliczkami Londynu, jeżeli w ogóle można tak nazwać jakieś ulice w tym mieście.
Jak kot, chodziłam własnymi drogami w nowo poznanym mieście. Nie wdawałam się w rozmowy, przemykałam się między ludźmi prawie bezszelestnie, i gdyby nie blond kolor włosów, który o dziwo przyciągał wzrok przechodniów - szczególnie tych obcokrajowców - to byłabym niewidzialna.
- Szlag.. - syknęłam pod nosem rozpoznając Jareda w tłumie idącym na wprost mnie.
To już przyszła pora na Londyn? Nie.. przecież jeszcze nie skończyli pracy nad nowym albumem. Rozważałam w głowie. Założyłam okulary przeciwsłoneczne i odwróciłam wzrok w stronę wystaw sklepowych, a w kierunku przeciwnym do Leto.
Jak na nieszczęście, ktoś trącił Jareda tak, że popchnął go w moją stronę i uderzył ramieniem w moje ramię.
- Bardzo przepraszam. - powiedział , a ja zakryłam oczy tak, jakby raziło mnie słońce.
- Alles gut. - odpowiedziałam po niemiecku trochę zmienionym głosem, by mnie nie rozpoznał i natychmiast ruszyłam na przód, zostawiając zdezorientowanego Leto za mną.
Przeszłam zaledwie kilka metrów, gdy ktoś krzyknął moje imię zdesperowanym tonem.
- Vanessa?! - to był Jared, na 200%. Nie odwróciłam się, a wręcz przeciwnie, jedynie przyśpieszyłam kroku. Oh, jakież było moje przerażenie, gdy odwróciłam się i zobaczyłam, że on biegnie za mną! Zaczęłam biec i miałam o tyle przewagę, że znałam kilka "zakamarków" w tej dzielnicy. Ktoś złapał mnie za rękę i pociągnął w swoją stronę i po chwili zasłaniając mi usta drugą dłonią uniemożliwiając mówienie.
- Shhh... - wyszeptał do mojego ucha i z ukrycia obserwowaliśmy. Przez chwilę myślałam, że to jakiś porywacz lub gwałciciel, lecz odrzuciłam tę myśl, gdy puścił mnie i wskazał dyskretnie na Jareda.
- Nie sądziłam, że przyleci za mną aż tutaj.. - mruknęłam cicho, obserwując z moim "wybawcą" lekko zdyszanego Jareda, który pytał przechodniów o blondynkę mojego wzrostu. Spojrzałam na mojego wybawcę po raz pierwszy.. okazał się być.. 17-letnim dzieciakiem, przefarbowanym na blond, lecz o pięknych, ciemno-brązowych oczach. - Dzięki. - dodałam uśmiechając się do niego.
- Nie ma za co. - odpowiedział beztrosko i wzruszył ramionami. - A tak w ogóle to kim on jest? - spytał, gdy ja znów utkwiłam swój wzrok w Jaredzie.
Westchnęłam ciężko. Czyżby go nie znał?
- Aktorem, wokalistą znanego na całym świecie amerykańskiego rockowego zespołu, reżyserem filmowym... - wymieniałam po kolei wszystko, a chłopak zaśmiał się cicho.
- Ale kim on jest dla Ciebie? - spytał tym razem precyzyjnie. Oparłam się plecami o mur i spojrzałam na chłopaka zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Jesteś Brytyjczykiem. - bardziej stwierdziłam niż spytałam - Jak się nazywasz?
- Elyar. - odpowiedział - Nie zmieniaj tematu. - obruszył się po chwili, a ja zaśmiałam się.
- On jest.. hm.. no właśnie. Kim on dla mnie jest.. - mruczałam pod nosem. - Nie wiem. - stwierdziłam po chwili. Zastanawiając się nad głębszym sensem słów odpowiadających na pytanie "kim on dla mnie jest?". Wiele myśli kotłowało się w mojej głowie. - Kimś. Jest dla mnie KIMŚ. - dodałam po kolejnej chwili namysłu, a gdy straciłam Jareda z oczu i przez dłuższą chwilę nie pojawiał się w polu widzenia - pocałowałam Elyara w policzek i odchodząc puściłam do niego perskie oko. - Dzięki za pomoc.
- Cze-...
- Reszty nie trzeba. - rzuciłam krótko przez ramię i roześmiałam się.
Złapałam taksówkę, by wrócić do mieszkania brata.
Pomyślałam, że muszę zmienić pracę, znaleźć sobie nowe mieszkanie i miejsca, które zazwyczaj odwiedzam w LA.
Ale.. przecież tak bardzo kocham te miejsca.
Tak bardzo się do nich przywiązałam.
Dlaczego miałabym je zmieniać?
Może po prostu powinnam zakończyć tę relację z Jaredem? Wrócić do życia bez nich? Bez braci Leto.
Ah.. tak wiele sprzecznych myśli walczyło ze sobą w mojej głowie.
Tak bardzo chciało mi się płakać, bo tak bardzo czułam się niepewna i ... zagubiona.
Gapiłam się w okno, gdy w pewnym momencie zobaczyłam Leto na środku chodnika, zrezygnowanego i z miną biednego szczeniaczka. Jakby już zupełnie stracił nadzieję.
- O mój Boże.. - mruknęłam, a coś nieprzyjemnego ukłuło mnie w serce. Zdziwienie wpełzło na twarz Leto, a ja jedynie podniosłam dłoń w jego kierunku z żalem ściskającym moje wnętrze.
Nie obejrzałam się.
Nie.
