Mijały kolejne dni składające się w tygodnie, a Harry jakby śledził Leto, bo wiedział kiedy i jak się pojawić, by gdzieś na niego wpaść.
Przypuszczałam najgorsze. Przypuszczałam, że go śledzi i robi to wszystko, by jak najbardziej zryć mu psychikę. Żeby zbzikował do reszty. Żeby trafił do psychiatryka i założyli mu sweterek z rękawami wiązanymi na plecach.
- Mam już dość. - powiedziałam stanowczo, gdy szliśmy do parku.
Harry zatrzymał się i spojrzał na mnie. Podpierałam ręce o biodra i patrzyłam na niego z lekko przekrzywioną głową.
- Ale o co ci chodzi? - spytał marszcząc brwi tak, że się złączyły w jedną linię.
- Ty go non-stop śledzisz, że wiesz gdzie jest i w ogóle co robi?! - spytałam poirytowana.
- Głupia jesteś? Ja nie mam czasu na takie durnoty. - odetchnęłam z ulgą. - mam znajomości. - dodał, a ja miałam ochotę go po prostu udusić. Niestety tylko spiorunowałam go spojrzeniem.
Złapałam go za koszulkę i przyciągnęłam do siebie tak blisko, by patrzeć ze wściekłością i analizować jego zielone kocie oczy.
- Słuchaj. Mam już dość ranienia Leto, a to w jaki sposób ty to wszystko układasz sprawia, że już krew mnie zalewa. - wysyczałam. - Mam już dość.
- Świetny moment. - szepnął uśmiechając się zalotnie, a jego dłonie znalazły się na moich plecach i przyciągając mnie jeszcze bliżej siebie i pocałował w usta.
Odepchnęłam go dopiero po chwili, gdy rozluźnił uścisk dzięki czemu mogłam cofnąć się o kilka kroków.
- Mam dość. To koniec. - powiedziałam głośno i wyraźnie.
- Poddajesz się?
- Tak.
- Tchórzysz? - podpuszczał mnie tylko.
- TAK. Nie będę dłużej ranić kogoś, kogo kocham. - odpowiedziałam i ruszyłam w stronę przystanku autobusowego.
- Rób jak chcesz, ale myślisz, że on po tym wszystkim jeszcze cię kocha? - spytał z ironią, gdy się oddaliłam trochę.
- Nawet jeśli nie, to nie zamierzam dłużej go krzywdzić. - odpowiedziałam szczerze idąc przez moment tyłem, a przodem do Harrego. - Dzięki za wszystko, jeszcze do ciebie zadzwonię. - dodałam, a on prychną więc dalej zmierzałam w stronę wyjścia z parku.
- Kurwa. - zaklnęłam pod nosem na myśl, że znowu miałam wracać miejskim transportem, bo wcześniej przyjechałam autem z Harrym.
- Cześć. - usłyszałam zachrypnięty, tak charakterystyczny głos.
Spojrzałam przez ramię.
Shannon opierał się o drzewo i palił papierosa.
- Tu nie wolno palić. - bąknęłam nieco rozdrażniona przez Harrego.
- Chcę pogadać.
- A ja nie. Nie mamy o czym "pogadać". - warknęłam rozzłoszczona i szłam w stronę przystanku.
- Myślę, że nawet musimy porozmawiać o bardzo wielu rzeczach.
- A ja myślę, że nie. - warknęłam siadając na ławce przystanku autobusowego, gdy on stanął naprzeciwko mnie. - Idź sobie, albo przynajmniej nie stój nade mną.
- Co się stało? - spytał poważnie i usiadł obok mnie. Gapił się tak długo, aż zaczęło mnie to wkurzać konkretnie.
- Nic.
- A ja uważam, że jednak coś się stało. Młody chodzi jak potłuczony. Poza tym... co to za koleś, ten z premiery i teraz z parku, z którym miziałaś się i przekrzykiwałaś?
- Śledzisz mnie?
- Po prostu martwię się o mojego brata. Powinnaś dobrze wiedzieć, że dla niego zrobię wszystko. - wzruszył ramionami. - Więc?
- Nie powinno to pana obchodzić. - odpowiedziałam, a starsza pani zmierzyła Shannona surowym wzrokiem.
- Nie mów mi per "pan", przecież się znamy. - bąknął pod nosem i wyciągnął kolejnego papierosa, lecz przez moje miażdżące dziś spojrzenie nawet nie wyciągał zapalniczki z kieszeni. - To co się stało? Co to za teatrzyk, że nie można się z Tobą skontaktować, ani złapać Cię nigdzie? Mimo to, pojawiacie się w miejscach, gdzie przebywa Jared? - kontynuował tym swoim zachrypniętym głosem, który tak bardzo mi się podobał. - No mów, że do cholery. - ponaglił mnie, a ja przetarłam twarz dłońmi.
- Ja ZAWSZE nie miałam bladego pojęcia, gdzie będzie Jared... to Harry zabierał mnie w te wszystkie miejsca. - odpowiedziałam nie mając najmniejszej ochoty na rozmowę. - O, to mój bus. - mruknęłam, a Shannon w końcu zapalił.
- Podwieźć Cię? - spytał z uśmiechem pewien, że się zgodzę. Wstałam z miejsca.
- Nie. - odpowiedziałam i wsiadłam do busa.
Nawet nie uraczyłam go spojrzeniem, tylko wgapiona w podłogę jechałam.
Wróciłam do apartamentu i nie mówiąc nawet "dobry wieczór" ochroniarzowi, czy chociażby zawsze miłemu panu portierowi-weszłam do siebie.
- Mam dość. - jęknęłam ściągając buty, płaszcz i wędrując do salonu. Położyłam się na środku puchowego dywanu i zamknęłam oczy.
Mijały kolejne dni. Kolejne tygodnie, a dzięki obserwowaniu kont chłopaków na Twitterze byłam mniej więcej na bieżąco z tym, co się u nich dzieje.
Rozpoczęli trasę koncertową.
A ja zostałam tutaj.
W Los Angeles.
Po długotrwałych namowach mojej szefowej... zgodziłam się iść do psychiatry. Nigdy nawet nie pomyślałam o tym, że kiedykolwiek będę potrzebowała jego pomocy, a jednak.
Po skończeniu wizyt i z pozytywną opinią lekarza, moja praca w hotelu i życie nabrało normalnego tempa. Wróciłam do dawnej siebie, do dawnych obowiązków i przyzwyczajeń.
Leto przestali dzwonić. Shannon tylko od czasu do czasu wysyłał wiadomość, w której pisał w jakim kraju akurat się znajdują.
Nie odpowiedziałam na żadne z nieodebranych połączeń i jakąkolwiek wiadomość.
Prawie koniec lata.
Nie tak dużo pracy, urlopy.
- Dawno cię tu nie było. - usłyszałam głos barmana, na co tylko uśmiechnęłam się lekko.
- Praca i problemy. - odpowiedziałam siadając na wysokim krześle przy barze - Whisky z lodem.
- Już. - po chwili podsunął mi szklankę, którą chwile obracałam w dłoni - problemy miłosne?
- Nie - odpowiedziałam upijając mały łyk.
Skrzywiłam się.
Nie smakowało mi.
- Czytałem-... - zaczął, lecz ja tylko wywróciłam oczami.
- Wiele osób czytało. To tylko plotki, nic mnie z nimi nie łączy. Dosłownie NIC. - przerwałam mu i wzięłam kolejny łyk, którym opróżniłam szklankę do połowy zawartości.
- Widzę, że ten temat cię drażni, Van. - powiedział wycierając szklanki.
- A tam od razu "drażni"... nie lubię kłamstw, choć sama nieraz kłamię... nałogowo.
- Nic się nie zmieniłaś. - uśmiechnął się.
- Nie. Po prostu znów jestem sobą. - odpowiedziałam ciszej i wypiłam zawartość mojej szklanki do końca, po czym przeszedł mnie dreszcz. - Jeszcze raz to samo.
Kiwnął tylko twierdząco głową.
- Źle jest zapijać smutki alkoholem.
- Co Ty możesz o tym wiedzieć. - powiedziałam idąc chwiejnym krokiem.
- Podwieźć cię? - usłyszałam cichą propozycję.
- Nie, dzięki. Poradzę sobie. - syknęłam zła.
- Znowu kłamiesz.
- Załóżmy, że jestem nałogowym kłamcą... - powiedziałam zatrzymując się i chwiejąc lekko na stopach przyłożyłam palec wskazujący do ust - załóżmy... - wymruczałam, a te niebieskie oczy prześwietlały mnie na wylot.
- No załóżmy, że jesteś nałogowym kłamcą... i co? - spytał, a jego ręce drgnęły, gdy zachwiało mnie lekko do tyłu, lecz utrzymałam równowagę.
- Co Ty do cholery robisz w moim LA? - spytałam marszcząc złowrogo brwi, a on zaśmiał się.
- To dlatego, że-...
- DOBRA. Nie chcę tego teraz słuchać. - powiedziałam stanowczo i machnęłam ręką jakbym odganiała komara.
- Jesteś pijana. - stwierdził z lekkim uśmiechem.
- No i co z tego? - spytałam i zaczerpnęłam więcej powietrza, bo zaczęło mnie brać na wymioty - No, ale załóżmy, że jestem ...
- Bo jesteś.
- Nie! Nie o to mi chodzi.
- A o co Ci chodzi? Przecież jesteś pijana.
- Nie.
- Jesteś.
- Załóżmy, że jestem nałogowym kłamcą... - zaczęłam, a on skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
- No?
- Że jestem kłamcą, który zawsze kłamie... ZAWSZE.
- No? - powtórzył, na co wywróciłam oczami.
- I gdy powiem Ci, że teraz mówię prawdę... to kłamię, czy mówię prawdę? - spytałam, a on westchnął ciężko.
- To pytanie ma w ogóle odpowiedź?
- Nie wiem. - wzruszyłam ramionami.
- Chodź, odwiozę Cię do domu.
- Nie. - zaprzeczyłam, a teraz to on wywrócił oczami w teatralny sposób.
- Proszę Cię, nie rób scen. Jesteś pijana, sama nie wrócisz do domu. - powiedział spokojnie, i gdy wyciągnął dłoń, by dotknąć mojego ramienia dolna warga zaczęła mi drgać, a oczy zaszły łzami. - No nie...
- Dlaczego mi to robisz? - spytałam, a pierwsze łzy popłynęły mi po policzkach. - Dlaczego wróciłeś? - spytałam cicho, a w odpowiedzi usłyszałam tylko westchnięcie i ramiona przyciskające mnie do umięśnionego torsu.
- Doskonale znasz odpowiedź. - szepnął i musnął ustami moją skroń.
- Dlaczego dopiero po roku?
Nie odpowiedział.
Powoli prowadził mnie w stronę swojego samochodu podtrzymując lekko, żebym nie wyrżnęła orzełka na chodniku.
- Piłaś whisky?
- Nic Ci do tego ... - wyszeptałam czując, że lada moment się przewrócę. Wszystko wokół mnie wirowało, a on razem ze mną.
- Van. - szepnął i potarł dłonią moje ramię, które przeszedł zimny dreszcz.
Noc była naprawdę chłodna.
- Zostaw mnie. - powiedziałam odpychając go lekko od siebie.
- W takim stanie? Na pewno tego nie zrobię.
- Jared. Proszę Cię. Zostaw mnie. - wyszeptałam, lecz on otworzył przede mną drzwi samochodu od strony pasażera.
- Wsiadaj. - nakazał, a ja stałam i patrzyłam na niego.
- Nie mogę tego zrobić. - szepnęłam, lecz on podszedł i nie czekając na mnie wrzucił mnie do samochodu.
- Jak będzie Ci niedobrze, mów wcześniej... zatrzymam się gdzieś na poboczu.
- O tak... to tylko złudzenie. - wymruczałam cicho sama do siebie patrząc się w dach samochodu. - Pijackie omamy...
- Tak sobie wmawiaj. - odpowiedział, a gdy spojrzałam na niego, zobaczyłam, że uśmiecha się pod nosem.
To nie tak miało być.
Cała praca i czas, które poświęcił mi psychiatra... szlag trafił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz