sobota, 8 marca 2014

38. ostatni wpis do "żywego" pamiętnika

To już ostatni mój wpis w ten żywy pamiętnik...

Minęło już trzy tygodnie i lekarze w końcu postanowili wybudzić ją ze śpiączki farmakologicznej.
Shannon powiedział mi o wszystkim... o jej chorobie, złamanym kręgosłupie i decyzji jakie podjęła, mimo to... nie pozwoliłem jej odejść tak jak tego chciała. Nie potrafiłem uszanować jej decyzji. Nie bez pożegnania.
- Jared? - usłyszałem głos brata - Vannesa obudziła się - upuściłem drobne, które chciałem wrzucić do automatu. Kamień spadł mi z serca, ale byłem też przerażony jej reakcji.
- Co się stało? - rozglądała się ze marszczonym czołem - dlaczego ja-... - złapała się za głowę i skrzywiła z bólu.
- Cześć kochanie - usiadłem na krawędzi jej łóżka i pocałowałem w czoło.
- Dlaczego nie czuję moich nóg? - jej oczy zaszły łzami, a w głosie zabrzmiało przerażenie.
- Kochanie... miałaś wypadek... a dokładnie to-...
- NIE! - krzyknęła chwytając się za włosy - NIE, NIE, NIE, NIE!!!
- Van, wszystko będzie dobrze... - wyszeptałem przytulając ją do siebie.
- NIC NIE BĘDZIE JUŻ DOBRZE - odepchnęła mnie patrząc na mnie wściekle.
- Van... - czułem ogromny ból w klatce piersiowej, nie sądziłem, że to będzie tak przerażające uczucie.
- Cześć bratowa! - Shannon zawołał od progu, a ona spojrzała wściekle na niego.
- Wyjdźcie.
- Vanessa... - szepnąłem zakładając kosmyk jej włosów za ucho.
- Powiedziałam wyjdźcie! Wszyscy! - krzyknęła, a w drzwiach magicznie pojawiła się pielęgniarka.
- Proszę wyjść, natychmiast - podeszła do łóżka i zaaplikowała Vanessie jakieś leki dożylnie.
- Wynoście się stąd, nie chcę was widzieć! - krzyknęła raz jeszcze, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy.
Nie tego się spodziewałem... nie tak miała zareagować.
Wyszliśmy z jej sali zupełnie ogłupiali.
 Spojrzałem na brata, a on na mnie z tak samo wysoko uniesionymi brwiami.

- Co to było? - spytałem schodząc po schodach piętro niżej, gdzie znajdował się automat z kawą.
- Nie mam pojęcia - Shann opadł na krzesło, a ja oparłem się czołem o automat - każdy tak reaguje po wybudzeniu? - wzruszyłem ramionami.
- Nie mam pojęcia.
- Wiesz... - zaczął cicho - nie wydaje mi się, że to był dobry pomysł.
- Ratowanie jej życia czy wybudzania ze śpiączki? - zmarszczyłem brwi próbując powstrzymać napływającą mi do żył złość - Nie tak miało być... miała się ucieszyć na nasz widok, a nie wyrzucać nas z sali - usiadłem na podłodze.
- Tak... - uśmiechnął się pod nosem, a po chwili zaczął rechotać - to wciąż ta sama Vanessa.
- Nie pocieszasz mnie - powiedziałem z lekką złością, choć wywołało to u mnie uśmiech.
- Słuchaj... jak ty byś się czuł, gdybyś wiedział, że jesteś nieuleczanie chory, popełniasz samobójstwo, a za jakiś czas budzisz się w szpitalu ze złamanym kręgosłupem i wciąż nieuleczalnie chory?
- Wkurzyłbym się.
- Ding, ding, ding! Bingo!
- Myślisz, że nas nienawidzi?
- Myślę że tak, ale gdy dowie się, czyj to był pomysł... - tu spojrzał na mnie - myślę, że będzie głównie nienawidzić tylko ciebie.
- Dzięki, Shannon - bąknąłem pod nosem i położyłem się na podłodze - chciałbym teraz umrzeć.
- Nie na podłodze.
- Wolałbym umrzeć tu na podłodze, niż mieć świadomość, że miłość mojego życia nienawidzi mnie.
- Od miłości do nienawiści  tylko jeden krok, czy jakoś tak - Shann szturchnął mnie butem - przygotuj się psychicznie na konfrontacje z Vanessą. Nie będzie ci łatwo teraz do niej dotrzeć... czy chociażby przemówić do rozsądku. Widziałeś jaka wściekła była? - przełknąłem ciężko ślinę - nie martw się, przejdziemy to wszyscy razem.
- Dzięki, stary - uśmiechnąłem się wpatrując w świetlówkę zamontowaną na suficie korytarza.

Mijały kolejne miesiące nienawiści Vanessy do mnie i do brata, przy okazji jej stan się pogarszał, była coraz słabsza i przegrywała walkę z rakiem... oh, pardon. Oddawała walkowerem tę walkę. Wcale nie zamierzała walczyć.
- Wiesz... nienawidzę cię za to, że uratowałeś mnie... że nie uszanowałeś mojej woli - spojrzała na mnie zimnym wzrokiem.
- Vanesso... - stanąłem na wprost jej wózka patrząc jak włosy powiewają na jesiennym wietrze.
- Nienawidzę cię również za to, że tak bardzo cię kocham... - szepnęła marszcząc brwi i powstrzymując łzy napływające jej do oczu - oraz nienawidzę tego, co za chwilę powiem.
- Nie mów nic - uklęknąłem naprzeciwko niej i wyciągnąłem małe pudełeczko, otworzyłem przed nią - tamtego dnia, pragnąłem poprosić cię o rękę...
- Jared-... - przerwałem jej machnięciem ręki.
- Pragnąłem, żebyś została moją żoną - przegryzłem dolną wargę ust i spojrzałem jej w oczy - wciąż tego pragnę.
- Jared - zamknęła pudełeczko, po czym zacisnęła palce mojej dłoni na pudełku - ja umrę, dobrze o tym wiesz. Wszyscy doskonale o tym wiemy.
- Nie pozwolę ci umrzeć... - pokręciłem przecząco głową - przez prawie miesiąc błagałem Boga o to, żeby cię ocalił. Jeśli trzeba będzie, znów to zrobię i po raz kolejny wyrwę cię z rąk śmierci.
- Jared. Musi być równowaga w przyrodzie - uśmiechnęłam się i pogładziłam go po policzku - ... teraz czas na ostatnią rzecz, którą nienawidzę, a którą muszę ci powiedzieć.
- Nie chcę jej usłyszeć - przyznałem samolubnie i rozejrzałem się po parku - jest taka piękna jesień, dlaczego nie możemy się tym cieszyć? Dlaczego musimy rozmawiać o śmierci?
- A o czym chcesz rozmawiać?
- O tym, jak będzie wyglądał nasz ślub - pocałowałem jej dłoń - gdzie pojedziemy w podróż poślubną... gdzie spędzimy miesiąc miodowy.
- Jared...
- Błagam, zostań moją żoną. Niczego innego nie pragnę - uśmiechnęła się do mnie przepraszająco.
- Dobrze, ale wtedy ty, wysłuchasz mnie - wystawiła delikatnie dłoń w moją stronę i pozwoliła mi włożyć na jej serdeczny palec pierścionek, który kupiłem kilka miesięcy temu - do samego końca.
- Do samego końca - ucałowałem raz jeszcze jej dłoń.
- Trzecią rzeczą, którą nienawidzę jest prośba do ciebie... - zmarszczyłem czoło, tak bardzo nie chciałem tego usłyszeć - chcę, żebyś ułożył sobie z kimś innym życie, chcę żebyś o mnie zapomniał i był szczęśliwy, bo nie zostało mi zbyt wiele czasu - pogładziła mnie po policzku i pocałowała delikatnie w usta - Jared, proszę cię. Obiecaj mi to. Obiecaj, że zaczniesz żyć pełnią życia.
- Obiecuję - uśmiechnąłem się do niej delikatnie - będę żyć pełnią życia, ale tylko z tobą.
- Beze mnie, Jay - jej smutne oczy sprawiały, że czułem ogromny ciężar na sercu - bądź szczęśliwy beze mnie.
- Obiecałem ci, że będę żyć pełnią życia tylko z tobą - westchnęła z rezygnacji - nie mogę ci obiecać, że pokocham kogoś innego.
- Jared.
- Za to ty, zgodziłaś się zostać moją żoną - uśmiechnąłem się szeroko i pocałowałem z usta, tak beztrosko, jakby ona nie umierała, jakby miała przed sobą całe życie, które spędzi ze mną.
Tak, dokładnie tak. Wygnałem ze swojego umysłu myśli, że ona umrze... że zostawi mnie skazanego na samotność.
- Kocham cię - szepnęła mocno obejmując moją szyję.
- Ja ciebie też bardzo mocno kocham  - przytuliłem ją do siebie jeszcze mocniej tak, że o mało co nie spadła z wózka.
- Dusisz mnie, Jared - zaśmiała mi się w szyję, więc ostrożnie puściłem ją uśmiechając się szeroko.
- Przepraszam, po prostu zapominam jak drobna jesteś w moich ramionach - uśmiechnęła się beztrosko i wzruszyła ramionami.
- Wracajmy już - skinąłem twierdząco głową i pchałem jej wózek przez alejkę obłożoną złoto-czerwonymi liśćmi drzew.

Zaplanowaliśmy nasz ślub razem, zaprosiliśmy nasze rodziny, przyjaciół, znajomych... i nie sądziłem, że przyjdzie nam się pożegnać tak szybko.
- Van, potrzebujesz czegoś? - spytałem patrząc ze smutkiem na jej wychudzoną przez raka twarz, podkrążone oczy i lepki pot sprawiający, że jej twarz błyszczała się. Było z nią naprawdę źle...
- Uśmiechnij się Jared - pogłaskała mnie po twarzy - nie bądź smutny.
- Wiem... wiem Vanesso... - pocałowałem jej dłoń - po prostu nie mogę pogodzić się z tą myślą, że cię tracę... że przegrywamy z chorobą.
- Jared - ścisnęła mocniej moją dłoń - jesteś moim mężem już sześć miesięcy, spełniłam twoją prośbę...
- Nie... - szepnąłem potrząsając przecząco głową.
- Proszę cię, żebyś teraz spełnił moją prośbę.
- Jay, lekarz już jedzie - Shann wszedł do pokoju z wystraszoną miną.
- Nie możesz mnie zostawić, nie teraz - zacząłem płakać, a ona uśmiechnęła się delikatnie - Ty płaczesz? - chciała się zaśmiać, lecz zaczęła kaszleć, a ja uśmiechnąłem się przez łzy.
- To dlatego, że jestem szczęśliwy... szczęśliwy, że mogłem spędzić z tobą chociaż tyle czasu - otarłem łzy wierzchem wolnej dłoni - chcę spędzić z tobą jeszcze więcej czasu, całe moje życie.
- Będę czuwać nad tobą - znów uśmiechnęła się.
- Nie możesz mnie zostawić.
- Nigdy cię nie opuszczę, przyrzekam.
- Van... - zamknęła oczy, a delikatny uśmiech wciąż gościł na jej twarzy - Vanesso... Vanesso Farewell Leto, nie pozwalam ci odejść... nie pozwalam ci tak po prostu mnie zostawić! - wyłem z rozpaczy i bólu jaki po sobie zostawiła.

Lekarz nie mógł nic zdziałać, a ja jedynie jeszcze bardziej pogrążyłem się w rozpaczy.
Nie pomagały mi leki, terapie, rozmowy z najbliższymi, a nawet mój własny brat nie był w stanie do mnie dotrzeć, nie mógł mi pomóc.
Jej pogrzeb był najgorszym dniem w moim życiu. Nie potrafiłem powstrzymać łez, ani krzyku rozpaczy, gdy opuszczali jej trumnę do wykopanego grobu. Nie potrafiłem sam podnieść się z ziemi, i gdyby nie Shannon, rzuciłbym się za nią w ten dół.

          Drogi pamiętniku, do tej pory pamiętam słowa ludzi, jakie usłyszałem podczas naszego ślubu.


Jesteś wspaniałomyślny Jared... poślubiłeś kobietę, która umrze. To przez współczucie?

Żal mi ciebie... powinieneś ułożyć sobie życie z kimś innym.

Wiedziałeś o tym, że ona umiera?



Takim sposobem, zostałem wdowcem ze złamanym sercem i sztyletami wbitymi w plecy przez bliskich. Wydarzenia te ciągle odtwarzają mi się przed oczami, niezależnie od pory dnia czy roku. Mimo to, wciąż dumnie noszę obrączkę, bo moja żona jest wciąż przy mnie.
Życie toczy się dalej.

Jared Leto.



24 kwiecień 20XX roku.

wtorek, 24 września 2013

37. FINAL CHAPTER - Do you really want me dead or alive to torture for my sins?

 Kilka słów ode mnie (autora):
Jest to już (tak, niestety)  OSTATNI    ROZDZIAŁ... tak, dziękuję wszystkim tym, którzy dobrnęli do tego rozdziału... ;3
Przewidywałam jeszcze dwie sceny, w tym opowiadaniu, ale wybrałam inną "opcję"/"wersję"/"bieg historii" czy jakkolwiek można to nazwać. :)

Jeśli macie jakieś pytania, możecie śmiało pytać tutaj: ASK-ME-ANYTHING

Dziękuję za wszystkie komentarze i w ooogóle, dziękuję. :)


P.S. przepraszam z góry za błędy, robię już trzecie podejście do tego rozdziału i to w późnych godzinach, a że zdarza mi się odpłynąć myślami gdzieś indziej, to zdarzają mi się błędy. :)



Miłego czytania! xo

----------------------------------- LET HER GO -----------------------------------


***
- Vanessa? - zawołałem w głąb jej mieszkania, ale nigdzie jej nie było. - Wszystko w porządku? - spytałem i zajrzałam do łazienki skąd dobiegał dziwny, choć znajomy dźwięk.

Znowu wymiotowała.

- Ta... - mruknęła opierając się plecami o zimną ścianę.
- Dobrze się czujesz? - spytałem zmartwiony podchodząc do niej i kładąc dłoń na jej ramieniu.
- Tak... wszystko ze mną okej... po prostu... chyba zjadłam coś nieświeżego. - powiedziała i uśmiechnęła się do mnie słabo.

Zmartwiłem się.

Nie wyglądała dobrze.

Udało mi się przywrócić jej normalną wagę, ale wydawało mi się... że coś jakby 'zżerało' ją od środka.
Już od jakiegoś czasu, wydaje mi się, że coś jej dolega.
- Zabrać Cię do lekarza? - spytałem troskliwie przyklękając przy niej. - Znów mamy trasę po Stanach, więc jestem... pisałem do Ciebie, że będę wcześniej, ale nie odpisałaś mi. - powiedziałem gładząc jej blady policzek.
- Cieszę się ... - odpowiedziała opierając twarz lekko na mojej dłoni.
Wstała i podeszła do umywalki.
- Mam nadzieję, że to nie jest bulimia? - spytałem podejrzliwie przyglądają się jej, na co posłała mi cyniczne spojrzenie.
- Nie. Przepraszam, że musisz oglądać mnie w takim stanie... - wyszeptała i przemyła twarz zimną wodą.
- O czym Ty mówisz...? - nie rozumiałem jej.
- Który to już raz, kiedy zastajesz mnie wymiotującą? - spojrzała prosto w moje oczy.
- Nie wiem...
- Dwunasty. - spuściła wzrok na swoje dłonie.
Jej skóra też... jakoś wydawała się jaśniejsza... bardziej "śmietankowa".
- Nie przejmuj się tym, bo ja się tym nie przejmuję. - przytuliłem ją do siebie.
- Naprawdę... nic mi nie jest. - powtórzyła więc tylko uśmiechnąłem się do niej i pocałowałem w czoło.
- Dobrze, skoro tak mówisz, to wierzę Ci. - pogładziłem kciukiem jej policzek. - Jadłaś już coś?

Spojrzała w stronę łazienki.

- Oh.... - jęknąłem. - To na co masz ochotę? - spytałem otwierając jej lodówkę w poszukiwaniu czegoś co mogłem zrobić jej do jedzenia.
- W sumie... to nie jestem głodna.
- Vanessa... - spojrzałem na nią wymownie.
- Zrób mi ciepłej herbaty, później coś zjem.

I znów ten jej słaby uśmiech, wobec którego byłem zupełnie bezbronny.

- Dobrze. - odpowiedziałem i po chwili rozległ się dzwonek do drzwi.
- Pójdę otworzyć. - szepnęła i poszła w stronę drzwi.
- Cześć bratowa! - usłyszałem wesołego Shannona.
- No cześć. - i zaczęła się śmiać. - Nie jestem Twoją bratową.
- No jak to "nie"?
- Oj, Shannon...
- Mam z nim pogadać na ten temat? - ściszył głos.
- I TAK CIĘ SŁYSZĘ! - krzyknąłem z kuchni.

I ten jej radosny śmiech.
Zmarszczyłem lekko brwi.
Rzadko kiedy śmieje się tak beztrosko przy mnie.

Jestem zazdrosny, nawet jeśli to tylko Shannon.

- Gdzie mój braciszek? - zawołał i zajrzał do kuchni. - Kawy poproszę.
- Zrób sobie, wiesz gdzie co jest.
- Jared. - usłyszałem i spojrzałem w stronę wejścia do kuchni.
Uśmiechała się do mnie tak niewinnie, że w odpowiedzi tylko teatralnie wywróciłem oczami i westchnąłem ciężko.
- No dobra... zaraz do was przyjdę. - powiedziałem, a oni z krzykiem i piskiem pobiegli do salonu przepychając się przy okazji biodrami jak jakieś dzieci.

- PIERWSZY! - wydarł się Shannon.
- EJ! TO BYŁO NIE FAIR! - odkrzyknęła, a ja prychnąłem pod nosem.
- Jak dzieci... jak DZIECI. - powiedziałem sam do siebie z uśmiechem.

Nie minęło 5 minut, jak Shannon zaczął krzyczeć tak, jakby go zarzynano tępym nożem.
- NO CO TU SIĘ DO CHOLERY DZIEJE? - spytałem wchodząc z tacką, na której były ciasteczka, dwie herbata i kawa Zwierzaka.
- JARED, ona mnie bije! - powiedział prawie z płaczem, gdy Vanessa siedziała na nim okrakiem z poduszką uniesioną wysoko w górze.
- No bo... - zaczęła się tłumaczyć, a wtedy on zaczął ją łaskotać i spadli z sofy z niezłym hukiem. - Ała, moja głowa!
- Przeproś! - zażądał Shannon z głupim uśmiechem.
- No na pewno! Masz marzenia! - odpowiedziała zadziornie, a on dalej zaczął ją łaskotać.
- Masz. - powiedziałem rzucając jej małą poduszkę na pomoc i włączyłem telewizję.
Zaczęła okładać go po głowie tą poduszką.
- " ... i Ty Brutusie przeciwko mnie?! " - powiedział oburzony Shannon i spojrzał na mnie, na co tylko wzruszyłem ramionami.
Vanessa wzięła duży zamach, trafiła w jego głowę tak, że zachwiał się lekko i miała możliwość przewrócenia go na plecy.
I tak się stało.
- Ej, ej! Bo wylejecie kawę na dywan! - powiedziałem, gdy Shannon uderzył głową o nogę stolika, na którym położyłem tackę z ich napojami.
- Zarządzam przerwę. - powiedziała władczym tonem, gdy Shann masował sobie głowę.
- Jestem za. - bąknął pod nosem.
Usiedli na sofie i spokojnie pili, do czasu aż Vanessa wzięła ciastko i krzyknęła:
- Orient! - Shannon otworzył usta, a ta wrzuciła mu ciastko.
- Misja zaliczona! - krzyknął i przybili sobie piątki w powietrzu.
- Czasami  wydaje mi się, że dogadujesz się lepiej z Shannonem, niż ze mną. - powiedziałem przyglądając im się uważnie.
- Może to i prawda... - powiedziała zapatrując się w jakiś nieokreślony punkt.
- ALE POCISK! - powiedział Shann i zaczął się śmiać jak pojebany, a mnie ciśnienie krwi wzrosło.
- Ale nikt nie zastąpi mnie Ciebie. - powiedziała posyłając mi jeden z tych uśmiechów, od których robiło mi się bardzo ciepło na sercu.
- Moja mała dziewczynka! - powiedziałem odstawiając kubek z herbatą i wyciągając ręce w jej stronę.
- Tylko bez zbędnych czułości ... - powiedział Shannon, gdy Van usiadła mi na kolanach i pocałowała lekko w usta.
Przytuliła się i siedziała tak dobrą chwilę.
- Ej... Shannon co się stało, że przyszedłeś do mnie? - spytała, a on uderzył się z otwartej dłoni w czoło.
- Prawie zapomniałem! - wyciągnął z tylnej kieszeni jakąś kopertę.
- Pan Wright kazał Ci to przekazać.
Vanessa wstała i wzięła ją do rąk.
Przyjrzała się jej uważnie, po czym odłożyła na bok.
- Co to? - spytałem z zaciekawieniem, a ona machnęła ręką.
- To tylko wyniki badań. - odpowiedziała i znów usiadła na moich kolanach.
- Nie jesteś ciekawa?
- Nie bardzo, jestem pewna, że są dobre. - uśmiechnęła się i pocałowała mnie w nos.

Boże... dlaczego ona jest taka urocza?

- W niedzielę nie było Cię w domu, gdzie byłaś? - spytał Shannon, a jej źrenice powiększyły się.
- No właśnie, gdzie byłaś? - spytałem poważnym tonem, a ona uniosła  lekko kąciki ust.
- A tu i tam. - pokazała język i  wzięła moją herbatę. - Nie mogę już spotykać się ze znajomymi w wolny dzień od pracy? - spytała, a ja wzruszyłem ramionami.
- Nie mam nic przeciwko temu. Tylko pytam.
Oparła się o moje ramię.
- Nie zdradzam go, nie martw się. - powiedziała do Shannona i pokazała mu język, po czym parsknęła śmiechem.


- My już będziemy się zbierać, mamy jeszcze trochę pracy. - powiedziałem spoglądając na telefon.
- No dobrze. - odpowiedziała z uśmiechem podając mi kurtkę i klucze do auta.
- Do zobaczenia, bratowo. - powiedział Shannon przytulając ją mocno i całując w policzek.
Patrzyłem jak jej źrenice powiększają się i lekki rumieniec wkrada na jej policzki.
- No przestań! - zaśmiała się.
- Zadzwonię. - powiedziałem ubierają kurtkę.
- Napisz. Myślę, że za chwilę położę się spać... głowa mnie boli. - odpowiedziała krzywiąc się lekko.
- Dobrze. - nie miałem serca budzić jej, więc zgodziłem się na wiadomość.
Przytuliłem ją do siebie i na krótko pocałowałem w usta.
- Uważajcie na siebie. - powiedziała uśmiechając się i odprowadzając nas wzrokiem do momentu, aż zniknęliśmy za rogiem korytarza, gdzie znajdowała się winda.


***

Zamknęłam drzwi na klucz i poszłam po kopertę z wynikami badań.

Ręce zaczęły mi się trząść, bo wyniki obejmowały nie tylko badanie USG, ale i rezonans magnetyczny głowy i małą notatkę od doktora Wrighta z prośbą o jak najszybszą wizytę.

Badanie USG nie wykazało nic, co wskazywałoby na jakąś chorobę... wszystko wydawało się być w porządku, natomiast rezonans głowy wykrył coś... niepokojącego.


Z samego rana następnego dnia pojechałam do doktora Wrighta na umówioną wizytę.


- Pani Leto... - zaczął, a ja odchrząknęłam znacząco.
- Farewell.
- Ah... tak, mogę mówić po imieniu? - spytał unosząc lekko brwi.
- Proszę bardzo. - skinęłam lekko głową.
- Cóż... po konsultacji z kolegą od rezonansu... eh-... Vanesso. Nie będę owijał w bawełnę... masz guza mózgu. Jest to nowotwór złośliwy... przykro mi.

Jego słowa "masz guza mózgu" zaczęły odbijać się w mojej głowie jak piłeczka do ping ponga na panelach w zupełnie wyciszonym nocą mieszkaniu.

- ... nie można temu jakoś zaradzić?  - spytałam starając się zachować jasność umysłu, a po moich policzkach popłynęły pierwsze łzy. - Ja umrę?
- Moglibyśmy zoperować...
- Ale? - spytałam bliska wybuchu płaczu.
- Ale niestety, guz obejmuje bardzo ważne fragmenty mózgu... naruszenie ich w czasie zabiegu skutkuje poważnym kalectwem lub nawet śmiercią. - powiedział poważnie z palcami dłoni splecionymi ze sobą.
- To nie możliwe... - wyszeptałam cicho sama do siebie, a moim ciałem zaczęły wstrząsać dreszcze uprzedzające wybuch spazmatycznego płaczu.
- Możliwe jest też naświetlanie głowy... lecz nie gwarantujemy, że nie będzie skutków ubocznych.
- Ja-... muszę to przemyśleć. - powiedziałam wstając z miejsca.
- Zadzwoń do mnie, gdy wszystko przemyślisz. Umówię cię wtedy na wizytę ze specjalistą, on wszystko dokładnie ci wytłumaczy. -  powiedział lekarz podając swoją wizytówkę.
- D-Dobrze. - odpowiedziałam wkładając wizytówkę do portfela i idą prosto do drzwi, potknęłam się na prostej drodze.
Nawet nie odpowiedziałam "do widzenia".


Wsiadłam na motor, założyłam kask i odpaliłam silnik.


To nie był dobry moment na podróżowanie motorem... ale nie miałam innego wyjścia.



Dotarłam do domu bezkolizyjnie.

Usiadłam na krawędzi łóżka z telefonem w dłoniach.

I tak najzwyczajniej w świecie zaczęłam płakać.



Poprosiłam Jareda, aby nie odwiedzał mnie przez dwa dni, bo jestem przeziębiona i nie chcę, żeby się zaraził.
Nie przekonałam go tym w stu procentach, lecz uszanował to i nie przejeżdżał.


*DWA DNI PÓŹNIEJ*


- Shannon? - powiedziałam cicho do telefonu.
- No cześć. Co u Ciebie? - odpowiedział wesoło, a delikatny uśmiech zagościł na mojej twarzy.
- Masz czas spotkać się ze mną i porozmawiać?
- Pewnie! Jared siedzi w biurze, także bardzo chętnie.
- To świetnie. - szepnęłam i po podaniu mu miejsca i godziny spotkania, rozłączyłam się.


Siedziałam w parku z okularami Jareda na nosie w umówionym miejscu.

Nie musiałam długo czekać na Shannona, pojawił się zaledwie 25 minut po mnie.


- Przepraszam za spóźnienie. - powiedział i pocałował mnie w policzek. - To o czym chciałaś pogadać? - spytał siadając obok mnie z szeroko rozstawionymi nogami i wielkim uśmiechem na ustach.
- Wiesz... mam taki mały dylemat... i nie wiem o co mam zrobić. - powiedziałam zaciskając mocniej dłonie na telefonie.
- Oh, mogę Ci pomóc wybrać... a raczej doradzić. Tylko powiedz o co chodzi. - uśmiechnął się szerzej.
- Nie powiem o co chodzi, bo to tajemnica. Ale mam wybór A i wybór B. - przyglądałam mu się uważnie.
Milczał przez moment i wydawał z siebie co chwilę charakterystyczny pomruk dla zastanawiających się ludzi ... "Hm".
- Wybrałbym "B". - odpowiedział, a ja odetchnęłam z ulgą.
- Jesteśmy w tym zgodni... czytasz mi w myślach? - spytałam mrużąc lekko oczy.
- Odpowiedzi "A" są zbyt oczywiste, takie na które od razu wpadamy, a odpowiedzi "B" są wynikiem trochę dłuższych przemyśleń.
- Wow... Ty jednak jesteś mądry. - powiedziałam z prawdziwym uznaniem w głosie i kiwając lekko głową. - masz rację.
- No ba! - powiedział dumny z siebie.
- Chodź, przejdziemy się. - wstałam z ławki, a przed oczami zawirowało mi lekko, mimo to, starałam się nie dać nic po sobie poznać.

Uśmiech Vanesso, uśmiech.

Później rozmawialiśmy już tylko o głupotach, do czasu, aż spytał mnie czy Jared mówił coś o kolejnym "etapie" naszego związku. W odpowiedzi pokręciłam przecząco głową.


Następnego dnia zadzwoniłam do doktora Wright'a, a on umówił mnie na wizytę u swojego przyjaciela.

Poprosiłam o zupełną dyskrecję do czasu, aż zostanie mi ostatnie 24 godziny życia.



*KILKA DNI PÓŹNIEJ*


(Proszę o włączenie TEJ piosenki do tej części rozdziału.)

Jared wspominał mi coś o "WIELKIM DNIU". Umówiliśmy się na 18, a o 15 miałam miałam wizytę.

Jedynym wyjściem są naświetlania głowy... niestety może się pani po nich poczuć gorzej, mogą wypadać włosy i to nie gwarantuje zupełnego wyleczenia... to może tylko odsunąć w czasie to co najgorsze.


Te słowa utknęły w mojej głowie i odtwarzały się co chwilę. Wszystko było już dla mnie pozbawione sensu, jakiegokolwiek znaczenia, jakichkolwiek barw... pozbawione wszystkiego, jakkolwiek to nazywaj.


- Cześć, tu Jared Leto. Nie mogę teraz odebrać. Zostaw wiadomość po sygnale. - usłyszałam automatyczną sekretarkę.

Ciężko przełknęłam ślinę, wzięłam głębszy wdech i postanowiłam mu powiedzieć wszystko.

- Jared. Ja-... tak bardzo Cię przepraszam, ponieważ okłamałam Cię, znowu... - włączyłam silnik motoru. - Po pierwsze... wcale nie byłam przeziębiona, wiesz kiedy. Płakałam wtedy przez te dwa dni i próbowałam podjąć właściwą decyzję i ja-... nie uważam, że podjęłam słuszną, ale-... oh, to dokończę innym razem.
Po drugie... nie wiem, czy się jeszcze spotkamy... Wiem, że planowałeś ten DZIEŃ od bardzo dawna, ale... ja już dłużej nie mogę ukrywać przed Tobą pewnego faktu.
Jared... ja umieram. - zamilkłam na moment. - Właśnie wracam ze szpitala. Chcę ostatni raz przejechać się motorem tak jak uwielbiam najbardziej... Szybko, by poczuć prawdziwą wolność. Gdyby coś mi się stało, wiesz gdzie możesz mnie szukać.
W sumie, to chyba wszystko co chciałam Ci powiedzieć... - wyszeptałam i westchnęłam ciężko - Kocham Cię, jak nikogo innego. - dodałam patrząc gdzieś w dal, przed siebie i rozłączyłam się. Wyłączyłam telefon zamykając go w kieszonce skórzanej kurtki. - Komu LET'S, temu GO. - mruknęłam cicho do siebie i ruszyłam z piskiem opon.

Tym razem nie założyłam kasku.

Skierowałam się na długie, zazwyczaj puste proste odcinki dróg.
Zachód słońca, wiatr rozwiewający włosy i pusta przestrzeń przede mną.

Postarałam się o to, by zachować stabilność maszyny przy dużej prędkości, po czym rozłożyłam ręce i odchyliłam głowę do tyłu z zamkniętymi powiekami oczu.
Rozkoszowałam się chwilą, mimo że czułam, jak spod powiek płyną mi łzy.
- Umrzeć robiąc to co się kocha. - powiedziałam sobie w duchu i nagle usłyszałam trąbienie jakiegoś samochodu, więc spojrzałam przed siebie.
Na wprost mnie jechał samochód osobowy, motor zjechał mi na drugi pas. Zasłoniłam głowę rękami, a potem było bardzo mocne uderzenie.

Pamiętam jeszcze, jak wzbiłam się w powietrze, a potem był silny upadek i ciemność...



***
BOŻE! Myślałem, że oszaleję, gdy odsłuchałem tę wiadomość. Już prawie wszystko przygotowałem, już prawie wszystko było na swoim miejscu... PRAWIE.
- Dlaczego ona nie odbiera?! - złościłem się jadąc prawie że na złamanie karku, tam gdzie miała być.
Nie miałem pojęcia, że ten widok będzie tak bardzo rozdzierał moje serce.

Policja. Karetka pogotowia ratunkowego, straż pożarna i gdzieś tam ona.

Policjant zaczął machać do mnie, żebym się zatrzymał, lecz zignorowałem jego polecenia i starałem się jak najbliżej podjechać.

Wysiadłem z auta i zacząłem biec w jej stronę. Leżała już na noszach, nieprzytomna i lada moment mieli zabrać ją do karetki.
- Nie. Nie. Nie! NIE! NIE!!! - krzyczałem przedzierając się między policjantami, a ratownikami medycznymi. - Van? VAN?! VANESSA! Proszę mnie natychmiast przepuścić! Ja muszę do niej iść! - krzyczałem, gdy policjanci nie chcieli mnie puścić.
Rozglądałem się dookoła wypatrując jej motoru.
Niewiele z niego zostało.
- Nie może pan tam pójść.
- O BOŻE... - szepnąłem na kupę złomu, która została po motorze. - Tam jest moja narzeczona! - krzyknąłem z rozpaczy łapiąc się za głowę.
- Jej życiu nic już nie grozi, nasi ludzie już się nią zajęli. - uspokajał mnie ratownik medyczny, więc udałem, że opadam z sił i poddaję się, a gdy tylko ich puścili mnie, przebiłem się między nimi i zacząłem biec jak najszybciej w stronę karetki.
- Proszę tu nie wchodzić! - krzyknął jeden ze strażaków, a policjanci na nowo mnie złapali i siłą przytrzymali.
- Nie może pan tam iść, nasi ludzie już się nią zajęli. Proszę się nie martwić.
- Jak mam się nie martwić?! Moja narzeczona wpadła na czołowe zderzenie z samochodem osobowym i mam się "nie martwić"?! Czy pan sobie ze mnie żartuje?! - krzyczałem wściekły do granic zdrowego rozsądku. - Czy ona żyje? - spytałem, gdy zaczęło naprawdę brakować mi sił i uspokoiłem się odrobinę.
- Tak, jest w stanie krytycznym i zabieramy ją do szpitala. - dopowiedział spokojnie, a ja aż trząsłem się z przerażenia.
- Mój słodki Boże... - wyszeptałem pełen rozpaczy i zacząłem płakać na jej widok leżącej nieprzytomnie na noszach. Jej twarz i ciało było we krwi, w pierwszej myśli, chciało mi się wymiotować, a w drugiej chciałem wziąć ją za rękę i nie pozwolić obcym ludziom troszczyć się o nią.

Zamknęli karetkę i ruszyli, a ja pędem pognałem do samochodu, włączyłem silnik i ruszyłem za karetką.



Po kilku godzinach operacji, i gdy jej stan był już ciężki, lecz stabilny, za pozwoleniem lekarza siedziałem przy niej w sali i trzymałem za rękę.
Wyciągnąłem małe czarne pudełeczko z wewnętrznej kieszeni marynarki, otworzyłem je przyglądając się skromnemu pierścionkowi na czerwonym materiale.

- Hej stary, jak się trzymasz? - usłyszałem głos brata i poczułem jego dłoń zaciskającą się na moim ramieniu.
- Miałem się jej dzisiaj oświadczyć... - wyszeptałem cicho, wziąłem większy wdech i zamrugałem kilkakrotnie powstrzymując napływające do oczu łzy. - Wszystko miało być już dobrze. - wyszeptałem i spojrzałem na brata oczami pełnymi nie tylko łez, ale i bezsilności.
- Jedź do domu, prześpij się trochę, zjedz coś... ja z nią posiedzę. - poklepał mnie po ramieniu, a w serce ukłuła mnie ogromna złość. - Nie denerwuj się, lepiej żebyś odpoczął, nie wytrzymasz długo bez snu i jedzenia, a na samej kawie czy energy drinkach nie pociągniesz długo. - dodał i westchnął - Wiem już wszystko, co się stało, lekarze mi opowiedzieli...
- Shannon... ona do mnie zadzwoniła... powiedziała, że przeprasza, że mnie kocha i co mnie najbardziej zdumiało to to... że-... - tu nie potrafiłem dokończyć. Nie przechodziło mi to przez gardło.
- Dobrze wiesz, że dla mnie również jest bardzo ważna... w końcu, to ona ukradła serce mojemu bratu po raz drugi... nie martw się sam o nią... dziel ze mną swój ból. W końcu jesteśmy braćmi, nie? - uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco.

Wstałem bez słowa.

- MARS hug! - powiedział weselszym tonem, lecz mimo to, czułem, że jemu też jest ciężko. - Jedź do domu stary, będzie zła, gdy obudzi się i zobaczy Cię głodnego i niewyspanego. - wyszeptał do mojego ucha i poklepał mnie po plecach.
- Dzięki, Shannon. Ale chcę jeszcze zostać... - powiedziałem, a on westchnął ciężko.
- To ja skoczę po coś ciepłego do picia.
Kiwnąłem  twierdząco głową i on po chwili zniknął za drzwiami sali.

Usiadłem i znów trzymałem ją za rękę, a pudełeczko z pierścionkiem ukryłem w kieszeni.

- Módl się za nią... - wyszeptał starszy mężczyzna z bardzo długą brodą, który przechodził obok jej sali.
Uśmiechnąłem się słabo do niego.
- Dziękuję. - szepnąłem i znów wpatrywałem się w jej okaleczoną twarz.
- W każdą niedzielę widywałem ją w kościele i potem jak rozmawiała z księdzem egzorcystą... - ciągnął dalej stojąc w progu. Uniosłem wysoko brwi.
- Słucham? - spytałem nie dowierzając w to co słyszę.
Starszy mężczyzna wszedł do sali bardzo powoli, stukając laską, na której się podpierał.
Wsadził mi do wolnej ręki różaniec.
- Módl się za nią... ON zawsze wysłuchuje i potrafi zdziałać cuda. - powiedział i odszedł.

Więc... ?

- Oh... Więc to tam znikałaś w każdą niedziele... ale dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? - spytałem ją, lecz ona nawet nie drgnęła.
Była w śpiączce farmakologicznej i respirator oddychał za nią.
- Moja mała Vanessa... - wyszeptałem całując kostki jej suchych dłoni.

Przez jeszcze dobrą chwilę wpatrywałem się w nią z nadzieją, że coś się wydarzy.

Przeżegnałem się.

- No Boże... to zdziałaj cuda... - szepnąłem, ucałowałem mały krzyż i zacząłem się modlić.

***
Twój brat Cię potrzebuje, a Ty flirtujesz z młodą... mega seksowną pielęgniarką... Shannon, za karę jutro ograniczysz się do trzech kaw.
Skarciłem się w myśli i już szedłem z dwoma kubkami gorącej kawy do sali, w której siedział mój brat przy Vanessie... ale z drugiej strony, sporo się wygadała...

Kto by pomyślał, że Vanessa ma raka i na dodatek odmówiła leczenia, które opóźniłoby najgorsze? Okej, chce umrzeć "godnie", powiedzmy, że to rozumiem... Jakby tego było mało, po tym wypadku ma złamany kręgosłup i zostanie kaleką do końca życia... opsss... tego "życia" też nie zostało jej zbyt wiele... czy może być gorzej? 

Przeszedł mnie zimny dreszcz na samą myśl o tym wszystkim.


Już miałem wejść i opowiedzieć Newsy mojemu bratu stojąc w samym progu, ale gdy zobaczyłem, że Jared płacze trzymając ją za rękę, a w drugiej ręce mając różaniec... moje serce pękło na milion małych kawałeczków.

Zamarłem.

- Nie dostaniesz jej... słyszysz Boże? - wyszeptał pełnym nienawiści głosem - NIE DOSTANIESZ MOJEJ VANESSY... - dodał i przesunął o jeden paciorek dalej zaciskając bardzo mocno powieki oczu.
Po brodzie skapywały mu łzy, a usta poruszały się w słowach modlitwy.


Muszę powiedzieć mu prawdę.



" All we need is faith...
Faith is all we need. "



------------------------  T H E      E N D --------------------------



Dziękuję wszystkim za czytanie tego opowiadania! To naprawdę słodkie, że poświęciliście -mojemu 'dziecku'- swój czas. ;3

Na tym kończę to "Opowiadanie o Vanessie"... jeśli macie jakieś pytania, śmiało można pytać tutaj: ASK-ME-ANYTHING  :)

Pozdrawiam was serdecznie, ale to nie koniec! Będę pisać kolejne opowiadania. Bądźcie cierpliwi. :)




MUCH LOVE,

ONE and ONLY your:
~Nicole Hour

wtorek, 17 września 2013

36. ` and the story goes on... `

- Zaraz oczy wypalą mi się od ciągłego oglądania tych zdjęć... - powiedziałam pod nosem, choć wiele z nich było naprawdę niesamowitych.
- Już jestem! - powiedział Jared i usłyszałam trzask zamykanych frontowych drzwi - Dużo Ci jeszcze zostało? - spytał będąc jeszcze w przedpokoju.
- Przedostatni folder. - odpowiedziałam nie odrywając wzroku od laptopa, gdy on zajrzał do pokoju - "Specjalny" też mam obejrzeć? - spytałam i uniosłam na niego wzrok.
Wychylił tylko głowę zza drzwi.
- Tak. - odpowiedział uśmiechając się ciepło. - Szczególnie ostatni.


Ostatni folder zawierały tylko jedno zdjęcie.

 Zdjęcie z napisem "I LOVE YOU".


Mój wzrok powędrował na wokalistę.
Zamrugałam kilkakrotnie widząc jak przemierza mój pokój z ogromnym bukietem róż, kładzie go obok mnie i pochyla się nade mną.
- Kocham Cię.
Wyszeptał i złożył na moich ustach jeden z najdelikatniejszych i najsłodszych pocałunków jakie kiedykolwiek doświadczyłam.
Odsunął się, by spojrzeć mi w oczy.

Uśmiech.

- Jared... ja-... o Boże.

Zaśmiał się i dłonią pogładził mój policzek.
- Nie szkodzi... nie śpiesz się.
Uśmiechał się.
Miał taki pogodny wyraz twarzy.

Nie mogę tak.

Wyłączyłam laptopa i odłożyłam go na bok.

- Jared... kocham Cię, ale... - powiedziałam, a on nagle spoważniał i przerwał mi.
- "ale" co? - wyszeptał bardzo cicho. - "ale" jestem za stary?
- Nie...
- "ale" zbyt wiele nas dzieli?
- Nie, Jared... nie.
- "ale" nie możesz ze mną być?
- NIE, Jared. To nie tak!
- "ale" jak? - powiedział prześwietlając mnie zimnym spojrzeniem.
(od autora: nie, Jared nie ma aparatu rentgenowskiego w oczach)
- Jared, do cholery! Przestań być tym popieprzonym aktorem i zacznij być sobą! - powiedziałam patrząc na niego z okropnym smutkiem, który zdawał się wylewać ze mnie.
- Van-... - zaczął mówić, lecz nabrałam dużo powietrza.
- Chcę Ci opowiedzieć wszystko! - powiedziałam, a przerażenie wymalowało się na mojej twarzy.
Dolna warga ust zaczęła mi drżeć.
Oh, nie... to zapowiada tylko płacz.
Oczy zaczęły mnie piec.
- Wszystko?
- Chcę Ci opowiedzieć... - powiedziałam i z nerwów zaczęłam obgryzać skórkę przy kciuku. - ... o gwałcie. - wyszeptałam; na sam dźwięk tego słowa oczy zaszły mi łzami tak, że zamazały mi widziany obraz Jareda.
- Wcale nie musisz.
- ALE CHCĘ. - powiedziałam pewna siebie i otarłam oczy wierzchem dłoni.
Podciągnęłam kolana pod klatkę piersiową, oparłam na nich podbródek i zapatrzyłam się w bliżej nieokreślony punkt.
- Vanessa... - wyszeptał cicho i gdy wyciągnął dłoń w moją stronę pokręciłam przecząco głową.
Nie dotknął mnie.
- Opowiem Ci wszystko... dokładnie tak jak było. - powiedziałam ciszej z zaciętą miną.




 
Głęboki wdech, Vanesso... i wydech. Głęboki wdech i głęboki wydech. 
Tak. 
Dokładnie tak. 
Spokojnie. 
Dasz radę. 
Już raz przez to przechodziłaś i dałaś sobie radę.


- To było w zimie. Tak... padał wtedy śnieg. - znów widziałam to przed oczami i znów tam byłam. - Jak zwykle wyszłam wyjściem dla personelu. Nie przejęłam się tym, że ktoś stał w cieniu i palił papierosa, bo... bo tak robi personel. Wychodzi na zewnątrz, by nie mieć kłopotów z Szefową za palenie w budynku. - uśmiech dosłownie na dwie sekundy zagościł na mojej twarzy na wspomnienie krzyczącej pani Duo za palenie, po czym zginął, jak gdyby nigdy nie istniał. - Było już zbyt zimno i niebezpiecznie na drodze, żeby jeździć motorem, więc przyjechałam taksówką i miałam nią wrócić do domu.
Claire zaproponowała nawet, że mnie podwiezie, ale ja, głupia, odmówiłam... powiedziałam, że przejdę się kawałek, bo przecież niedaleko jest do postoju taksówek.
Szłam tędy co zawsze... gdy ktoś tuż za moimi plecami wypowiedział moje imię. Spojrzałam przez ramię-... - zamknęłam mocno powieki oczu, jakby przeszył mnie straszliwy ból. - Ktoś złapał mnie za włosy i mocno szarpnął, po czym użył paralizatora. Myślałam, że zwariuję... to bolało. - dodałam zaciskając mocno szczęki. - A potem... potem czułam, jak szarpie moje ubrania.
Myślałam, że to jakiś żart... że to nie dzieje się na prawdę... że za chwilę wyskoczysz i krzykniesz, że to taki "żarcik"... że wkręcaliście mnie. Ale tak się nie stało.
Biłam go, próbowałam bronić się... próbowałam krzyczeć, ale wtedy bił mnie po twarzy. - ręce zaczęły mi się trząść. - Był za ciężki i za silny, żebym mogła go z siebie zrzucić. Bił mnie do czasu, aż traciłam przytomność i nie mogłam krzyczeć. Wybił mi trzy zęby *odruchowo przesunęłam językiem po zębach*, rozciął łuk brwiowy i nie tylko.. ale to nie było najgorsze. - powiedziałam i spojrzałam na Jareda, który zasłaniał twarz obydwoma dłońmi lekko pochylony do przodu i z łokciami opartymi o kolana. - Opowiedzieć Ci w jaki sposób to zrobił?
- Nie.
- Jak wolisz... ja już-... potrafię o tym mówić. - szepnęłam. - Najgorsze było to, że gdy mnie zgwałcił, to jakby było mało, pobił mnie jeszcze dotkliwiej. - powiedziałam przegryzając dolną wargę ust aż do krwi, a łzy ciekły po mojej twarzy i skapywały na uda. - NIKT MI NIE POMÓGŁ... nikt nic nie usłyszał i dopiero Claire mnie znalazła... już "po wszystkim"... - przeszedł mnie zimny dreszcz - Dwa tygodnie spędziłam w szpitalu... czy wiesz, jak wygląda "zgłaszanie gwałtu" na policji? - spytałam patrząc na niego, lecz on pokręcił przecząco głową.
- Van, ja-...
- Musiałam rozebrać się przed lekarzem do naga... oglądał dokładnie całe moje ciało i "oceniał". - załamał mi się głos. - Potem... gdy złapali tego skurwysyna... musiałam go wskazać. Okazało się, że już niejednokrotnie był zatrzymywany za napaść na tle seksualnym i raz już siedział za gwałt.
- Van...
- Czy potrafisz sobie wyobrazić, co ja czułam? Kiedy nie było nikogo, kto-... Nie było Shannona, czy chociażby Tommo, z którymi mogłabym porozmawiać... nie było Ciebie. Wiem, że nie zrozumiesz... - powiedziałam i objęłam się ciasno rękami. - mało brakowało, żeby Szefowa zeszła z tego świata na załamanie nerwowe... dopiero po jakimś czasie udało jej się namówić mnie na terapię u jednego z najlepszych psychiatrów... doktora Gomeza. - powiedziałam robiąc głębszy wdech - Odwalił kawał dobrej roboty próbując wytępić u mnie paniczny lęk przed mężczyznami połączony ze wstrętem...
- Vanessa, ja nie chcę tego słuchać! - zignorowałam jego słowa.
- Boże... do tej pory, zrywam się co noc z krzykiem i płaczem, rozglądając się dookoła i pytając "... gdzie jestem? Gdzie ja jestem ... ?" - zaakcentowałam to ciszą.

Milczałam.

- Van... - podjął kolejną próbę, lecz ja znów wtrąciłam kontynuację historii.
- I wtedy pojawiłeś się Ty. Znowu. - skrzywiłam się lekko z niesmakiem. - Ja nie... nie chcę Cię skrzywdzić, ani nic z tych rzeczy... - powiedziałam i wtedy on dopiero spojrzał na mnie.
- Vanesso... Dlaczego mówisz mi to wszystko? - spytał z takim bólem, że aż coś ścisnęło mi serce i wszystkie wnętrzności. - Dlaczego teraz...? Dlaczego teraz, kiedy ja ofiarowuję Ci wszystko co mam... wszystko.
- Jared, kocham Cię... tak bardzo Cię kocham, że wątpię... wątpię, że jesteś w stanie wyobrazić sobie jak bardzo. - powiedziałam, a łzy po raz kolejny wypełniły mi oczy, i gdy zaczęły spływać po policzkach, szybko zaczęłam ocierać je wierzchem dłoni. - tak cholernie Cię kocham...
- Mogłaś zadzwonić do mnie o każdej porze... - powiedział siadając obok mnie i przytulając mocno do siebie i delikatnie kołysząc.
I CO BYŚ KURWA ZROBIŁ?
-  Tak bardzo Cię kocham... - wyszeptałam po raz kolejny. - po prostu chcę, żebyś wiedział wszystko... żebyś był świadomy, jakich decyzji podejmujesz się... Chcę, żebyś niczego nie żałował.
- Nie żałuję. - wyszeptał całując moje czoło. - Przyjmę wszystko.


*KILKA MIESIĘCY PÓŹNIEJ*




- Co to? – spytałam, gdy dumnie trzymał mnie za rękę i stanęliśmy przed gabinetem ginekologicznym.
- Mówiłem Ci przecież, że musimy iść zrobić badania. – odpowiedział spoglądając na mnie czule, a ja aż zbladłam.
- Źle się czujesz kochanie? – spytałam z troską i dłonią pogładziłam jego policzek – ale Ty chyba nie powinieneś iść do akurat tego lekarza... nie sądzisz?
- Vanessa.. rozumiem, że możesz się bać, ale musisz się przebadać, to-... – powiedział przyglądając się mojej twarzy, i gdy miał kontynuować swoją wypowiedź na chwilę znieruchomiał – Ty się ze mnie nabijasz! – powiedział oburzony, a ja wyszczerzyłam się do niego szeroko i bardzo przyjaźnie.
- Co mnie zdradziło?
- Drgający kącik ust. – odburknął, a ja stanęłam na palcach, by pocałować go w policzek
- Oh, Jared, Jared… - powiedziałam i westchnęłam – czuję się dobrze, nic mi nie jest.
- A te bóle brzucha?
- Mam tak odkąd zaczęłam miesiączkować, poza tym, byłam z tym już u lekarza, więc daj sobie z tym spokój.. nie tylko ja tak mam. – odpowiedziałam mu łagodnie i cierpliwie obserwowałam go. 
Zmarszczył brwi. 
Martwi się i to mnie trochę smuciło.
- Ale już Cię zarejestrowałem.
- Jared. Nie pójdę do ginekologa.
- Ale dlaczego, jak już tu jesteśmy? – spytał z nadzieją i dziecięcym uporem. Czułam, że nie mam już do niego sił, by kłócić się z nim.
- Bo już byłam u lekarza i wiem, że oni mi nie pomogą. Chodźmy stąd. – odpowiedziałam i chwyciłam go pod ramię.
- No to chociaż niech sprawdzi czy wszystko jest w porządku, przecież kochamy się już ze sobą.. – powiedział, gdy próbowałam ciągnąć go w stronę wyjścia, a drzwi od gabinetu otworzyły się.
- Proszę? – powiedział jakiś mężczyzna, a ja otworzyłam szerzej oczy.
- Do mężczyzny na pewno nie pójdę. – zaperzyłam się i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej z lekko ściągniętymi ku sobie brwiami w złości.
- Zarejestrowałem moją dziewczynę do pana. – powiedział Jared z uśmiechem, a ja zacisnęłam mocno szczęki.
Oh Jared, Jared… Ty mnie jeszcze popamiętasz za to.
- Zapraszam. – powiedział łagodnym tonem mężczyzna i gestem ręki zaprosił do środka. Pokręciłam przecząco głową.
- O nie, nie.. nic mi nie jest. – powiedziałam, gdy Jared zrobił pierwszy krok i spojrzał na mnie.
- Vanessa nie wygłupiaj się i po prostu wejdź do środka. – powiedział Jared, a widząc moją minę wywrócił teatralnie oczami. – Mam Cię siłą tu zaciągnąć?
- Dobrowolnie na pewno tam nie wejdę, żeby na dodatek mężczyzna mnie oglądał od tamtej strony…
- Kochanie, on jest najlepszym lekarzem w całym Los Angeles. – powiedział Jared i gdy tylko zrobił krok w moją stronę, w tempie błyskawicznym odwróciłam się i zaczęłam biec.
- Po moim trupie! – dodałam i dobiegłam do pierwszego zakrętu, gdy w pasie złapały mnie silne ręce.
- Nie uciekaj ode mnie... – szepnął do mojego ucha, a ludzie, którzy tam czekali mieli niezły ubaw z oglądania nas, bo klaskali i podśmiewali się pod nosem.
- Jared, proszę Cię, wiesz co przeżyłam... ja naprawdę nie chcę, żeby jakiś mężczyzna oglądał mnie od tamtej strony. – wyszeptałam próbując się wyswobodzić z jego objęć i uciec z tego szpitala.
- Mam Cię wziąć na ręce czy przewiesić przez ramię? – spytał i nawet nie poczekał na moją reakcję, bo wziął mnie za ręce. – trzymaj się mojej szyi. – szepnął całują mnie w czoło i niosąc w stronę gabinetu.
- Jared, postaw mnie, bo skutki tego będą dla Ciebie tragiczne... obiecuję Ci to. – powiedziałam przez zęby, a on postawił mnie przed otwartymi drzwiami do gabinetu, gdzie na fotelu siedział lekarz i pisał coś w karcie.
- Iść z Tobą i potrzymać Cię za rękę? – spytał rozbawiony i pocałował mnie w nos.
- Nie rodzę idioto! Pilnuj drzwi! – warknęłam rozzłoszczona, co go cholernie bawiło, więc weszłam do środka i zamknęłam drzwi przed jego nosem.
Opowiedziałam lekarzowi moją historię, co mi się działo i dzieje... umówił mnie na badanie USG i przepisał jakąś kurację, w której działanie i tak nie wierzę.

- Co tak długo? – spytał Jared, a ja wymieniłam z lekarzem porozumiewawcze spojrzenie, a on udał, że zasuwa wyimaginowany zamek na jego ustach.
- Do widzenia, panie Wright. – powiedziałam, a on z uśmiechem kiwnął twierdząco głową. Wiedziałam, że nic nie powie Jaredowi, ani nikomu innemu.
- Do zobaczenia.
- Co to za porozumiewawcze spojrzenia, co? – spytał Jared obejmując mnie ramieniem w talii i całując w skroń.
- Jakie spojrzenia? – udałam, że nie wiem o co chodzi, choć z tryumfującym uśmiechem.
- Vanessa… - burknął Jared, a ja ziewnęłam.
- Jared… – powiedziałam takim samym tonem jak on przedrzeźniając się z nim, po czym pocałowałam go w szyję. Rozchmurzył się odrobinę. – Wszystko jest w porządku, nie martw się. – dodałam i po chwili wracaliśmy już do domu.


Nie przejmowaliśmy się plotkami, "huczeniem" gazet na nasz temat i celowymi prowokacjami.



Istna sielanka.



Nic jednak nie zapowiadało najgorszego... tego co miało dopiero nastąpić.

sobota, 14 września 2013

35. Je ne regrette.

***
Czując działanie leku mogłam na nowo chodzić i krzyczeć na Jareda.

Boże... jak on mógł zacząć czytać mój zeszyt?!
Widział to?
Widział wpis o gwałcie?
Boże...
Czemu tak często wzywam Boga?
Tak.
Zdecydowanie tak.
Pewien pomysł narodził się w mojej głowie na nowo jak kiełek z ziarna, które wcześniej musiało obumrzeć.

- Widziałeś to? - spytałam prześwietlając go świdrującym wzrokiem.
Wahał się.
- Ale co? - spytał, choć uważam, że doskonale wie o co mi chodzi.
- Najnowszy wpis. - odpowiedziałam prosto z mostu, a jego brew lekko drgnęła.
- Tak. - odpowiedział tak cicho, że prawie niedosłyszalnie. W sumie... to odczytałam to z jego ruchu warg. - Vanessa, ja-... - zaczął, lecz ja tylko zamknęłam powieki i mocno zaciskałam dłonie w pięści.
- Jared. - powiedziałam stanowczo i spojrzałam na niego. - Dlaczego wziąłeś mój zeszyt.
- Nudziło mi się.
- Ah, nudziło Ci się? - spytałam czując jak bardzo nasączone jadem były wypowiedziane te słowa.
Zignorował to.
Jak szlachetnie... a może jak "dojrzale"?
- Dobrze piszesz. - powiedział i zaczął wachlować się moim zeszytem.
- Oddaj mi go natychmiast, proszę. - zażądałam z wyciągniętą dłonią w jego stronę.
- Zastanawia mnie tylko jedno. - powiedział nie odrywając wzroku od mojej twarzy.
- Co takiego?
- Czy te fragmenty... pisane o tej dziewczynie... czy to Ciebie spotkało? - spytał i zastygł w bezruchu.
- Oddaj mi zeszyt, Jared.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
Oczywiście, że mnie to spotkało, a kogo?! Kto by mi tak szczegółowo opowiedział swoje bolesne historie?!
W porę ugryzłam się w język.

- Jesteś pewny, że chcesz znać odpowiedź na to pytanie? - spytałam po chwili milczenia, trzęsąc się od powstrzymywanych emocji.
Przyglądał mi się uważnie.
- N-... tak. - odpowiedział, a ja westchnęłam ciężko.
- Wymyślone. - powiedziałam na co on odetchnął cicho. - To chciałeś usłyszeć prawda? - dodałam mrużąc lekko oczy.
- Co masz na myśli? - spytał wstając z fotela i z bliska przyglądając się mojej twarzy.
- To wszystko... to są moje przeżycia. - wzrokiem wskazałam na zeszyt. - Łącznie z gwałtem.

Zamarł.

Zeszyt wypadł mu z rąk, a szeroko otwarte oczy wpatrywały się we mnie z niedowierzaniem.

Łzy spłynęły mi po policzkach... odwróciłam wzrok.
Czułam palący mnie od środka wstyd.

- Vanessa... proszę Cię, nie kłam. - powiedział łapiąc mnie mocno za ramiona i potrząsając mną.
- Nie kłamię! - krzyknęłam nie dowierzając w to co właśnie powiedział, lecz on nie przyjmował tego do wiadomości.
- Vanessa!
- TO PRAWDA, JARED! ... TO JEST PRAWDA!!! - wykrzyczałam wbijając mocno paznokcie w jego ramiona. - Zgwałcono mnie! ... Nie kłamię. - wyszeptałam czując jak uginają się pode mną kolana i zaczynam się dławić łzami; czułam jak ogarnia mnie rozpacz.

Osunął się na podłogę razem ze mną.

Zakryłam twarz dłońmi i zaczęłam płakać.

Te wspomnienia przerastały mnie.



Minęło dużo czasu, zanim uspokoiłam się i byłam w stanie znowu z nim rozmawiać.

- Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym?! - spytał z wyrzutami, a ja na nowo widziałam tę scenę przed oczami.
- I co byś zrobił... CO?! Co byś kurwa zrobił?! - wysyczałam wściekle patrząc na niego.
Musiałam okropnie wyglądać, bo paskudny grymas wykwitł na jego twarzy.
- Nie wiem... - szepnął przytulając mnie.


Zaczęło mi się robić niedobrze.


- Puść mnie... - powiedziałam odpychając się od niego rękami.
- Van, nie puszczę Cię teraz... - szepnął, lecz ja odepchnęłam go mocniej i pobiegłam szybko do łazienki.

Zaczęłam wymiotować.

Mój żołądek zaczął się skręcać i dalej wymiotowałam.

- Moja biedna mała Vanessa... - usłyszałam po chwili jego cichy szept i dłonie odgarniające włosy na plecy.
Jared splótł je w warkocz i pogłaskał po głowie.
- Przepraszam... - wyszeptałam, gdy związał koniec warkocza gumką do włosów.
- Nie masz za co... to ja powinienem Cię przeprosić. - odpowiedział łagodnym tonem, a ja nie miałam siły nawet wstać.
Znów opętała mnie totalna bezsilność.
- Musisz wykąpać się, poczujesz się lepiej. - powiedział odkręcając kurki ciepłej wody.
- Nie może być gorąca. - powiedziałam myjąc zęby i po przepłukaniu twarz chłodną wodą. Wciąż czułam smak kwasu żołądkowego w ustach.
Coś okropnego.
Patrzyłam kątem oka na parę unoszącą się z wanny i na Jareda, który natychmiast zakręcił kurek z gorącą wodą i odkręcił z zimną.
- Może być? - spytał dodając płynu o zapachu kwiatu wiśni.
Podeszłam i dotknęłam wody.
Gorąca.
Skrzywiłam się lekko.
- Ja się tym zajmę. Idź coś zjedz. - powiedziałam i odepchnęłam go delikatnie z przepraszającym uśmiechem.
Usiadłam na krawędzi, a on zniknął za drzwiami.
Słyszałam jak tłucze się w kuchni dając mi chwilę prywatności, więc po chwili weszłam do wanny zanurzona po szyję w przyjemnie ciepłej wodzie i pachnącej pianie.
- Jareeed! - krzyknęłam, a on z przestrachem pojawił się w drzwiach.
- Co się stało?
- Eee... no nic. Możesz włączyć muzykę, proszę? - powiedziałam, a on oparł czoło o framugę drzwi.
- Chcesz, żebym zawału dostał?
Posłałam mu ciepły uśmiech.
- Oczywiście, że nie.
Zniknął za drzwiami i po chwili usłyszałam najnowszą płytę Madonny.
- Nie przeżyłabym Twojej śmierci, za bardzo Cię kocham... - mruknęłam i przymknęłam oczy. - ... Kiepski wybór. Mało relaksacyjny.

- Umyć Ci plecki? - usłyszałam tuż przy uchu, na co aż wzdrygnęłam się.
- Boże... Jared, nie strasz mnie. - przetarłam twarz dłońmi i rozmasowałam skronie, a na jego twarzy pojawił się głupi uśmiech. - Jak chcesz. - przyglądałam się chwilę jego niebieskim tęczówkom.
- To podnieś się trochę. - powiedział biorąc gąbkę i zanurzając ją w wodzie.
Wywróciłam oczami, ale zrobiłam to, o co poprosił.
- Możesz szorować trochę mocniej.
- Dobrze. - powiedział z uśmiechem i pocałował w mokre od wody ramię.
- Mocniej... - powiedziałam przegryzając dolną wargę ust.
- Proszę Cię... Nie mów tego z takim wyrazem twarzy. - powiedział z błagalnym spojrzeniem. - Nie chcę zedrzeć Ci skóry...
- Ale ja tak lubię.
- Jesteś masochistką? - spytał unosząc lekko brwi.
- Bywam. - odpowiedziałam ze wzruszeniem ramion.
Pocałował mnie w usta, lecz odepchnęłam go szybko.
- Co jest?
- Wymiotowałam przed chwilą...
- To co? Możesz nawet srać na kiblu, a i tak Cię pocałuję.
- Jesteś obleśny! - powiedziałam i zaczęłam się śmiać.
- Żadne mi odkrycie! - zaśmiał się i zawisnął nad wanną całując w usta.
- Kocham Twoje oczy. - powiedziałam z uśmiechem przyglądając się jego tęczówkom.
Uśmiechnął się tak zwyczajnie. I wcale nie tak pięknie, tym wyćwiczonym uśmiechem, ale tak naturalnie.
Pociągnęłam go za koszulkę tak, że wpadł do wanny z pluskiem i obijając mi żebra.
Zaczęliśmy się śmiać.
- Jak ja teraz zdejmę spodnie? - spytał i obydwoje spojrzeliśmy na jego ciasne jeansy, które teraz jeszcze bardziej przylegały do jego nóg.
- Ja... tego nie wiem.

Kolejna salwa śmiechu.

Opierałam się plecami o jego tors.
Udało nam się tylko zdjąć jego koszulkę bez wychodzenia z wanny.
- Powiedz...
- Co mam powiedzieć? - spytał przymierzając moją dłoń do swojej. - Ale masz małe dłonie. - dodał z rozbawieniem, a ja spojrzałam na niego przez ramię.
- Dlaczego jesteś dla mnie taki dobry?
- Oh, znowu ten temat? - powiedział i podciągnął się trochę wyżej. - Chyba już o tym rozmawialiśmy.
- Wiem, ale... wciąż nie mogę uwierzyć w to co mam.
- A co masz? - spytał i jego ramiona otoczyły mnie ciasno.
- Ciebie. - odpowiedziałam uśmiechając się szeroko.
- Mnie.
- Ciebie. Chyba. Tak mi się wydaje.
- Chyba? Tak Ci się wydaje? - powtarzał za mną jak papuga. - To nie jesteś tego pewna?
- Nie jestem.
- To bądź.

- Co tak śmierdzi spalenizną? - spytałam.
- O kurde, zapomniałem! - krzyknął Jared i szybko wyszedł z wanny.
- Tylko ostroż-... - zaczęłam, gdy bosymi stopami szedł po płytkach w łazience i wyrżną orła do tyłu uderzając głową o posadzkę. - Nic Ci nie jest? - spytałam również wstając, lecz on usiadł i zaczął masować głowę.
- Nie, oprócz wielkiego guza nic mi nie jest. - odpowiedział krzywiąc się, wstał i powoli wyszedł z łazienki.
Parsknęłam śmiechem.
- To wcale nie jest śmieszne! - odkrzyknął z kuchni.
- Przecież wiem! - odkrzyknęłam i zaczęłam się ubierać. - Co przypaliłeś? - spytałam wchodząc do kuchni.
- Naleśniki... - odburknął uchylając okno.
- O tej porze?
- A widziałaś się w lustrze?
- No... widziałam. - odpowiedziałam i wzruszyłam ramionami.
- Kiedy coś ostatnio jadłaś? - spytał przyglądając mi się uważnie.
Zamyśliłam się.
- Wczoraj.
- WCZORAJ? - powtórzył podchodząc do mnie z widelcem. - A co to było? Jogurt 0% tłuszczu?
- Owszem jogurt, ale nie 0% tłuszczu. Nie lubię takich. - odpowiedziałam siadając ostrożnie przy stole i obserwując go.
Westchnął ciężko i zaczął przewracać naleśnik na drugą stronę.
- Dlaczego mi to robisz?
- Ej! To moja kwestia. - powiedziałam wesoło, lecz on był poważny. - Nic Ci nie robię. Zawsze tak mam.
- Jak? Że nic nie jesz? Głodzisz się? Zanim ruszyliśmy w trasę koncertową całkiem dobrze wyglądałaś! - powiedział, a ja zmarszczyłam brwi.
- Kiedy mam okres to nie jestem w stanie zjeść nawet jednej kanapki, więc nie rób mi wyrzutów. - powiedziałam krzyżując ręce na klatce piersiowej. - Wiem, że schudłam.
- Już ja się postaram, żebyś znowu nabrała kilka kilogramów, zobaczysz. - powiedział wygrażając mi widelcem.
Parsknęłam śmiechem i wyszłam z kuchni.
- Wracaj tu! - usłyszałam, ale musiałam wziąć to co musiałam.
Gdy on wszystko już przygotował, podałam mu ręcznik i suche, zapasowe ubrania, które kiedyś u mnie zostawił.

- Kakao? - spytałam sięgając do wyższej pułki, gdy on jadł.
- Herbata.
- Ta co zwykle? - spytałam, a w odpowiedzi skinął tylko głową.
- Aaa!!!! - krzyknął nagle, a pudełko z herbatą mało co nie wypadło mi z rąk.
- BOŻE, NIE STRASZ MNIE. Co się stało? - spytałam przenosząc na niego wystraszone spojrzenie.
- Mam dla Ciebie prezent. - powiedział wycierając usta chusteczką.
- Prezent? - powtórzyłam marszcząc lekko brwi.
- Z dotychczasowej trasy. - powiedział uśmiechając się dumnie.
- Aha?
- Nie cieszysz się? - spytał podchodząc do mnie i obejmując w talii.
- Ostrożnie... - mruknęłam, a on pocałował mnie w ramię.
- Wiem, pamiętam. - odpowiedział i przez chwilę tylko się uśmiechał. - To jak? Nie chcesz zobaczyć co to?
- Nie wiem... po ostatnim Twoim prezencie z Sex Shopu nie jestem pewna, czy chcę zobaczyć ten "prezent".
- O właśnie... - powiedział, ale domyślając się, co mu wpadło do głowy-położyłam dłonie na jego dłoniach. - Masz zimne ręce. - stwierdził i zamknął je w swoich ciepłych dłoniach.
- Nie użyjemy tego teraz. - powiedziałam, a on westchnął.
- Na pewno?
- Na 100%.
- No trudno. - powiedział beztrosko - To rób herbatę i przyjdź do mnie. - szepnął i zniknął.
- Dziwne...


- Jared, dlaczego mnie to nie dziwi, że bierzesz moje rzeczy bez pozwolenia i z nich korzystasz? - powiedziałam wchodząc do pokoju z dwoma parującymi kubkami napojów, gdy J klikał coś na moim laptopie.
- Ah, tak... pozwoliłem sobie.
- Pewnie tak samo jak z zeszytem. - powiedziałam ciszej i wywróciłam oczami.
Usiadłam obok niego.
- Po prostu musisz to zobaczyć. - powiedział biorąc swój kubek i włączając folder z nazwami miast.
- Każde miasto podpisałeś? - spytałam przyglądając się folderom ze zdjęciami podpisanymi nazwą miasta i datą.
- Tak. - odpowiedział dumnie.
- I chcesz, żebym przejrzała wszystkie zdjęcia z tych folderów? - spojrzałam na niego nie dowierzając. - Tu są ich tysiące...
- Dasz radę. Tylko oglądaj zgodnie z datą! - zagroził mi z uśmiechem, pocałował w skroń i położył laptopa na moich kolanach. - Zaraz wracam.
I znowu zniknął.
Westchnęłam ciężko, upiłam łyk kakaa i zaczęłam przeglądać zdjęcia.

środa, 4 września 2013

34. Demon... Where did my angel go?

***
Upadłam na kolana i zaczęłam tak strasznie płakać.
Było mi tak bardzo przykro... a on nawet nie wie, co się ze mną działo przez ten rok.
Nic nie zauważył.
NIE ZAUWAŻYŁ, że coś jest nie tak.
Głupi Leto.


Przez dłuższy czas siedziałam tak na podłodze pomiędzy stłuczony szkłem i moją ulubioną zastawą stołową.
Byłam wściekła, bo i lustro się stłukło.


Cholerne lustro.


Milcząc zaczęłam zbierać większe kawałki szkła i zastawy.
Milczałam. Wszystko teraz odgrywało się w mojej głowie, od nowa... znowu i znowu.
Nie potrafiłam zatrzymać łez i mocno zaciskających się szczęk.

Scena gwałtu na nowo pojawiła się w mojej głowie i co było gorsze, nie potrafiłam zatrzymać tych okropnych obrazów.
Płakałam jeszcze bardziej, a nienawiść wzrastała we mnie jak pożar gaszony benzyną.

Co z tego, że złapali tego skurwysyna i wsadzili do więzienia o zaostrzonym rygorze?


Od tamtej pory, za każdym razem gdy zasypiam widzę to przed oczami.

Za każdym razem zrywam się w środku nocy z płaczem.

 Za każdym cholernym razem, mam ochotę zabić się.

Za każdym kurwa razem.



Gdy skończyłam sprzątać, brzuch zaczął mnie niemiłosiernie boleć.
Wzięłam te przeklęte tabletki, które niechętnie przepisał mi lekarz.

- Bierz je w ostateczności i to też bardzo ostrożnie!
- Oczywiście panie doktorze...

- Pieprz się. - szepnęłam ze łzami w oczach i wzięłam dwie na raz, po czym na czworaka zaszłam do sypialni.
Myślałam, że umrę zaraz.

Zasnęłam.


***
Wróciłem do niej zaraz następnego dnia, z dużym bukietem kwiatów.
Wyglądała na strasznie zmęczoną z podkrążonymi oczami i jakby się miała zaraz przewrócić, mimo to, zdawała się być nadal zła na mnie.

Dzień później, także w ogóle nie dawała się dotknąć, cały czas była rozdrażniona i patrzyła na mnie spod brwi, jakbym zaproponował jej coś niemoralnego i co nigdy wcześniej nie próbowaliśmy.
Z drugiej strony, brakowało mi seksu z nią.
-Van. - powiedziałem miękkim głosem i łapiąc ją za ramię, co wywołało na jej twarzy grymas niezadowolenia. Poczułem się dotknięty. - Traktujesz mnie już drugi dzień jak trędowatego. Co się stało? Obraziłem Cię czymś? Zapomniałem o czymś ważnym? Staram się pamiętać o wszystkich ważnych datach i wydarzeniach, ale jestem tylko człowiekiem i-... - przerwałem, gdy zobaczyłem, że jej twarz wyraża ogromne współczucie, jakby nie chciała mi o czymś powiedzieć.
- Proszę, nie dotykaj mnie dzisiaj. Każdy dotyk strasznie mnie drażni... - odpowiedziała, na co ja natychmiast cofnąłem rękę.
Działo się z nią coś złego.
- Dobrze. - odparłem szeptem - ale chciałbym wiedzieć, co się dzieje. - byłem nieustępliwy, co bardzo widocznie, czasem ją irytowało.
- To nic takiego. Dasz mi spokój? Jestem zmęczona. - spytała trochę oschle, choć z miną błagającą o to, żebym nie drążył tematu, bo się znowu pokłócimy.
Westchnąłem ciężko i złapałem ją za dłonie przyciągając do siebie, by usiadła mi na kolanach.
Trochę za mocno ją pociągnąłem i twardo wylądowała na moich kolanach, jęknęła i złapała się za brzuch.
- Nie do póki nie powiesz mi, co się dzieje. - szepnąłem i pocałowałem ją za uchem.
Jej wyraz twarzy wskazywał na to, że przeszywał ją niesamowity ból, mało co nie płakała.
Wystraszyłem się.
Trzymała się dalej za brzuch, jakby ochraniając go przed kolejnymi, chociażby najdrobniejszymi urazami.  Była nieco blada na twarzy.
Muszę przyznać, że zmartwiło mnie to.
- Brzuch Cię boli? - spytałem z troską całując jej kark.
Przytaknęła kiwnięciem głową, choć z lekkim niesmakiem. - zrobić Ci herbatki? - spytałem, a ona spojrzała na mnie jak na idiotę.
- Jesteś głupi, czy tylko takiego udajesz? - spytała patrząc mi w oczy.
Uniosłem wysoko brwi.
Pierwszy raz tak do mnie powiedziała... z takimi wyrzutami.
- O co Ci chodzi? - spytałem znów, a ona wstała z moich kolan, lekko przygarbiona i bardzo ostrożnie z rękami zaplecionymi na brzuchu.
Przyglądałem jej się uważnie.
- Mam okres, idioto. Możesz dać mi w końcu kurwa spokój? - warknęła, a ja z szeroko otworzonymi oczami zamrugałem kilkokrotnie.
Czy to ta sama... moja mała Vanessa?
- Tak, tak... oczywiście. -odpowiedziałem będąc w lekkim szoku jej zachowaniem z powodu tak błahej rzeczy.
To tylko o to chodziło? O zwykły okres? O to tak się złości i jest nietykalna?
Wciąż stała naprzeciw mnie.
- Mam wyjść? - spytałem w odpowiedzi na jej zmęczone spojrzenie.
- Nie. Po prostu gdzieś się ulokuj i nie przeszkadzaj mi. - odpowiedziała biorąc fiolkę z tabletkami z komody, wzięła dwie, włożyła do ust i popiła wodą. - Idę spać. Możesz zostać ile chcesz. - powiedziała i powoli powędrowała w stronę łóżka.
- To vicodin? - spytałem z niedowierzaniem obracając w dłoni fiolkę z tabletkami. - Oszalałaś? - spytałem groźnie.
Uniosła lekko głowę.
Mogła to dostać tylko na receptę.
- Zamknij się do cholery. Nie widzisz, że źle się czuję? - spytała już bardzo wkurzona. - Jak masz zamiar pierdolić głupoty to wyjdź i idź w cholerę! - krzyknęła i znów położyła się nakrywając pościelą po samą szyję.
Nic już nie odpowiedziałem.
Postanowiłem już dzisiaj nie przeszkadzać jej i poczekać aż wyśpi się... będzie w lepszym nastroju.

Spała już dobre cztery godziny, a ja dostawałem wariacji sam ze sobą.
Pragnąłem, żeby poświęciła mi swoją uwagę.
Zacząłem krążyć po jej pokoju przyglądając się fotografiom i książkom, które miała w swojej kolekcji.
Było wśród nich dużo książek medycznych, z biologii... jakby przynajmniej wybierała się na medycynę.
W oczy rzucił mi się dość gruby zeszyt wciśnięty między książki.
Po otworzeniu go, zobaczyłem, że dwie-trzecie jest zapełnionych wierszami i fragmentami wspomnień.
Zaciekawiło mnie to.
Wiem, że nie powinienem naruszać jej własności... ale... tu są zapisane cząstki jej osoby.

Aby upewnić się, że właścicielka tego zeszytu nie będzie później rzucać we mnie nożami... upewniłem się, że Van twardo, choć słodko śpi i nie zapowiadało się, żeby miała wkrótce obudzić się.
Wziąłem zeszyt ze sobą i usiadłem w fotelu. Sam sobie pozwoliłem przeczytać co nieco.

Z mojej głowy zniknęły wszelkie pytania, gdy tylko zająłem swój umysł pochłanianiem nowej, dość "ciekawej" lektury.

Nie zauważyłem nawet, kiedy Vanessa obudziła się i stanęła naprzeciwko mnie w grubym, wełnianym stanowczo za dużym na nią swetrze i przyglądała mi się podejrzliwie i z lekkim przerażeniem w oczach.
Nie zauważyłem również, kiedy ściemniło się za oknem, a ja sam siedziałem przy słabym oświetleniu, tak bardzo wciągnęło mnie czytanie jej poezji z fragmentami książki jej "życia", które niekiedy mnie przerażały.
Miałem głęboką nadzieję, że fragment gwałtu, który jako pierwszy zobaczyłem i był najnowszym wpisem - był jedynie wymysłem jej wyobraźni... że nie było jej osobistym wspomnieniem.
 - Wstałaś już? - spytałem uśmiechając się do niej ciepło, lecz jej wyraz twarzy nie zmienił się.
- Co czytasz? - spytała, a ja natychmiast zamknąłem zeszyt na stronie z datą "27. lipca 2010 roku".
- Pisałem nową piosenkę. - skłamałem z uśmiechem na ustach w obawie przed jej reakcją.
Van dość żwawym krokiem podeszła do półki z książkami, gdzie wcześniej znajdował się zeszyt, a teraz... go tam nie było.
I znów spojrzała na mnie wściekła, jakby chciała mnie zabić.
- Jared!!! - krzyknęła - Dlaczego mnie okłamujesz i kto pozwolił Ci wziąć MÓJ zeszyt?! - spytała ze łzami w oczach, a ja znów ogłupiałem, bo nie takiej reakcji się spodziewałem.

 Patrzyłem na nią i nie poznawałem jej...

Demon... Where did my angel go?


------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
P.S. od autora: Komentujcie może misiaczki, żebym widziała dla kogo piszę.

~With love
 Nicole Hour 
xo xo

niedziela, 1 września 2013

33. I don't need a key to your heart. It's alway open for me.

***
Pomogłem jej wejść do mieszkania.
 Wciąż się szarpała ze mną, lecz byłem silniejszy, mimo to, nie mogłem zatrzymać jej jadowitych słów.
Chyba mnie nienawidzi.
- Vanessa, idź pod prysznic.
- Wolę kąpiel w wannie. - odpowiedziała, a gdy złapałem ją za ramię spojrzała na mnie ze wściekłością. - Możesz już sobie iść, albo zadzwonię po ochronę.
- Mogłabyś się utopić. Jesteś pijana. Weź prysznic, proszę.
- NO I CO Z TEGO?! - wykrzyczała, lecz zastanowiła się chwilę - no dobra... - szepnęła bardzo niewyraźnie i cicho.
Zignorowałem to.
Zaprowadziłem ją do łazienki, a gdy usiadła na zamkniętej klapie sedesu, zdjąłem jej buty na koturnie i kurtkę.
- Rozbierzesz się z reszty sama, czy mam Ci pomóc? - spytałem grzecznie z nadzieją, że się zgodzi na pomoc, lecz ona znów wzrokiem ciskała we mnie piorunami.
- Poradzę sobie, stary zboczeńcu. - wysyczała spojrzeniem nakazując mi wyjść.
- Poczekam za drzwiami. - mruknąłem i wyszedłem, lecz usiadłem na podłodze zaraz koło drzwi.
Zamknąłem za sobą drzwi i nasłuchiwałem dźwięku spadających na podłogę ubrań.
Szum wody płynącej z prysznica.

Siedziałem pod tymi cholernymi drzwiami już dobre pół godziny, a woda wciąż szumiała.
- Van? - zawołałem, lecz nie odpowiedziała mi. - VAN? - zawołałem głośniej.
Nic.
Zero odpowiedzi.
-Van, wchodzę! - zawołałem głośniej i położyłem dłoń na klamce od drzwi.
Policzyłem do trzech i wszedłem.
Cała łazienka była zaparowana, natychmiast podszedłem do prysznica i otworzyłem kabinę.
Stała i patrzyła na mnie "mętnym" wzrokiem.
Zdjąłem bluzę i koszulkę, żeby ich nie zamoczyć i wyciągnąłem rękę w stronę regulacji temperatury i ciśnienia. Poparzyła mnie strasznie gorąca woda.
- Boże, Van! Chcesz żeby skóra Ci zlazła z pleców?! - warknąłem rozzłoszczony, chwyciłem ręcznik i owinąłem nim dziewczynę.
- Lubię tak. - szepnęła cicho, gdy wziąłem ją na ręce i zaniosłem do jej sypialni.
Była znacznie lżejsza niż to zapamiętałem.
Z włosów wciąż skapywała jej woda, a maskara była rozmazana pod jej oczami i przypominała mi misia pandę.
- Schudłaś. - bardziej stwierdziłem niż spytałem.
Znacznie schudła.
Położyłem ją do łóżka, i gdy osuszyłem jej ciało przyjrzałem się uważnie, teraz jakże wyraźnym kościom obojczykowym i widocznym żebrom.
Przeszedł mnie dreszcz.
Ostatni raz jak ją widziałem, wyglądała bardzo dobrze i zdrowo.
Zmartwiłem się i dopadły mnie lekkie wyrzuty sumienia.
Obawiałem się, że to wszystko stało się z nią z mojego powodu.
- Nie patrz się tak na mnie. - powiedziała i przykryła się pościelą pod samą szyję, ale wcale nie z zawstydzenia... jej policzki wcale nie płonęły czerwienią, jak kiedyś.
Zacząłem się zastanawiać nad tym... jak wiele się zmieniło przez prawie rok mojej nieobecności.
Zacząłem suszyć ręcznikiem jej włosy.
- Masz czerwoną skórę od tej wody. - jęknąłem cicho na widok zaczerwienień, a ona wzruszyła ramionami.
Myślała nad czymś.
Stała się dziwnie... cicha.
- Czasem mam tak, że ciało chce absorbować jak najwięcej ciepła. - mruknęła cicho, a jej twarz nie miała żadnego wyrazu. Była zupełnie obojętna.
Uśmiechnąłem się lekko.
- Nawet jak jesteś pijana, to gadasz ciekawe głupoty. - powiedziałem odgarniając kosmyk mokrych włosów z jej czoła i przez chwilę pozwoliłem sobie kciukiem gładzić jej policzek.
Boże.
Nawet jej twarz znacznie wychudła, a kości policzkowe odznaczały się wyraźnie.
- Właśnie zmarnowałeś tygodnie pracy doktora Gomeza. - szepnęła wyciągając ręce w moją stronę.
Przez moment pomyślałem, że chce mnie uderzyć, lecz jej ręce miękko zaplotły się wokół mojej szyi, a ciało przylgnęło do mojego.
Mimowolnie, odetchnąłem z ulgą.

Siedziałem na krawędzi łóżka z ręcznikiem w jednej dłoni, a drugą trzymałem delikatnie jej dłoń.
- Co tu robisz? - spytała leżąc i obserwując mnie uważnie spokojnym spojrzeniem.
- Wróciliśmy z Japonii, za kilka dni będzie premiera Artifact Filmu, więc wciąż pracujemy ciężko. - odpowiedziałem cicho, a ona jakby posmutniała.
Moja biedna, mała Vanessa.
- Zepsułeś całą, dobrą robotę doktora Gomeza... - znów szepnęła, lecz zamknęła oczy, a jej uścisk powoli zelżał.
- Kim jest ten doktor Gomez? - spytałem.
Obróciła lekko głowę ku poduszce.
- Moim psychiatrą. - szepnęła i nie tłumacząc nic więcej, zasnęła.
Wydawało mi się, że mam Deja Vu... że znów mam przed sobą dziewczynę, którą spotkałem w tamtym klubie po raz pierwszy, i która mi nie ufała. Była cicha i nie chciała zbyt wiele o sobie mówić.
Znów miałem przed sobą dziewczynę, której zaufanie znów musiałem zdobyć.
 - Dużo sam spierdoliłem, wiem... Przepraszam.. Zdaję sobie sprawę z tego wszystkiego. -  szepnąłem gładząc ją po głowie. - Dobranoc. - dodałem i wstałem.
Odwiesiłem ręcznik w łazience i wyszedłem zamykając jej mieszkanie na klucz.
Wracając do siebie, cieszyłem się, że nie zmieniła zamka w drzwiach, nie mówiąc nawet o zamku do jej serca.


*KILKA DNI PÓŹNIEJ*

 
- JESTEŚ-! - krzyknęła i zrobiła przerwę, żeby rzucić we mnie talerzem.
Dzięki Bogu nie trafiła, a przedmiot rozsypał się w drobny mak po zetknięciu ze ścianą - ZWYKŁYM! - znów ten sam ton i kolejny talerz lecący w moją stronę.
CUDEM udało mi się zrobić unik - SKURWYSYNEM! - dodała oskarżając i rzucając kolejnym talerzem...
 Zrobiłem kolejny unik, a talerz trafił w lustro.
Przerażenie wymalowało się na jej twarzy po stracie jej ulubionego, dużego lustra, a ja mało co nie wybuchnąłem śmiechem, mimo że przed chwilą byłem również zdenerwowany.
Jej przerażenie, a może raczej szok? Ustąpiło grzecznie miejsca jeszcze większej wściekłości.
- Kochanie, ja naprawdę nic nie zrobiłem! - powiedziałem z narastającą w skroniach migreną, gdy rozglądała się za czymś, czym mogłaby we mnie rzucić.
Na oczy nasunął jej się tylko zestaw ostrych sztućców, lecz zanim je chwyciła podszedłem do niej szybko i złapałem ją za nadgarstki przyciskając je mocno do mojej klatki piersiowej. - Nie kłamię! To ona mnie dotykała! - walczyłem o uniewinnienie mojej osoby, lecz w jej oczach pałała tak potężna złość, która w każdej chwili mogła skończyć się rozpaczą i łzami.
- A Ty, to co? Bez winy, tak? Bez protestów pozwalałeś się obmacywać, tak? - syczała rozwścieczona przez zęby, na co ja tylko wywróciłem oczami.
Nic przecież nie mogłem poradzić na image sceniczny jaki wykreowałem sobie przez lata.
- Van. Posłuchaj mnie. To był koncert. Część show. Nie przewidzę tego, czy ktoś mnie obejmie, zburzy fryzurę, pocałuje w policzek czy dotknie! Poza tym, już pewnie nigdy więcej nie spotkam tej dziewczyny! - warknąłem trochę zbyt ostro, a ona odwróciła ode mnie wzrok.
Nie chciała tego słuchać, bo wiedziała, że mam rację.
Przegryzła dolną wargę ust, powstrzymując się przed kolejną falą okropnych słów, która mogła wyjść nieoczekiwanie.
Już nie raz kłóciliśmy się.
Zdążyłem też zauważyć, że gdy próbuje się powstrzymać przed niechcianymi słowami, mocno zagryza dolną wargę ust. Niekiedy do krwi.
Poznałem ją już prawie na wylot.
Tak mi się bynajmniej wydawało.
- Nie dotykaj mnie. - wyszeptała cicho, w jej oczach zakręciły się łzy, a ja poczułem lekkie ukłucie w sercu.
 No nie, jeszcze tylko tego brakowało.
- Vanessa, posłuchaj mnie... - powiedziałem przyciągając ją siłą do siebie i objąłem ramionami.
Stawiała mi opór, lecz nie odpychała. - Jestem tylko wokalistą... to byłoby dziwne, gdybym odepchnął kogoś, kogo sam zaprosiłem na scenę... poza tym, to, że udaje nam się ukrywać nasz związek w tajemnicy przed mediami od tak długiego czasu to jest ogromny wyczyn! - dodałem gładząc ją po plecach.
Oparła czoło o mój obojczyk.
- Pamiętasz co mi powtarzałeś? - spytała nie unosząc na mnie wzroku. - Obiecywałeś mi, że nie chcesz mnie skrzywdzić... więc dlaczego mi to robisz?
Zamarłem.
Po dłuższej chwili westchnąłem głęboko.
- A pamiętasz, że obydwoje chcieliśmy zachować naszą prywatność najdłużej jak to tylko jest możliwe? - spytałem chcąc mieć ostatnie słowo.
Uderzyła mnie niespodziewanie w żebra na co jęknąłem z bólu.
- Chcę zostać teraz sama. - powiedziała oschle. - To nie jest najlepszy moment. - dodała wysuwając się ostrożnie z moich ramion.
Nie patrzyła na mnie.
Myślała nad czymś.
- Vanessa...
- NIE CHCĘ TERAZ ROZMAWIAĆ. - powiedziała głośno i wyraźnie.
Łzy spływały jej po policzkach, dolna warga drżała, a ręką surowo wskazała mi drzwi. - Proszę. Odejdź. Chcę zostać teraz sama, a nie chcę pogarszać sytuacji.
Nie zaryzykowałem podejścia do niej.
Miałem już tego wszystkiego serdecznie dość.
Zacisnąłem mocno szczęki, czując, że ściągam ku sobie brwi, pomiędzy którymi tworzy się zmarszczka, a dłonie odruchowo zaciskają się w pięści.
- Jak chcesz. - burknąłem szorstko i ruszyłem szybkim krokiem w stronę drzwi.
Ostatni raz spojrzałem przez ramię i zobaczyłem jak obejmuje się rękami, lekko trzęsie i ostatkami sił, próbuje wstrzymać głośny wybuch płaczu na później, stała pośrodku kuchni, na podłodze której była roztrzaskana jej ulubiona zastawa stołowa.
Mimo to, uniosłem się pieprzoną dumą i wyszedłem trzaskając za sobą drzwiami.
Naprawdę jestem zwykłym dupkiem do kwadratu.
Znowu... to ja zostawiłem ją samą ze swoimi myślami.

piątek, 30 sierpnia 2013

32. I knew you were trouble.

Mijały kolejne dni składające się w tygodnie, a Harry jakby śledził Leto, bo wiedział kiedy i jak się pojawić, by gdzieś na niego wpaść.
Przypuszczałam najgorsze. Przypuszczałam, że go śledzi i robi to wszystko, by jak najbardziej zryć mu psychikę. Żeby zbzikował do reszty. Żeby trafił do psychiatryka i założyli mu sweterek z rękawami wiązanymi na plecach.
- Mam już dość. - powiedziałam stanowczo, gdy szliśmy do parku.
Harry zatrzymał się i spojrzał na mnie. Podpierałam ręce o biodra i patrzyłam na niego z lekko przekrzywioną głową.
- Ale o co ci chodzi? - spytał marszcząc brwi tak, że się złączyły w jedną linię.
- Ty go non-stop śledzisz, że wiesz gdzie jest i w ogóle co robi?! - spytałam poirytowana.
- Głupia jesteś? Ja nie mam czasu na takie durnoty. - odetchnęłam z ulgą. - mam znajomości. - dodał, a ja miałam ochotę go po prostu udusić. Niestety tylko spiorunowałam go spojrzeniem.
Złapałam go za koszulkę i przyciągnęłam do siebie tak blisko, by patrzeć ze wściekłością i analizować jego zielone kocie oczy.
- Słuchaj. Mam już dość ranienia Leto, a to w jaki sposób ty to wszystko układasz sprawia, że już krew mnie zalewa. - wysyczałam. - Mam już dość.
- Świetny moment. - szepnął uśmiechając się zalotnie, a jego dłonie znalazły się na moich plecach i przyciągając mnie jeszcze bliżej siebie i pocałował w usta.
Odepchnęłam go dopiero po chwili, gdy rozluźnił uścisk dzięki czemu mogłam cofnąć się o kilka kroków.
- Mam dość. To koniec. - powiedziałam głośno i wyraźnie.
- Poddajesz się?
- Tak.
- Tchórzysz? - podpuszczał mnie tylko.
- TAK. Nie będę dłużej ranić kogoś, kogo kocham. - odpowiedziałam i ruszyłam w stronę przystanku autobusowego.
- Rób jak chcesz, ale myślisz, że on po tym wszystkim jeszcze cię kocha? - spytał z ironią, gdy się oddaliłam trochę.
- Nawet jeśli nie, to nie zamierzam dłużej go krzywdzić. - odpowiedziałam szczerze idąc przez moment tyłem, a przodem do Harrego. - Dzięki za wszystko, jeszcze do ciebie zadzwonię. - dodałam, a on prychną więc dalej zmierzałam w stronę wyjścia z parku.

- Kurwa. - zaklnęłam pod nosem na myśl, że znowu miałam wracać miejskim transportem, bo wcześniej przyjechałam autem z Harrym.
- Cześć. - usłyszałam zachrypnięty, tak charakterystyczny głos.
Spojrzałam przez ramię.
Shannon opierał się o drzewo i palił papierosa.
- Tu nie wolno palić. - bąknęłam nieco rozdrażniona przez Harrego.
- Chcę pogadać.
- A ja nie. Nie mamy o czym "pogadać". - warknęłam rozzłoszczona i szłam w stronę przystanku.
- Myślę, że nawet musimy porozmawiać o bardzo wielu rzeczach.
- A ja myślę, że nie. - warknęłam siadając na ławce przystanku autobusowego, gdy on stanął naprzeciwko mnie. - Idź sobie, albo przynajmniej nie stój nade mną.
- Co się stało? - spytał poważnie i usiadł obok mnie. Gapił się tak długo, aż zaczęło mnie to wkurzać konkretnie.
- Nic.
- A ja uważam, że jednak coś się stało. Młody chodzi jak potłuczony. Poza tym... co to za koleś, ten z premiery i teraz z parku, z którym miziałaś się i przekrzykiwałaś?
- Śledzisz mnie?
- Po prostu martwię się o mojego brata. Powinnaś dobrze wiedzieć, że dla niego zrobię wszystko. - wzruszył ramionami. - Więc?
- Nie powinno to pana obchodzić. - odpowiedziałam, a starsza pani zmierzyła Shannona surowym wzrokiem.
- Nie mów mi per "pan", przecież się znamy. - bąknął pod nosem i wyciągnął kolejnego papierosa, lecz przez moje miażdżące dziś spojrzenie nawet nie wyciągał zapalniczki z kieszeni. - To co się stało? Co to za teatrzyk, że nie można się z Tobą skontaktować, ani złapać Cię nigdzie? Mimo to, pojawiacie się w miejscach, gdzie przebywa Jared? - kontynuował tym swoim zachrypniętym głosem, który tak bardzo mi się podobał. - No mów, że do cholery. - ponaglił mnie, a ja przetarłam twarz dłońmi.
- Ja ZAWSZE nie miałam bladego pojęcia, gdzie będzie Jared... to Harry zabierał mnie w te wszystkie miejsca. - odpowiedziałam nie mając najmniejszej ochoty na rozmowę. - O, to mój bus. - mruknęłam, a Shannon w końcu zapalił.
- Podwieźć Cię? - spytał z uśmiechem pewien, że się zgodzę. Wstałam z miejsca.
- Nie. - odpowiedziałam i wsiadłam do busa.
Nawet nie uraczyłam go spojrzeniem, tylko wgapiona w podłogę jechałam.

Wróciłam do apartamentu i nie mówiąc nawet "dobry wieczór" ochroniarzowi, czy chociażby zawsze miłemu panu portierowi-weszłam do siebie.
- Mam dość. - jęknęłam ściągając buty, płaszcz i wędrując do salonu. Położyłam się na środku puchowego dywanu i zamknęłam oczy.

Mijały kolejne dni. Kolejne tygodnie, a dzięki obserwowaniu kont chłopaków na Twitterze byłam mniej więcej na bieżąco z tym, co się u nich dzieje.
Rozpoczęli trasę koncertową.

A ja zostałam tutaj.

W Los Angeles.


Po długotrwałych namowach mojej szefowej... zgodziłam się iść do psychiatry. Nigdy nawet nie pomyślałam o tym, że kiedykolwiek będę potrzebowała jego pomocy, a jednak.


Po skończeniu wizyt i z pozytywną opinią lekarza, moja praca w hotelu i życie nabrało normalnego tempa. Wróciłam do dawnej siebie, do dawnych obowiązków i przyzwyczajeń.
 Leto przestali dzwonić. Shannon tylko od czasu do czasu wysyłał wiadomość, w której pisał w jakim kraju akurat się znajdują.

Nie odpowiedziałam na żadne z nieodebranych połączeń i jakąkolwiek wiadomość.


Prawie koniec lata.
Nie tak dużo pracy, urlopy.

- Dawno cię tu nie było. - usłyszałam głos barmana, na co tylko uśmiechnęłam się lekko.
- Praca i problemy. - odpowiedziałam siadając na wysokim krześle przy barze - Whisky z lodem.
- Już. - po chwili podsunął mi szklankę, którą chwile obracałam w dłoni - problemy miłosne?
- Nie - odpowiedziałam upijając mały łyk.
Skrzywiłam się.
Nie smakowało mi.
- Czytałem-... - zaczął, lecz ja tylko wywróciłam oczami.
- Wiele osób czytało. To tylko plotki, nic mnie z nimi nie łączy. Dosłownie NIC. - przerwałam mu i wzięłam kolejny łyk, którym opróżniłam szklankę do połowy zawartości.
- Widzę, że ten temat cię drażni, Van. -  powiedział wycierając szklanki.
- A tam od razu "drażni"... nie lubię kłamstw, choć sama nieraz kłamię... nałogowo.
- Nic się nie zmieniłaś. - uśmiechnął się.
- Nie. Po prostu znów jestem sobą. - odpowiedziałam ciszej i wypiłam zawartość mojej szklanki do końca, po czym przeszedł mnie dreszcz. - Jeszcze raz to samo.
Kiwnął tylko twierdząco głową.

- Źle jest zapijać smutki alkoholem.
- Co Ty możesz o tym wiedzieć. - powiedziałam idąc chwiejnym krokiem.
- Podwieźć cię? - usłyszałam cichą propozycję.
- Nie, dzięki. Poradzę sobie. - syknęłam zła.
- Znowu kłamiesz.
- Załóżmy, że jestem nałogowym kłamcą... - powiedziałam zatrzymując się i chwiejąc lekko na stopach przyłożyłam palec wskazujący do ust - załóżmy... - wymruczałam, a te niebieskie oczy prześwietlały mnie na wylot.
- No załóżmy, że jesteś nałogowym kłamcą... i co?  - spytał, a jego ręce drgnęły, gdy zachwiało mnie lekko do tyłu, lecz utrzymałam równowagę.
- Co Ty do cholery robisz w moim LA? - spytałam marszcząc złowrogo brwi, a on zaśmiał się.
- To dlatego, że-...
- DOBRA. Nie chcę tego teraz słuchać. - powiedziałam stanowczo i machnęłam ręką jakbym odganiała komara.
- Jesteś pijana. - stwierdził z lekkim uśmiechem.
- No i co z tego? - spytałam i zaczerpnęłam więcej powietrza, bo zaczęło mnie brać na wymioty - No, ale załóżmy, że jestem ...
- Bo jesteś.
- Nie! Nie o to mi chodzi.
- A o co Ci chodzi? Przecież jesteś pijana.
- Nie.
- Jesteś.
- Załóżmy, że jestem nałogowym kłamcą... - zaczęłam, a on skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
- No?
- Że jestem kłamcą, który zawsze kłamie... ZAWSZE.
- No? - powtórzył, na co wywróciłam oczami.
- I gdy powiem Ci, że teraz mówię prawdę... to kłamię, czy mówię prawdę? - spytałam, a on westchnął ciężko.
- To pytanie ma w ogóle odpowiedź?
- Nie wiem. - wzruszyłam ramionami.
- Chodź, odwiozę Cię do domu.
- Nie. - zaprzeczyłam, a teraz to on wywrócił oczami w teatralny sposób.
- Proszę Cię, nie rób scen. Jesteś pijana, sama nie wrócisz do domu. - powiedział spokojnie, i gdy wyciągnął dłoń, by dotknąć mojego ramienia dolna warga zaczęła mi drgać, a oczy zaszły łzami. - No nie...
- Dlaczego mi to robisz? - spytałam, a pierwsze łzy popłynęły mi po policzkach. - Dlaczego wróciłeś? - spytałam cicho, a w odpowiedzi usłyszałam tylko westchnięcie i ramiona przyciskające mnie do umięśnionego torsu.
- Doskonale znasz odpowiedź. - szepnął i musnął ustami moją skroń.
- Dlaczego dopiero po roku?
Nie odpowiedział.
Powoli prowadził mnie w stronę swojego samochodu podtrzymując lekko, żebym nie wyrżnęła orzełka na chodniku.
- Piłaś whisky?
- Nic Ci do tego ... - wyszeptałam czując, że lada moment się przewrócę. Wszystko wokół mnie wirowało, a on razem ze mną.
- Van. - szepnął i potarł dłonią moje ramię, które przeszedł zimny dreszcz.
Noc była naprawdę chłodna.
- Zostaw mnie. - powiedziałam odpychając go lekko od siebie.
- W takim stanie? Na pewno tego nie zrobię.
- Jared. Proszę Cię. Zostaw mnie. - wyszeptałam, lecz on otworzył przede mną drzwi samochodu od strony pasażera.
- Wsiadaj. - nakazał, a ja stałam i patrzyłam na niego.
- Nie mogę tego zrobić. - szepnęłam, lecz on podszedł i nie czekając na mnie wrzucił mnie do samochodu.
- Jak będzie Ci niedobrze, mów wcześniej... zatrzymam się gdzieś na poboczu.
- O tak... to tylko złudzenie. - wymruczałam cicho sama do siebie patrząc się w dach samochodu. - Pijackie omamy...
- Tak sobie wmawiaj. - odpowiedział, a gdy spojrzałam na niego, zobaczyłam, że uśmiecha się pod nosem.


To nie tak miało być.

Cała praca i czas, które poświęcił mi psychiatra... szlag trafił.

niedziela, 18 sierpnia 2013

31. ` To kiedy seks? `

Męczyłam się na tej premierze filmu, cały czas czułam dłoń Harrego ściskającego moją dłoń i parzący wzrok Jareda na plecach. Źle się z tym czułam, ale jeśli już zgodziłam się i zaczęłam grać w tą grę, to trzeba ją skończyć i wygrać.

Zaraz po zakończeniu filmu Harry pociągnął mnie za rękę i jako pierwsi opuściliśmy salę. Od razu pociągnął mnie w stronę toalety męskiej zamykając za nami drzwi.
- Co jest? - spytałam lekko zdziwiona, a on zaczął się śmiać.
- Zaraz przyjdzie tu Leto, zobaczysz. - powiedział najwidoczniej rozbawiony tym, co miało za chwilę nastąpić.
- Wiesz, że jesteśmy w męskiej toalecie?
- Myślisz, że on wszedłby do damskiej? Faceci przynajmniej nie rozpowiadają, kto z kim pieprzy się po toaletach. - żachnął się, a ja parsknęłam śmiechem.
- 5... 4... 3... 2... - odliczał, po czym przygwoździł mnie do ściany namiętnie całując i trzymając za nadgarstki.
Drzwi się otworzyły i wszedł do środka Jared.
Dziwnie zbladł na twarzy i zawahał się przez moment.
- Przepraszam.. - powiedział niepewnie i odchrząknął.
Harry odsunął się ode mnie i starł rozmazaną szminkę.
- No? - spytał spoglądając na niego z politowaniem.
- Chciałbym-... - zaczął Leto i wyciągnął w moją stronę dłoń.

- Nie macie o czym rozmawiać. - przerwał mu szorstko Harry stając między mną, a nim.

Otworzyłam szeroko usta ze zdziwienia.
- Ta sprawa jest między mną i nią. Nie wtrącaj się szczeniaku. - odpowiedział przez zęby Jared, który chwilę wcześniej miał wysoko uniesione brwi.
- Jak nie umiesz zatrzymać przy sobie dziewczyny, na której ci zależy, to znaczy, że nie zasługujesz na nią. - powiedział pewny siebie Harry. - Idziemy stąd. - zwrócił się do mnie łagodniej, chwycił za dłoń i zaczął prowadzić w stronę drzwi.
- Nigdzie z tobą nie pójdzie, do póki ze mną nie porozmawia. - usłyszałam Jareda i znajome ciepło dłoni zaciskające się na moim nadgarstku.
Harry zatrzymał się i spojrzał gniewnie na niego.
- To moja dziewczyna. Puść ją, jeśli nie chcesz, żebym obił ci tę buzię. Flesze reporterów nie przepuszczą wtedy okazji, by wysnuć nowe plotki, co nie? Panie Leto? - powiedział tak oschle, że nie mnie aż przeszedł dreszcz.
- Harry... - wyszeptałam cicho, a on spojrzał na mnie przeszywająco z ukrytym przekazem. Zacisnęłam mocniej szczęki.
Tak, wiem już doskonale jaką rolę mam odegrać.
- W takim razie niech wybierze, czy chce z Tobą porozmawiać, czy też nie. - zaproponował ugodowo Harry i z cwanym uśmiechem puścił moją rękę. Rozłożył teatralnie ręce. - Ekhm? - odchrząknął i wskazał palcem na dłoń Leto wciąż trzymającą moją, aby puścił.
- Vanessa... - powiedział miękko Leto i spojrzałam na niego niepewnie.
Przypomniał mi się jego wyraz twarzy... jego słowa.
To jak wyszedł.
Cała niepewność i strach uleciały ze mnie.
Znów poczułam tą złość, co wtedy.
Wtedy on był poważny.
- Więc? - spytał Harry, a ja westchnęłam ciężko.
- Mam dość. - powiedziałam patrząc mu prosto w oczy.
Leto uśmiechnął się i położył rękę na sercu z ulgą wypisaną na twarzy.
- Sam powiedziałeś, że nie możesz być z kimś, kto Cię okłamuje.. skoro mi nie wierzysz i nie ufasz... niech tak będzie. - powiedziałam, a głos zabrzmiał mi bardziej lodowato niżbym chciała.
Już było za późno, żeby cofnąć te słowa.
Podeszłam do Harrego i splotłam ze sobą palce naszych dłoni.
- Wszystko jasne. - skwitował wesoło Harry, a Jared zacisnął mocno dłonie w pięści.
- Nic nie jest jasne! - krzyknął, a ja otworzyłam szeroko oczy.
Spojrzałam na niego przez ramię.
- O co Ci do cholery chodzi?! - spytałam puszczając Harrego i podejmując jego wyzwanie-stanęłam na wprost niego z szeroko rozstawionymi nogami, na tyle na ile pozwalała mi sukienka i rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej.
- Co Ty za przedstawienie odstawiasz, co?! Co to za koleś?! - spytał zły jak osa.
- Ej, przedstawiałem ci się. - powiedział oburzony Harry.
- Nie wtrącaj się! - warknął do niego Leto.
- Co ja odstawiam?! Chyba co Ty odstawiasz! - przekrzykiwałam się z nim bliska płaczu. - To Ty odszedłeś nie czekając na żadne wytłumaczenia!
- Bo mnie okłamujesz! Dlaczego mi to robisz?! - powiedział rozzłoszczony i podszedł niebezpiecznie blisko.
- Nie okłamuję Cię! - powiedziałam patrząc prosto w jego oczy, a jego obraz coraz bardziej rozmazywał się pod wpływem wściekłości i zbierających się łez. Poczułam jak te gorzkie łzy spływają po moich policzkach. - Nie okłamuję Cię... - szepnęłam i poczułam silne ramiona wyprowadzające mnie z tej cholernej męskiej toalety.
- No już... nie płacz. - powiedział po chwili Harry obejmując mnie ramionami. - No już, uspokój się. - szeptał, gdy wciąż płakałam w jego białą koszulę.
- Nie jestem dobrą aktorką... - wyszeptałam ze słabym uśmiechem, a on zaśmiał się cicho.
- Jesteś okropną aktorką, nie widzę Twojej przyszłości w tym zawodzie. - wyszeptał siadając na miękkiej sofie i usadowił mnie na swoich kolanach.
- To wcale nie jest śmieszne. - odpowiedziałam spoglądając w jego oczy. Uśmiechnął się i pocałował mnie w skroń.
- To jest bardzo śmieszne. Wyglądasz jak panda. - powiedział i zaśmiał się, a ja natychmiast sięgnęłam do torebki po lusterko i zaczęłam poprawiać makijaż.
- Dzięki, wiesz?! - warknęłam, lecz po chwili też zaśmiałam się. - Boże.. ciekawe co on teraz sobie myśli...
- Nie wiem, ale wyglądało to całkiem ciekawie obserwując z boku. - odpowiedział opierając brodę na moim ramieniu. - wyglądał jakby chciał Cię zaraz rozszarpać na strzępy ze złości i ta jego bezsilność w oczach, kiedy rozpłakałaś się i odciągnąłem Cię od niego. Bezcenne. - skwitował, a ja spojrzałam mu w oczy.
- Według mnie, on Cię wciąż kocha.. ale sama chciałaś zacząć tę grę. - dodał odchylając się do tyłu. Podparł się na rękach i patrzył w sufit. - W niezłe gówno nas wpakowałem.
- O czym mówisz? - spytałam, a on uniósł lekko kąciki ust.
- Sama zobaczysz.

Wyszliśmy z kina powolnym krokiem trzymając się za ręce i w zupełnej ciszy.
Wsiedliśmy do auta i zaparkował na parkingu, z którego nas nie wyrzucą, po czym ruszyliśmy przez park w stronę placu zabaw.
- Nie wiem o czym mam z Tobą rozmawiać. - powiedział cicho, a ja spojrzałam na niego.
- Dlaczego?
- Mój plan nie obejmował spacerów i pocieszania Ciebie. - odpowiedział całkiem szczerze, a ja zaśmiałam się cicho pod nosem.
- Dziwny jesteś. - szepnęłam z lekkim uśmiechem.
Czułam się okropnie zmieszana.
- Opowiedz mi coś o sobie. - powiedział, a ja spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami.
Przyłapałam się, że bardzo często spoglądam na niego i dostrzegam zawsze coś nowego.
- Co mam ci opowiedzieć o sobie?
- Nie wiem.. najlepsze wspomnienia? Albo najgorsze. Co chcesz. - odpowiedział, choć chyba nie wiedział na co się pisze.
- Jesteś tego pewien? - spytałam, a on zatrzymał się na chwilę.
- Nie.. ale mów.
- Byłeś kiedyś... molestowany seksualnie? - spytałam, a na jego twarzy wykwitł grymas zniesmaczenia.
- Nie, ale to jest zupełnie inaczej z kobietami i inaczej z mężczyznami. - odpowiedział i spojrzał na mnie. - Tylko nie mów mi, że Ty... - zaczął, a ja tylko przegryzłam mocniej dolną wargę ust, powstrzymując się od napływających do oczu łez.
- Nie no.. coś ty. - powiedziałam drżącym głosem i nadgarstkiem wolnej ręki przetarłam oczy. - Tak tylko pytam... - dodałam.
- Nie umiesz kłamać.
- Oh, no i co z tego?! Teraz i tak nikt im tego nie udowodni.
- Nie udowodni czego?
- Pedofilii. Z resztą co mogą im zrobić? Wsadzić do więzienia? I co z tego? Po co im się przypominać i narażać? - spytałam rozzłoszczona - jebać to. - szepnęłam, a Harry zaśmiał się i pociągnął mnie w stronę toru przeszkód.
- Chodź, zabawimy się. - powiedział i wszedł na ruchomy most.
- Oszalałeś? Jestem na koturnach! - powiedziałam, ale szłam za nim.
Przeszliśmy cały tor przeszkód i byliśmy na wszystkich przyrządach.
No.. może on był.
Ze względu na to, że byłam w sukience, z niektórych "atrakcji" zrezygnowałam, mimo że on upierał się, że widział już majtki i niczym go nie zaskoczę.. to i tak nie pohuśtałam się na koniku.
Czasem pozuję do zdjęć dla magazynów, nie wypada mi zbytnio wydurniać się na placu zabaw.

- Nie przeszkadza ci to?
- Co? - spytał.
- Że no wiesz.. takie beztroskie bawienie się na placu zabaw.
- A co ja jakiś gorszy jestem? - spytał i zaśmiał się.
- No niby nie. - odpowiedziałam z uśmiechem wyciągając ręce do góry i zaciskając dłonie tak, jakbym chciała złapać gwiazdę.
- Nie powinnaś uważać siebie za taką cudowną, oh, ah, piękną i w ogóle. Nie widzę, żeby jakieś samce próbowały rozszarpać się wzajemnie o Ciebie. - powiedział całkiem na poważnie, a ja zmroziłam go wzrokiem.
Skąd nagle taka zmiana tematu?
- Nie przeszkadza mi moja próżność. - odpowiedziałam całkiem serio, choć dało mi to trochę do zastanowienia się.
- Ale to nie jest fajne u kobiety.
- Nie chcę, żeby być fajna w cudzych oczach, by komuś było lepiej. Lubię być sobą. - odpowiedziałam spokojnie patrząc mu w oczy, choć w środku szalałam już ze złości i miałam ochotę coś roztrzaskać.
Dotknęły mnie jego słowa, choć po chwili w myślach przyznałam mu rację.
- Tylko Ci mówię, że robisz niefajną rzecz. To nie jest pociągające. - powiedział i zawisnął nade mną. - To kiedy seks? - spytał przeskakując na kolejny temat, a ja zaczęłam się śmiać.
- Na pewno nie na takim etapie znajomości. - odpowiedziałam z rozbawieniem patrząc w jego błyszczące zielone oczy, które trochę pociemniały.
- Nie przeszkadza Ci leżenie nocą w parku na trawie pokrytej rosą z facetem, który ma samcze myśli i-...
- Wszyscy tak myślicie? - przerwałam mu mając w głowie obraz Leto.
- Szczerze? - spytał, a ja kiwnęłam głową.
- Szczerze...
- Szczerze to tak, tylko że ja nie zwracam uwagi na uczucia jak nie którzy. Nie wierzę w miłość, dla mnie liczą się naturalne ludzkie potrzeby. Na przykład zaspokojenie pragnienia, głodu czy seksu. - odpowiedział tak naturalnie, że nie mogłam powstrzymać się od wyszczerzenia zębów w uśmiechu. - To kiedy seks? - spytał ponownie, a ja przeciągnęłam się lekko.
- Nie teraz. - odpowiedziałam, na co on położył się na plecach i machnął ręką.
- Nie pasujemy do siebie.