Nie chcę znowu zobaczyć tego wyrazu twarzy.. tak bardzo zabolał mnie przed chwilą ten obraz, że gdybym jeśli jeszcze raz go ujrzała.. moje serce pękło by na milion małych, kanciastych kawałeczków. - Tak.. niech Jared Leto zostanie daleko w tyle.. za mną.. w przeszłości. - wyszeptałam i poczułam jak z oczu łzy popłynęły mi po całej twarzy, a wokół krtani zaciskała się zimna obręcz uniemożliwiająca mówienie i w pewnym stopniu oddychanie.
- Krokodyle łzy. - szepnął starszy pan kierowca, gdy ocierałam twarz z potoku łez. - Na złamane serce dobra jest nowa miłość. - dodał spoglądając na mnie co chwilę przez lusterko wsteczne, a ja pokręciłam przecząco głową.
Nie! Nie chcę nikogo innego. Krzyczałam w myślach.
- Jak pan uważa? Czy zostawienie za sobą wszystkiego.. co dobre i co złe.. oraz rozpoczęcie wszystkiego od nowa.. jest lepsze od bolesnej i trudnej teraźniejszości? - mężczyzna wzruszył ramionami obserwując mnie zielonymi oczyma.
- Zmiany są dobre, ale czasem trochę goryczy z życia też należy spróbować. - odpowiedział spokojnym głosem kierowca, a łzy przestały płynąć z moich oczu. Jego słowa zadziałały na mnie jak czarodziejska różdżka. Wszystko stało się nagle takie jasne i zrozumiałe. Oczywiste.
- Ma pan rację. - stwierdziłam, a gdy zatrzymał się pod mieszkaniem brata i wysiadłam z taksówki dałam mu sowity napiwek. - Dziękuję. - dodałam i po chwili weszłam do mieszkania. Nie było w nim Erica, pewnie znowu załatwia jakieś sprawy na mieście.
Weszłam na internet i zabukowałam bilet lotniczy na następny dzień, na popołudnie do Los Angeles.
Mimo, że Jared był tutaj.. to chciałam natychmiast wrócić do siebie. Do domu. Do mojego mieszkania - mojej twierdzy.
Kończyłam się pakować, gdy do mieszkania wszedł mój brat rozmawiając z jakimś mężczyzną.
Mieli bardzo dobre nastroje.
- Ooo.. widzę, że mój kot wrócił do domu z manewrów. - powiedział wesoło Eric, zapukał, i gdy zajrzał do pokoju, który zajmowałam, jego cudowny uśmiech zszedł mu z twarzy. - Co Ty robisz? ... wyjeżdżasz? - spytał tak, jakby zaraz miał się rozpłakać.
Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie.
- On.. mnie szuka. Jest tu, w Londynie. - szepnęłam bawiąc się pierścionkiem na palcu, a łzy zaczęły napływać mi do oczu. - Widziałam go. - załamał mi się głos i pierwsze łzy popłynęły mi wzdłuż twarzy.
- Vanessa.. - powiedział Eric z brakiem zrozumienia wyrażającej się w jego mimice twarzy i barwie głosu.
- Gdybyś tylko widział jego wyraz twarzy! - powiedziałam zrozpaczonym głosem, a na wspomnienie tego obrazu, moje wnętrze znów ścisnął ogromny żal. - On szukał mnie po całym Londynie, Eric. - dodałam wstając i podchodząc do mojego brata z wyciągniętymi rękoma. Przytuliłam się do niego. - Ja.. nie.. MY nie potrafimy bez siebie żyć, Eric. Zrozum to. Proszę Cię.. - ostatnie dwa słowa wypowiedziałam wręcz błagalnym głosem.
Mocno zacisnęłam dłonie na jego koszulce, a on pogładził mnie po głowie.
- Próbuję to zrozumieć, lecz nie potrafię. - powiedział, a ja wstrzymałam oddech z przerażenia. - Inny mężczyzna chce odebrać mi moją małą Vanessę.. Jak mogę to zrozumieć, czy też zgodzić się na to? Zaakceptować? - spytał. Czułam, że jest bardzo spięty z nerwów.
Poklepałam go po ramieniu z delikatnym uśmiechem mając nadzieję, że on tylko żartuje.. że po prostu droczy się ze mną.
- Będzie dobrze. On mnie nigdy nie skrzywdzi. - zapewniałam go wciąż się uśmiechając, lecz on nie chciał tego słuchać. Czułam to.
On nigdy się nie zgodzi.
Nigdy tego nie zaakceptuje.
- Vanessa, to Ty nie rozumiesz. - powiedział gładząc mnie kciukiem po policzku. Zmarszczyłam lekko brwi, a serce natychmiast się ochłodziło względem niego. - Nie mogę teraz pozwolić Ci zniknąć.. Znowu. Na kolejne długie lata.. - dodał, a uśmiech na mojej twarzy ustępował przerażeniu i złości.
- Eric. Ty chyba nie mówisz serio. - odpowiedziałam poważniejąc i oddalając się od niego na długość rąk.
- Van. Doskonale wiesz, że znam tę Twoją postawę i musisz wiedzieć, że.. Nie odpuszczę.
- "... Et tu Brute contra me?" - zacytowałam tak bardzo znane słowa Juliusza Cezara wypowiedziane po zdradzie jego najlepszego przyjaciela, Marka Brutusa "... i TY Brutusie przeciwko mnie?".. a gdy chciałam przejść obok Erica, on złapał mnie za rękę. Obdarzyłam go bardzo chłodnym i gniewnym spojrzeniem.
- Vanessa.. - powiedział już znacznie łagodniej.
- Zejdź mi z drogi. - warknęłam ostro. - i nie odstawiajmy jakichś głupich scen, gdy masz gościa. - dodałam i powędrowałam do kuchni nie obdarowując nawet najskromniejszym spojrzeniem gościa mojego brata.
Przeczekałam dłuższą chwilę, by ochłonąć ze złości, jaką wzbudził we mnie Eric i, by mój brat wciągnął się w rozmowę o nowych projektach ze swoim gościem, za zamkniętymi drzwiami od jego pokoju.
Przechodząc obok pokoju mojego brata, gdzie rozmowa trwała w najlepsze - weszłam do "swojego" pokoju, dokończyłam pakowanie się i zadzwoniłam po taksówkę.
Nie zamierzałam tu zostać na kolejną noc.
I właśnie, kiedy wychodziłam z torbą i biletem lotniczym w ręce - zahaczyłam o cholerny parasol stojący w przejściu.
- Van, wszystko w porządku-... - Eric wyjrzał zza drzwi i nie dokończył swojej wypowiedzi. Zamarł na moment. - Co Ty-...? Robisz? - spytał, gdy odstawiłam parasol na jego miejsce i poprawiłam torbę na ramieniu.
- Nie zostaję tu na noc. Jutro wyjeżdżam. - odpowiedziałam powstrzymując się od kąśliwego skomentowania jego wcześniejszego zachowania. - Wracam do Los Angeles. Odezwę się, gdy będę w domu. - rzuciłam przez ramię i wyszłam z jego mieszkania zamykając za sobą drzwi.
Wsiadłam do taksówki i podałam nazwę hotelu, w którym postanowiłam zatrzymać się na noc.
Nie opuszczałam dziś terenu należącego do hotelu w ogóle.
Nie miałam na nic ochoty - poza napiciem się czegoś mocniejszego.
Wieczorem, zeszłam do baru i to co zobaczyłam wcale mnie nie ucieszyło.. a bynajmniej w większej części sprawiało, że chciałam wymaszerować stamtąd i trzasnąć za sobą drzwiami - tak, żeby wszyscy obejrzeli się za mną.
Jared podpierał głowę na dłoniach, a łokcie o blat lady barmana, gdy po jego obydwu bokach siedziały dwie kobiety, hojnie obdarzone przez Boga i pocieszające mojego wokalistę.. czułam jak narasta we mnie złość, mimo że mieszała się z radością, że znowu go dziś widzę.
Jared Leto w tym samym hotelu co ja? Przypadek? Nie sądzę.
Podeszłam do nich od tyłu.
- Won, sępy. - syknęłam złowrogo obdarzając te kobiety morderczym spojrzeniem, a Jared natychmiast odwrócił się w moim kierunku i uniósł na mnie swój zdziwiony wzrok.
- Van? - spytał niepewnie i nie słuchając biadolenia tych sępów wstał, dość chwiejnie i bez pytania pocałował mnie mocno trzymając w swoich ramionach. - Boże.. Vanessa, to Ty. - powiedział odrywając się ode mnie i patrząc czułym spojrzeniem w moje oczy.
Uśmiechnęłam się delikatnie do niego, mimo że był pijany i śmierdział jakimś okropnym alkoholem, którego nienawidzę, a którego nazwy w tej chwili nie potrafiłam zidentyfikować to dotknęłam jego twarzy, a kilkudniowy zarost kuł mnie w opuszki palców. Objęłam jego szyję i dałam się tak po prostu miażdżyć jego ramionom.
- Tak. To ja. - szepnęłam w końcu gładząc go po głowie.
Brakowało mi jego.
Tak.
Tak bardzo mi go brakowało.
Objęłam jego szyję jeszcze mocniej całując go po skroni i policzku.
Niewątpliwie, zwracaliśmy na siebie uwagę innych klientów, ale to nie miało teraz większego znaczenia.
- Tęskniłem za Tobą. - wyszeptał bardzo cichutko, a ja poczułam, jak oblewa mnie fala gorąca, a oczy zachodzą łzami.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo ucieszyły mnie Twoje słowa. - szepnęłam odsuwając się na niewielką odległość od niego, położyłam dłonie na jego twarzy i pocałowałam czule w usta.
Tak bardzo brakowało mi jego ciała, jego ust, jego pocałunków, jego oddechu, jego ciepła, jego głosu, jego spojrzeń i.. po prostu, jego. Jego obecności. - Jeśli tak często będziesz upijać się, zniszczy Ci to Twoją dość dobrą reputację.. - powiedziałam na wesoło i złączyłam swoje czoło z jego.
Uśmiech nie schodził mi z twarzy.
- Pieprzyć dobrą reputację. - zawołał trochę głośniej, więc pomogłam mu usiąść znów na krześle przy barze i nie puszczając jego dłoni usiadłam obok.
- Whisky z lodem. - powiedziałam do barmana, a dłoń Jareda z mojego kolana przesunęła się wyżej w stronę uda. Przeszły mnie dreszcze po plecach, a J zagryzł dolną wargę ust i nachylił się do mojego ucha szepcząc nieskromne propozycje. - Później. - odpowiedziałam patrząc mu prosto w oczy, na co on ujął moją dłoń i pocałował jej wierzch.
- Trzymam za słowo. - powiedział uśmiechając się tak błogo, że kolana same miękły. - Nie zostawiaj mnie samego już nigdy więcej, skazanego tylko na siebie. Mam dość samotności. - dodał, a jego słowa wywołały u mnie falę ogromnego wzruszenia i zarazem zdziwienia.
Zastanawiałam się, czy zawsze tak reagowałam na jego słowa? Dotyk? Spojrzenia?
... oh, nie. Ta rozłąka zdecydowanie bardzo dużo wniosła w moje życie.. a raczej, bardzo dużo pozwoliła mi dostrzec.
- Nie zostawię. - zapewniłam go i po dopiciu mojej whisky postanowiłam odprowadzić Jareda do jego pokoju, lecz on nalegał na chociaż jeden taniec. Znów, gdy zabrzmiała piosenka, on poprosił mnie do tańca, tak jak podczas naszego pierwszego spotkania.
Wtedy też był pijany. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie.
- Zostań ze mną. - powiedział lądując miękko na łóżku, nietrzeźwy. Westchnęłam ciężko i zaczęłam rozpinać mu koszulę, co spotkało się z jego ogromną aprobatą.
- Przecież obiecałam Ci już, że zostanę. - odpowiedziałam na wcześniejszą prośbę i usiadłam na krawędzi łóżka podpierając się dłonią przy jego boku. - Poza tym, nie powinieneś spać w ubraniach. Sam mi to powtarzałeś. - dodałam po rozebraniu go do bielizny i przykryciu pościelą. - Dzisiaj możesz zrobić sobie "dzień dziecka" i nie wykąpać się teraz.. bałabym się, że utopiłbyś się w wannie, albo pośliznął i uderzył w głowę.. ale jak wstaniesz to masz wziąć prysznic i wyszczotkować porządnie zęby! Śmierdzi od Ciebie alkoholem.. - nakazałam mu jak mama, a on uśmiechnął się przyjaźnie.
- Van.. - szepnął dotykając palcami mojego policzka.
- Dobranoc. - szepnęłam na "dobranoc" z delikatnym uśmiechem i pocałowałam jego gorące usta, a następnie skroń.
- Nie zasnę, jeśli odejdziesz. Zostań ze mną. - powiedział upierając się przy tym jak małe dziecko, choć widziałam jak powieki oczu same zamykają mu się ze zmęczenia. - Boję się, że to wszystko.. jest tylko snem. - szepnął zakrywając twarz ręką, którą po chwili ułożył na czole.
- Posłuchaj, Jared.. to nie jest sen. - szepnęłam lekko rozbawiona tym, jaki jest uroczy, gdy jest pod wpływem alkoholu. Zdjęłam rękę z jego czoła i przeczesałam dłonią jego włosy. Pocałowałam w czoło. - Jestem tu na prawdę.
- Daj mi jakiś dowód. - szepnął sennym głosem, a ja uśmiechnęłam się pod nosem. Znalazłam w jego rzeczach marker niezmywalny i po zrobieniu soczystej malinki (której towarzyszyły nieprzyzwoite odgłosy Jareda) na jego lewej piersi, w miejscu gdzie znajdowało się serce - podpisałam "Właściciel: VANESSA FAREWELL."
- Śpij i śnij o nas.. - wyszeptałam bardzo cicho ostatni raz całując go w czoło i przeczesując delikatnie jego włosy. Poczekałam aż zaśnie, a gdy byłam pewna, że nie obudzi się już przynajmniej przed południem, dopisałam mu na przedramieniu notatkę "Lot nr 52771 do LA z godziny 14:10", po czym wyszłam zamykając cicho za sobą drzwi i wróciłam do swojego pokoju.
Opuściłam hotel cztery godziny przed wylotem z Londynu, chciałam jeszcze kupić jakieś pamiątki dla znajomych i szefowej za jej wyrozumiałość.
Uśmiechnęłam się na myśl, że Jared obudzi się z ogromnym kacem i "wiadomościami" zostawionymi ode mnie.. search me and destroy cuz you know that I love you.
Nalał do kieliszków szampana, a ja wciąż czułam się zmieszana.
Przyglądał się bardzo uporczywie bąbelkom szampana, po czym delektował się jego smakiem.
- Ja-... przepraszam. Nic nie mogę na to poradzić. - szepnęłam, a on znów obdarzył mnie lodowatym spojrzeniem, aż przeszły mnie ciarki po plecach. - Wiem.. że ostrzegałeś mnie przed nim, ale-...
- Widziałem plotki w internecie, ale cały czas, łudziłem się, że to nie Ty. - odpowiedział i westchnął ciężko, najwidoczniej bardzo rozczarowany.
Podciągnął rękawy marynarki aż do łokci, którymi oparł się na blacie stolika, splótł palce dłoni i obserwował mnie uważnie. - Miałem przeczucie, że znajdą Cię i zniszczą. Tak bardzo przypominasz charakterem matkę.. ale jesteś zdecydowanie piękniejsza od niej.
- Eric. - szepnęłam nie do końca wiedząc, co mam mówić. - Wiesz.. bo ja-... odnoszę wrażenie, że łączy mnie z nim.. jakaś.. więź. Bardzo silna więź. - powiedziałam czując siłę zwątpienia we wszystko to, co wydawało mi się dobre, i to sprawiało, że chciałam się ukryć, gdzieś pod ziemią przed całym tym, otaczającym mnie światem. - Coś przyciąga mnie do niego.. daje poczucie bezpieczeństwa i-.. tak naprawdę, to nie potrafię tego wytłumaczyć.. - bąknęłam pod nosem spuszczając wzrok na moje dłonie.
- Vanessa. Powiem Ci tak. - powiedział zdecydowanie łagodniej, z otuchą i delikatniejszym spojrzeniem. - Jeśli kiedykolwiek.. poczujesz się przy nim zagrożona lub zrani Cię czymkolwiek w jakikolwiek sposób.. wsiadaj w pierwszy samolot do Londynu bez żadnego zastanowienia. - dodał z dumnym uśmiechem. Nie potrafił się na mnie gniewać. - Zawsze będziesz u mnie mile widziana.. i zawsze Cię przygarnę. - dodał z uśmiechem ujmując delikatnie moją dłoń i całując lekko jej wierzch.
Patrzył mi prosto w oczy, bez jakiegokolwiek zażenowania i nawet nie mrugnął wyznając mi bezgraniczną miłość i oddanie - co wydawało mi się odrobinę zabawne, słysząc to z ust mężczyzny, który jest moim bratem i miał wiele kochanek.
Wyszliśmy z restauracji pod rękę z moim bratem i po złapaniu taksówki pojechaliśmy pod London Eye. Po dość długim oczekiwaniu - jak to mój brat powiedział "jak zwykle w chuj długiej kolejce" - znaleźliśmy się w kapsule - dzięki znajomościom brata - tylko we dwoje podziwiając panoramę miasta. Niezwykle magiczną.
Ciepłe promienie zachodzącego słońca padały na moją twarz, delikatnie oślepiając i uniemożliwiając patrzenie daleko na horyzont.
- Nie myśl tyle o nim. - szepnął podpierając policzek na dłoni. - Niech on martwi się o Ciebie, a nie Ty o niego. On sobie poradzi. - dodał przyglądając się mojej twarzy.
- Jakiego koloru są moje oczy? - spytałam z delikatnym uśmiechem, a Eric nachylił się w moją stronę, bardzo blisko mojej twarzy.
- Zakochanej, młodszej siostry. - odpowiedział z uśmiechem przyglądając się moim tęczówkom, na co ja wywróciłam teatralnie oczami. - Zielono-złote. - szepnął znów wracając na swoje miejsce z widocznym zadumaniem.
- Co? - spytałam, a on wzruszył ramionami.
- Nic. Tak tylko myślę sobie, że nigdy nie będę miał z nim szans. - odpowiedział całkiem na poważnie, a ja uśmiechnęłam się.
- Ani on, nigdy nie będzie miał szans z Tobą. Nigdy nie zastąpi mi tak cudownego, starszego brata. - Eric nie odpowiedział na to już nic, tylko odwrócił głowę w stronę okna i uśmiechał się szeroko.
Minęło już ponad dwa tygodnie odkąd przyleciałam do Londynu, a nie rozmawiałam z braćmi Leto od czasu wyjścia z ich mieszkania.
Dziwne. Pomyślałam spacerując tymi spokojniejszymi uliczkami Londynu, jeżeli w ogóle można tak nazwać jakieś ulice w tym mieście.
Jak kot, chodziłam własnymi drogami w nowo poznanym mieście. Nie wdawałam się w rozmowy, przemykałam się między ludźmi prawie bezszelestnie, i gdyby nie blond kolor włosów, który o dziwo przyciągał wzrok przechodniów - szczególnie tych obcokrajowców - to byłabym niewidzialna.
- Szlag.. - syknęłam pod nosem rozpoznając Jareda w tłumie idącym na wprost mnie.
To już przyszła pora na Londyn? Nie.. przecież jeszcze nie skończyli pracy nad nowym albumem. Rozważałam w głowie. Założyłam okulary przeciwsłoneczne i odwróciłam wzrok w stronę wystaw sklepowych, a w kierunku przeciwnym do Leto.
Jak na nieszczęście, ktoś trącił Jareda tak, że popchnął go w moją stronę i uderzył ramieniem w moje ramię.
- Bardzo przepraszam. - powiedział , a ja zakryłam oczy tak, jakby raziło mnie słońce.
- Alles gut. - odpowiedziałam po niemiecku trochę zmienionym głosem, by mnie nie rozpoznał i natychmiast ruszyłam na przód, zostawiając zdezorientowanego Leto za mną.
Przeszłam zaledwie kilka metrów, gdy ktoś krzyknął moje imię zdesperowanym tonem.
- Vanessa?! - to był Jared, na 200%. Nie odwróciłam się, a wręcz przeciwnie, jedynie przyśpieszyłam kroku. Oh, jakież było moje przerażenie, gdy odwróciłam się i zobaczyłam, że on biegnie za mną! Zaczęłam biec i miałam o tyle przewagę, że znałam kilka "zakamarków" w tej dzielnicy. Ktoś złapał mnie za rękę i pociągnął w swoją stronę i po chwili zasłaniając mi usta drugą dłonią uniemożliwiając mówienie.
- Shhh... - wyszeptał do mojego ucha i z ukrycia obserwowaliśmy. Przez chwilę myślałam, że to jakiś porywacz lub gwałciciel, lecz odrzuciłam tę myśl, gdy puścił mnie i wskazał dyskretnie na Jareda.
- Nie sądziłam, że przyleci za mną aż tutaj.. - mruknęłam cicho, obserwując z moim "wybawcą" lekko zdyszanego Jareda, który pytał przechodniów o blondynkę mojego wzrostu. Spojrzałam na mojego wybawcę po raz pierwszy.. okazał się być.. 17-letnim dzieciakiem, przefarbowanym na blond, lecz o pięknych, ciemno-brązowych oczach. - Dzięki. - dodałam uśmiechając się do niego.
- Nie ma za co. - odpowiedział beztrosko i wzruszył ramionami. - A tak w ogóle to kim on jest? - spytał, gdy ja znów utkwiłam swój wzrok w Jaredzie.
Westchnęłam ciężko. Czyżby go nie znał?
- Aktorem, wokalistą znanego na całym świecie amerykańskiego rockowego zespołu, reżyserem filmowym... - wymieniałam po kolei wszystko, a chłopak zaśmiał się cicho.
- Ale kim on jest dla Ciebie? - spytał tym razem precyzyjnie. Oparłam się plecami o mur i spojrzałam na chłopaka zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Jesteś Brytyjczykiem. - bardziej stwierdziłam niż spytałam - Jak się nazywasz?
- Elyar. - odpowiedział - Nie zmieniaj tematu. - obruszył się po chwili, a ja zaśmiałam się.
- On jest.. hm.. no właśnie. Kim on dla mnie jest.. - mruczałam pod nosem. - Nie wiem. - stwierdziłam po chwili. Zastanawiając się nad głębszym sensem słów odpowiadających na pytanie "kim on dla mnie jest?". Wiele myśli kotłowało się w mojej głowie. - Kimś. Jest dla mnie KIMŚ. - dodałam po kolejnej chwili namysłu, a gdy straciłam Jareda z oczu i przez dłuższą chwilę nie pojawiał się w polu widzenia - pocałowałam Elyara w policzek i odchodząc puściłam do niego perskie oko. - Dzięki za pomoc.
- Cze-...
- Reszty nie trzeba. - rzuciłam krótko przez ramię i roześmiałam się.
Złapałam taksówkę, by wrócić do mieszkania brata.
Pomyślałam, że muszę zmienić pracę, znaleźć sobie nowe mieszkanie i miejsca, które zazwyczaj odwiedzam w LA.
Ale.. przecież tak bardzo kocham te miejsca.
Tak bardzo się do nich przywiązałam.
Dlaczego miałabym je zmieniać?
Może po prostu powinnam zakończyć tę relację z Jaredem? Wrócić do życia bez nich? Bez braci Leto.
Ah.. tak wiele sprzecznych myśli walczyło ze sobą w mojej głowie.
Tak bardzo chciało mi się płakać, bo tak bardzo czułam się niepewna i ... zagubiona.
Gapiłam się w okno, gdy w pewnym momencie zobaczyłam Leto na środku chodnika, zrezygnowanego i z miną biednego szczeniaczka. Jakby już zupełnie stracił nadzieję.
- O mój Boże.. - mruknęłam, a coś nieprzyjemnego ukłuło mnie w serce. Zdziwienie wpełzło na twarz Leto, a ja jedynie podniosłam dłoń w jego kierunku z żalem ściskającym moje wnętrze.
Nie obejrzałam się.
Nie.
Nie chcę znowu zobaczyć tego wyrazu twarzy.. tak bardzo zabolał mnie przed chwilą ten obraz, że gdybym jeśli jeszcze raz go ujrzała.. moje serce pękło by na milion małych, kanciastych kawałeczków. - Tak.. niech Jared Leto zostanie daleko w tyle.. za mną.. w przeszłości. - wyszeptałam i poczułam jak z oczu łzy popłynęły mi po całej twarzy, a wokół krtani zaciskała się zimna obręcz uniemożliwiająca mówienie i w pewnym stopniu oddychanie.
- Krokodyle łzy. - szepnął starszy pan kierowca, gdy ocierałam twarz z potoku łez. - Na złamane serce dobra jest nowa miłość. - dodał spoglądając na mnie co chwilę przez lusterko wsteczne, a ja pokręciłam przecząco głową.
Nie! Nie chcę nikogo innego. Krzyczałam w myślach.
- Jak pan uważa? Czy zostawienie za sobą wszystkiego.. co dobre i co złe.. oraz rozpoczęcie wszystkiego od nowa.. jest lepsze od bolesnej i trudnej teraźniejszości? - mężczyzna wzruszył ramionami obserwując mnie zielonymi oczyma.
- Zmiany są dobre, ale czasem trochę goryczy z życia też należy spróbować. - odpowiedział spokojnym głosem kierowca, a łzy przestały płynąć z moich oczu. Jego słowa zadziałały na mnie jak czarodziejska różdżka. Wszystko stało się nagle takie jasne i zrozumiałe. Oczywiste.
- Ma pan rację. - stwierdziłam, a gdy zatrzymał się pod mieszkaniem brata i wysiadłam z taksówki dałam mu sowity napiwek. - Dziękuję. - dodałam i po chwili weszłam do mieszkania. Nie było w nim Erica, pewnie znowu załatwia jakieś sprawy na mieście.
Weszłam na internet i zabukowałam bilet lotniczy na następny dzień, na popołudnie do Los Angeles.
Mimo, że Jared był tutaj.. to chciałam natychmiast wrócić do siebie. Do domu. Do mojego mieszkania - mojej twierdzy.
Kończyłam się pakować, gdy do mieszkania wszedł mój brat rozmawiając z jakimś mężczyzną.
Mieli bardzo dobre nastroje.
- Ooo.. widzę, że mój kot wrócił do domu z manewrów. - powiedział wesoło Eric, zapukał, i gdy zajrzał do pokoju, który zajmowałam, jego cudowny uśmiech zszedł mu z twarzy. - Co Ty robisz? ... wyjeżdżasz? - spytał tak, jakby zaraz miał się rozpłakać.
Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie.
- On.. mnie szuka. Jest tu, w Londynie. - szepnęłam bawiąc się pierścionkiem na palcu, a łzy zaczęły napływać mi do oczu. - Widziałam go. - załamał mi się głos i pierwsze łzy popłynęły mi wzdłuż twarzy.
- Vanessa.. - powiedział Eric z brakiem zrozumienia wyrażającej się w jego mimice twarzy i barwie głosu.
- Gdybyś tylko widział jego wyraz twarzy! - powiedziałam zrozpaczonym głosem, a na wspomnienie tego obrazu, moje wnętrze znów ścisnął ogromny żal. - On szukał mnie po całym Londynie, Eric. - dodałam wstając i podchodząc do mojego brata z wyciągniętymi rękoma. Przytuliłam się do niego. - Ja.. nie.. MY nie potrafimy bez siebie żyć, Eric. Zrozum to. Proszę Cię.. - ostatnie dwa słowa wypowiedziałam wręcz błagalnym głosem.
Mocno zacisnęłam dłonie na jego koszulce, a on pogładził mnie po głowie.
- Próbuję to zrozumieć, lecz nie potrafię. - powiedział, a ja wstrzymałam oddech z przerażenia. - Inny mężczyzna chce odebrać mi moją małą Vanessę.. Jak mogę to zrozumieć, czy też zgodzić się na to? Zaakceptować? - spytał. Czułam, że jest bardzo spięty z nerwów.
Poklepałam go po ramieniu z delikatnym uśmiechem mając nadzieję, że on tylko żartuje.. że po prostu droczy się ze mną.
- Będzie dobrze. On mnie nigdy nie skrzywdzi. - zapewniałam go wciąż się uśmiechając, lecz on nie chciał tego słuchać. Czułam to.
On nigdy się nie zgodzi.
Nigdy tego nie zaakceptuje.
- Vanessa, to Ty nie rozumiesz. - powiedział gładząc mnie kciukiem po policzku. Zmarszczyłam lekko brwi, a serce natychmiast się ochłodziło względem niego. - Nie mogę teraz pozwolić Ci zniknąć.. Znowu. Na kolejne długie lata.. - dodał, a uśmiech na mojej twarzy ustępował przerażeniu i złości.
- Eric. Ty chyba nie mówisz serio. - odpowiedziałam poważniejąc i oddalając się od niego na długość rąk.
- Van. Doskonale wiesz, że znam tę Twoją postawę i musisz wiedzieć, że.. Nie odpuszczę.
- "... Et tu Brute contra me?" - zacytowałam tak bardzo znane słowa Juliusza Cezara wypowiedziane po zdradzie jego najlepszego przyjaciela, Marka Brutusa "... i TY Brutusie przeciwko mnie?".. a gdy chciałam przejść obok Erica, on złapał mnie za rękę. Obdarzyłam go bardzo chłodnym i gniewnym spojrzeniem.
- Vanessa.. - powiedział już znacznie łagodniej.
- Zejdź mi z drogi. - warknęłam ostro. - i nie odstawiajmy jakichś głupich scen, gdy masz gościa. - dodałam i powędrowałam do kuchni nie obdarowując nawet najskromniejszym spojrzeniem gościa mojego brata.
Przeczekałam dłuższą chwilę, by ochłonąć ze złości, jaką wzbudził we mnie Eric i, by mój brat wciągnął się w rozmowę o nowych projektach ze swoim gościem, za zamkniętymi drzwiami od jego pokoju.
Przechodząc obok pokoju mojego brata, gdzie rozmowa trwała w najlepsze - weszłam do "swojego" pokoju, dokończyłam pakowanie się i zadzwoniłam po taksówkę.
Nie zamierzałam tu zostać na kolejną noc.
I właśnie, kiedy wychodziłam z torbą i biletem lotniczym w ręce - zahaczyłam o cholerny parasol stojący w przejściu.
- Van, wszystko w porządku-... - Eric wyjrzał zza drzwi i nie dokończył swojej wypowiedzi. Zamarł na moment. - Co Ty-...? Robisz? - spytał, gdy odstawiłam parasol na jego miejsce i poprawiłam torbę na ramieniu.
- Nie zostaję tu na noc. Jutro wyjeżdżam. - odpowiedziałam powstrzymując się od kąśliwego skomentowania jego wcześniejszego zachowania. - Wracam do Los Angeles. Odezwę się, gdy będę w domu. - rzuciłam przez ramię i wyszłam z jego mieszkania zamykając za sobą drzwi.
Wsiadłam do taksówki i podałam nazwę hotelu, w którym postanowiłam zatrzymać się na noc.
Nie opuszczałam dziś terenu należącego do hotelu w ogóle.
Nie miałam na nic ochoty - poza napiciem się czegoś mocniejszego.
Wieczorem, zeszłam do baru i to co zobaczyłam wcale mnie nie ucieszyło.. a bynajmniej w większej części sprawiało, że chciałam wymaszerować stamtąd i trzasnąć za sobą drzwiami - tak, żeby wszyscy obejrzeli się za mną.
Jared podpierał głowę na dłoniach, a łokcie o blat lady barmana, gdy po jego obydwu bokach siedziały dwie kobiety, hojnie obdarzone przez Boga i pocieszające mojego wokalistę.. czułam jak narasta we mnie złość, mimo że mieszała się z radością, że znowu go dziś widzę.
Jared Leto w tym samym hotelu co ja? Przypadek? Nie sądzę.
Podeszłam do nich od tyłu.
- Won, sępy. - syknęłam złowrogo obdarzając te kobiety morderczym spojrzeniem, a Jared natychmiast odwrócił się w moim kierunku i uniósł na mnie swój zdziwiony wzrok.
- Van? - spytał niepewnie i nie słuchając biadolenia tych sępów wstał, dość chwiejnie i bez pytania pocałował mnie mocno trzymając w swoich ramionach. - Boże.. Vanessa, to Ty. - powiedział odrywając się ode mnie i patrząc czułym spojrzeniem w moje oczy.
Uśmiechnęłam się delikatnie do niego, mimo że był pijany i śmierdział jakimś okropnym alkoholem, którego nienawidzę, a którego nazwy w tej chwili nie potrafiłam zidentyfikować to dotknęłam jego twarzy, a kilkudniowy zarost kuł mnie w opuszki palców. Objęłam jego szyję i dałam się tak po prostu miażdżyć jego ramionom.
- Tak. To ja. - szepnęłam w końcu gładząc go po głowie.
Brakowało mi jego.
Tak.
Tak bardzo mi go brakowało.
Objęłam jego szyję jeszcze mocniej całując go po skroni i policzku.
Niewątpliwie, zwracaliśmy na siebie uwagę innych klientów, ale to nie miało teraz większego znaczenia.
- Tęskniłem za Tobą. - wyszeptał bardzo cichutko, a ja poczułam, jak oblewa mnie fala gorąca, a oczy zachodzą łzami.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo ucieszyły mnie Twoje słowa. - szepnęłam odsuwając się na niewielką odległość od niego, położyłam dłonie na jego twarzy i pocałowałam czule w usta.
Tak bardzo brakowało mi jego ciała, jego ust, jego pocałunków, jego oddechu, jego ciepła, jego głosu, jego spojrzeń i.. po prostu, jego. Jego obecności. - Jeśli tak często będziesz upijać się, zniszczy Ci to Twoją dość dobrą reputację.. - powiedziałam na wesoło i złączyłam swoje czoło z jego.
Uśmiech nie schodził mi z twarzy.
- Pieprzyć dobrą reputację. - zawołał trochę głośniej, więc pomogłam mu usiąść znów na krześle przy barze i nie puszczając jego dłoni usiadłam obok.
- Whisky z lodem. - powiedziałam do barmana, a dłoń Jareda z mojego kolana przesunęła się wyżej w stronę uda. Przeszły mnie dreszcze po plecach, a J zagryzł dolną wargę ust i nachylił się do mojego ucha szepcząc nieskromne propozycje. - Później. - odpowiedziałam patrząc mu prosto w oczy, na co on ujął moją dłoń i pocałował jej wierzch.
- Trzymam za słowo. - powiedział uśmiechając się tak błogo, że kolana same miękły. - Nie zostawiaj mnie samego już nigdy więcej, skazanego tylko na siebie. Mam dość samotności. - dodał, a jego słowa wywołały u mnie falę ogromnego wzruszenia i zarazem zdziwienia.
Zastanawiałam się, czy zawsze tak reagowałam na jego słowa? Dotyk? Spojrzenia?
... oh, nie. Ta rozłąka zdecydowanie bardzo dużo wniosła w moje życie.. a raczej, bardzo dużo pozwoliła mi dostrzec.
- Nie zostawię. - zapewniłam go i po dopiciu mojej whisky postanowiłam odprowadzić Jareda do jego pokoju, lecz on nalegał na chociaż jeden taniec. Znów, gdy zabrzmiała piosenka, on poprosił mnie do tańca, tak jak podczas naszego pierwszego spotkania.
Wtedy też był pijany. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie.
- Zostań ze mną. - powiedział lądując miękko na łóżku, nietrzeźwy. Westchnęłam ciężko i zaczęłam rozpinać mu koszulę, co spotkało się z jego ogromną aprobatą.
- Przecież obiecałam Ci już, że zostanę. - odpowiedziałam na wcześniejszą prośbę i usiadłam na krawędzi łóżka podpierając się dłonią przy jego boku. - Poza tym, nie powinieneś spać w ubraniach. Sam mi to powtarzałeś. - dodałam po rozebraniu go do bielizny i przykryciu pościelą. - Dzisiaj możesz zrobić sobie "dzień dziecka" i nie wykąpać się teraz.. bałabym się, że utopiłbyś się w wannie, albo pośliznął i uderzył w głowę.. ale jak wstaniesz to masz wziąć prysznic i wyszczotkować porządnie zęby! Śmierdzi od Ciebie alkoholem.. - nakazałam mu jak mama, a on uśmiechnął się przyjaźnie.
- Van.. - szepnął dotykając palcami mojego policzka.
- Dobranoc. - szepnęłam na "dobranoc" z delikatnym uśmiechem i pocałowałam jego gorące usta, a następnie skroń.
- Nie zasnę, jeśli odejdziesz. Zostań ze mną. - powiedział upierając się przy tym jak małe dziecko, choć widziałam jak powieki oczu same zamykają mu się ze zmęczenia. - Boję się, że to wszystko.. jest tylko snem. - szepnął zakrywając twarz ręką, którą po chwili ułożył na czole.
- Posłuchaj, Jared.. to nie jest sen. - szepnęłam lekko rozbawiona tym, jaki jest uroczy, gdy jest pod wpływem alkoholu. Zdjęłam rękę z jego czoła i przeczesałam dłonią jego włosy. Pocałowałam w czoło. - Jestem tu na prawdę.
- Daj mi jakiś dowód. - szepnął sennym głosem, a ja uśmiechnęłam się pod nosem. Znalazłam w jego rzeczach marker niezmywalny i po zrobieniu soczystej malinki (której towarzyszyły nieprzyzwoite odgłosy Jareda) na jego lewej piersi, w miejscu gdzie znajdowało się serce - podpisałam "Właściciel: VANESSA FAREWELL."
- Śpij i śnij o nas.. - wyszeptałam bardzo cicho ostatni raz całując go w czoło i przeczesując delikatnie jego włosy. Poczekałam aż zaśnie, a gdy byłam pewna, że nie obudzi się już przynajmniej przed południem, dopisałam mu na przedramieniu notatkę "Lot nr 52771 do LA z godziny 14:10", po czym wyszłam zamykając cicho za sobą drzwi i wróciłam do swojego pokoju.
Opuściłam hotel cztery godziny przed wylotem z Londynu, chciałam jeszcze kupić jakieś pamiątki dla znajomych i szefowej za jej wyrozumiałość.
Uśmiechnęłam się na myśl, że Jared obudzi się z ogromnym kacem i "wiadomościami" zostawionymi ode mnie.. search me and destroy cuz you know that I love you.
Subskrybuj:
Posty (Atom)