wtorek, 17 września 2013

36. ` and the story goes on... `

- Zaraz oczy wypalą mi się od ciągłego oglądania tych zdjęć... - powiedziałam pod nosem, choć wiele z nich było naprawdę niesamowitych.
- Już jestem! - powiedział Jared i usłyszałam trzask zamykanych frontowych drzwi - Dużo Ci jeszcze zostało? - spytał będąc jeszcze w przedpokoju.
- Przedostatni folder. - odpowiedziałam nie odrywając wzroku od laptopa, gdy on zajrzał do pokoju - "Specjalny" też mam obejrzeć? - spytałam i uniosłam na niego wzrok.
Wychylił tylko głowę zza drzwi.
- Tak. - odpowiedział uśmiechając się ciepło. - Szczególnie ostatni.


Ostatni folder zawierały tylko jedno zdjęcie.

 Zdjęcie z napisem "I LOVE YOU".


Mój wzrok powędrował na wokalistę.
Zamrugałam kilkakrotnie widząc jak przemierza mój pokój z ogromnym bukietem róż, kładzie go obok mnie i pochyla się nade mną.
- Kocham Cię.
Wyszeptał i złożył na moich ustach jeden z najdelikatniejszych i najsłodszych pocałunków jakie kiedykolwiek doświadczyłam.
Odsunął się, by spojrzeć mi w oczy.

Uśmiech.

- Jared... ja-... o Boże.

Zaśmiał się i dłonią pogładził mój policzek.
- Nie szkodzi... nie śpiesz się.
Uśmiechał się.
Miał taki pogodny wyraz twarzy.

Nie mogę tak.

Wyłączyłam laptopa i odłożyłam go na bok.

- Jared... kocham Cię, ale... - powiedziałam, a on nagle spoważniał i przerwał mi.
- "ale" co? - wyszeptał bardzo cicho. - "ale" jestem za stary?
- Nie...
- "ale" zbyt wiele nas dzieli?
- Nie, Jared... nie.
- "ale" nie możesz ze mną być?
- NIE, Jared. To nie tak!
- "ale" jak? - powiedział prześwietlając mnie zimnym spojrzeniem.
(od autora: nie, Jared nie ma aparatu rentgenowskiego w oczach)
- Jared, do cholery! Przestań być tym popieprzonym aktorem i zacznij być sobą! - powiedziałam patrząc na niego z okropnym smutkiem, który zdawał się wylewać ze mnie.
- Van-... - zaczął mówić, lecz nabrałam dużo powietrza.
- Chcę Ci opowiedzieć wszystko! - powiedziałam, a przerażenie wymalowało się na mojej twarzy.
Dolna warga ust zaczęła mi drżeć.
Oh, nie... to zapowiada tylko płacz.
Oczy zaczęły mnie piec.
- Wszystko?
- Chcę Ci opowiedzieć... - powiedziałam i z nerwów zaczęłam obgryzać skórkę przy kciuku. - ... o gwałcie. - wyszeptałam; na sam dźwięk tego słowa oczy zaszły mi łzami tak, że zamazały mi widziany obraz Jareda.
- Wcale nie musisz.
- ALE CHCĘ. - powiedziałam pewna siebie i otarłam oczy wierzchem dłoni.
Podciągnęłam kolana pod klatkę piersiową, oparłam na nich podbródek i zapatrzyłam się w bliżej nieokreślony punkt.
- Vanessa... - wyszeptał cicho i gdy wyciągnął dłoń w moją stronę pokręciłam przecząco głową.
Nie dotknął mnie.
- Opowiem Ci wszystko... dokładnie tak jak było. - powiedziałam ciszej z zaciętą miną.




 
Głęboki wdech, Vanesso... i wydech. Głęboki wdech i głęboki wydech. 
Tak. 
Dokładnie tak. 
Spokojnie. 
Dasz radę. 
Już raz przez to przechodziłaś i dałaś sobie radę.


- To było w zimie. Tak... padał wtedy śnieg. - znów widziałam to przed oczami i znów tam byłam. - Jak zwykle wyszłam wyjściem dla personelu. Nie przejęłam się tym, że ktoś stał w cieniu i palił papierosa, bo... bo tak robi personel. Wychodzi na zewnątrz, by nie mieć kłopotów z Szefową za palenie w budynku. - uśmiech dosłownie na dwie sekundy zagościł na mojej twarzy na wspomnienie krzyczącej pani Duo za palenie, po czym zginął, jak gdyby nigdy nie istniał. - Było już zbyt zimno i niebezpiecznie na drodze, żeby jeździć motorem, więc przyjechałam taksówką i miałam nią wrócić do domu.
Claire zaproponowała nawet, że mnie podwiezie, ale ja, głupia, odmówiłam... powiedziałam, że przejdę się kawałek, bo przecież niedaleko jest do postoju taksówek.
Szłam tędy co zawsze... gdy ktoś tuż za moimi plecami wypowiedział moje imię. Spojrzałam przez ramię-... - zamknęłam mocno powieki oczu, jakby przeszył mnie straszliwy ból. - Ktoś złapał mnie za włosy i mocno szarpnął, po czym użył paralizatora. Myślałam, że zwariuję... to bolało. - dodałam zaciskając mocno szczęki. - A potem... potem czułam, jak szarpie moje ubrania.
Myślałam, że to jakiś żart... że to nie dzieje się na prawdę... że za chwilę wyskoczysz i krzykniesz, że to taki "żarcik"... że wkręcaliście mnie. Ale tak się nie stało.
Biłam go, próbowałam bronić się... próbowałam krzyczeć, ale wtedy bił mnie po twarzy. - ręce zaczęły mi się trząść. - Był za ciężki i za silny, żebym mogła go z siebie zrzucić. Bił mnie do czasu, aż traciłam przytomność i nie mogłam krzyczeć. Wybił mi trzy zęby *odruchowo przesunęłam językiem po zębach*, rozciął łuk brwiowy i nie tylko.. ale to nie było najgorsze. - powiedziałam i spojrzałam na Jareda, który zasłaniał twarz obydwoma dłońmi lekko pochylony do przodu i z łokciami opartymi o kolana. - Opowiedzieć Ci w jaki sposób to zrobił?
- Nie.
- Jak wolisz... ja już-... potrafię o tym mówić. - szepnęłam. - Najgorsze było to, że gdy mnie zgwałcił, to jakby było mało, pobił mnie jeszcze dotkliwiej. - powiedziałam przegryzając dolną wargę ust aż do krwi, a łzy ciekły po mojej twarzy i skapywały na uda. - NIKT MI NIE POMÓGŁ... nikt nic nie usłyszał i dopiero Claire mnie znalazła... już "po wszystkim"... - przeszedł mnie zimny dreszcz - Dwa tygodnie spędziłam w szpitalu... czy wiesz, jak wygląda "zgłaszanie gwałtu" na policji? - spytałam patrząc na niego, lecz on pokręcił przecząco głową.
- Van, ja-...
- Musiałam rozebrać się przed lekarzem do naga... oglądał dokładnie całe moje ciało i "oceniał". - załamał mi się głos. - Potem... gdy złapali tego skurwysyna... musiałam go wskazać. Okazało się, że już niejednokrotnie był zatrzymywany za napaść na tle seksualnym i raz już siedział za gwałt.
- Van...
- Czy potrafisz sobie wyobrazić, co ja czułam? Kiedy nie było nikogo, kto-... Nie było Shannona, czy chociażby Tommo, z którymi mogłabym porozmawiać... nie było Ciebie. Wiem, że nie zrozumiesz... - powiedziałam i objęłam się ciasno rękami. - mało brakowało, żeby Szefowa zeszła z tego świata na załamanie nerwowe... dopiero po jakimś czasie udało jej się namówić mnie na terapię u jednego z najlepszych psychiatrów... doktora Gomeza. - powiedziałam robiąc głębszy wdech - Odwalił kawał dobrej roboty próbując wytępić u mnie paniczny lęk przed mężczyznami połączony ze wstrętem...
- Vanessa, ja nie chcę tego słuchać! - zignorowałam jego słowa.
- Boże... do tej pory, zrywam się co noc z krzykiem i płaczem, rozglądając się dookoła i pytając "... gdzie jestem? Gdzie ja jestem ... ?" - zaakcentowałam to ciszą.

Milczałam.

- Van... - podjął kolejną próbę, lecz ja znów wtrąciłam kontynuację historii.
- I wtedy pojawiłeś się Ty. Znowu. - skrzywiłam się lekko z niesmakiem. - Ja nie... nie chcę Cię skrzywdzić, ani nic z tych rzeczy... - powiedziałam i wtedy on dopiero spojrzał na mnie.
- Vanesso... Dlaczego mówisz mi to wszystko? - spytał z takim bólem, że aż coś ścisnęło mi serce i wszystkie wnętrzności. - Dlaczego teraz...? Dlaczego teraz, kiedy ja ofiarowuję Ci wszystko co mam... wszystko.
- Jared, kocham Cię... tak bardzo Cię kocham, że wątpię... wątpię, że jesteś w stanie wyobrazić sobie jak bardzo. - powiedziałam, a łzy po raz kolejny wypełniły mi oczy, i gdy zaczęły spływać po policzkach, szybko zaczęłam ocierać je wierzchem dłoni. - tak cholernie Cię kocham...
- Mogłaś zadzwonić do mnie o każdej porze... - powiedział siadając obok mnie i przytulając mocno do siebie i delikatnie kołysząc.
I CO BYŚ KURWA ZROBIŁ?
-  Tak bardzo Cię kocham... - wyszeptałam po raz kolejny. - po prostu chcę, żebyś wiedział wszystko... żebyś był świadomy, jakich decyzji podejmujesz się... Chcę, żebyś niczego nie żałował.
- Nie żałuję. - wyszeptał całując moje czoło. - Przyjmę wszystko.


*KILKA MIESIĘCY PÓŹNIEJ*




- Co to? – spytałam, gdy dumnie trzymał mnie za rękę i stanęliśmy przed gabinetem ginekologicznym.
- Mówiłem Ci przecież, że musimy iść zrobić badania. – odpowiedział spoglądając na mnie czule, a ja aż zbladłam.
- Źle się czujesz kochanie? – spytałam z troską i dłonią pogładziłam jego policzek – ale Ty chyba nie powinieneś iść do akurat tego lekarza... nie sądzisz?
- Vanessa.. rozumiem, że możesz się bać, ale musisz się przebadać, to-... – powiedział przyglądając się mojej twarzy, i gdy miał kontynuować swoją wypowiedź na chwilę znieruchomiał – Ty się ze mnie nabijasz! – powiedział oburzony, a ja wyszczerzyłam się do niego szeroko i bardzo przyjaźnie.
- Co mnie zdradziło?
- Drgający kącik ust. – odburknął, a ja stanęłam na palcach, by pocałować go w policzek
- Oh, Jared, Jared… - powiedziałam i westchnęłam – czuję się dobrze, nic mi nie jest.
- A te bóle brzucha?
- Mam tak odkąd zaczęłam miesiączkować, poza tym, byłam z tym już u lekarza, więc daj sobie z tym spokój.. nie tylko ja tak mam. – odpowiedziałam mu łagodnie i cierpliwie obserwowałam go. 
Zmarszczył brwi. 
Martwi się i to mnie trochę smuciło.
- Ale już Cię zarejestrowałem.
- Jared. Nie pójdę do ginekologa.
- Ale dlaczego, jak już tu jesteśmy? – spytał z nadzieją i dziecięcym uporem. Czułam, że nie mam już do niego sił, by kłócić się z nim.
- Bo już byłam u lekarza i wiem, że oni mi nie pomogą. Chodźmy stąd. – odpowiedziałam i chwyciłam go pod ramię.
- No to chociaż niech sprawdzi czy wszystko jest w porządku, przecież kochamy się już ze sobą.. – powiedział, gdy próbowałam ciągnąć go w stronę wyjścia, a drzwi od gabinetu otworzyły się.
- Proszę? – powiedział jakiś mężczyzna, a ja otworzyłam szerzej oczy.
- Do mężczyzny na pewno nie pójdę. – zaperzyłam się i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej z lekko ściągniętymi ku sobie brwiami w złości.
- Zarejestrowałem moją dziewczynę do pana. – powiedział Jared z uśmiechem, a ja zacisnęłam mocno szczęki.
Oh Jared, Jared… Ty mnie jeszcze popamiętasz za to.
- Zapraszam. – powiedział łagodnym tonem mężczyzna i gestem ręki zaprosił do środka. Pokręciłam przecząco głową.
- O nie, nie.. nic mi nie jest. – powiedziałam, gdy Jared zrobił pierwszy krok i spojrzał na mnie.
- Vanessa nie wygłupiaj się i po prostu wejdź do środka. – powiedział Jared, a widząc moją minę wywrócił teatralnie oczami. – Mam Cię siłą tu zaciągnąć?
- Dobrowolnie na pewno tam nie wejdę, żeby na dodatek mężczyzna mnie oglądał od tamtej strony…
- Kochanie, on jest najlepszym lekarzem w całym Los Angeles. – powiedział Jared i gdy tylko zrobił krok w moją stronę, w tempie błyskawicznym odwróciłam się i zaczęłam biec.
- Po moim trupie! – dodałam i dobiegłam do pierwszego zakrętu, gdy w pasie złapały mnie silne ręce.
- Nie uciekaj ode mnie... – szepnął do mojego ucha, a ludzie, którzy tam czekali mieli niezły ubaw z oglądania nas, bo klaskali i podśmiewali się pod nosem.
- Jared, proszę Cię, wiesz co przeżyłam... ja naprawdę nie chcę, żeby jakiś mężczyzna oglądał mnie od tamtej strony. – wyszeptałam próbując się wyswobodzić z jego objęć i uciec z tego szpitala.
- Mam Cię wziąć na ręce czy przewiesić przez ramię? – spytał i nawet nie poczekał na moją reakcję, bo wziął mnie za ręce. – trzymaj się mojej szyi. – szepnął całują mnie w czoło i niosąc w stronę gabinetu.
- Jared, postaw mnie, bo skutki tego będą dla Ciebie tragiczne... obiecuję Ci to. – powiedziałam przez zęby, a on postawił mnie przed otwartymi drzwiami do gabinetu, gdzie na fotelu siedział lekarz i pisał coś w karcie.
- Iść z Tobą i potrzymać Cię za rękę? – spytał rozbawiony i pocałował mnie w nos.
- Nie rodzę idioto! Pilnuj drzwi! – warknęłam rozzłoszczona, co go cholernie bawiło, więc weszłam do środka i zamknęłam drzwi przed jego nosem.
Opowiedziałam lekarzowi moją historię, co mi się działo i dzieje... umówił mnie na badanie USG i przepisał jakąś kurację, w której działanie i tak nie wierzę.

- Co tak długo? – spytał Jared, a ja wymieniłam z lekarzem porozumiewawcze spojrzenie, a on udał, że zasuwa wyimaginowany zamek na jego ustach.
- Do widzenia, panie Wright. – powiedziałam, a on z uśmiechem kiwnął twierdząco głową. Wiedziałam, że nic nie powie Jaredowi, ani nikomu innemu.
- Do zobaczenia.
- Co to za porozumiewawcze spojrzenia, co? – spytał Jared obejmując mnie ramieniem w talii i całując w skroń.
- Jakie spojrzenia? – udałam, że nie wiem o co chodzi, choć z tryumfującym uśmiechem.
- Vanessa… - burknął Jared, a ja ziewnęłam.
- Jared… – powiedziałam takim samym tonem jak on przedrzeźniając się z nim, po czym pocałowałam go w szyję. Rozchmurzył się odrobinę. – Wszystko jest w porządku, nie martw się. – dodałam i po chwili wracaliśmy już do domu.


Nie przejmowaliśmy się plotkami, "huczeniem" gazet na nasz temat i celowymi prowokacjami.



Istna sielanka.



Nic jednak nie zapowiadało najgorszego... tego co miało dopiero nastąpić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz