Z góry przepraszam za używanie wulgaryzmów
oraz jeśli ktokolwiek uzna treść za gorszącą, obraźliwą czy cokolwiek
tam innego. Swoboda tworzenia, huh?
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wysiadłam z samochodu i po chwili byłam u siebie w mieszkaniu.
Zamknęłam drzwi na klucz i osunęłam się po nich. Czułam się bardzo
zmęczona, a w głowie miałam mętlik. Niby mieszkam już jakieś dwa w tym mieszkaniu całkiem sama,
ale wygląda jak na początku, gdy tu się wprowadziłam. Zamknęłam oczy i westchnęłam.
***
Stałam na moście, po drugiej stronie balustrady. Trzymałam się lekko dłońmi i odchylałam się powoli w stronę rzeki.
-
Czekaj, czekaj, czekaj! - usłyszałam zdesperowany głos. Odwróciłam
powoli głowę z pustym spojrzeniem w stronę, z której słyszałam głos. Już nic nie miało dla
mnie sensu.
- Hm? - mruknęłam cicho, a chłopak o czarnych włosach
dobiegł do mnie i złapał się dłońmi balustrady mostu oddychając ciężko ze
zmęczenia. Był młodszy ode mnie jakieś dwa, może trzy lata. Musiał biec
dłuższy czas. Oh, tak.. kojarzę go. Mieszka niedaleko mnie.
- Nie skacz. - powiedział, a ja uniosłam lekko brwi.
- Niby dlaczego? - spytałam, a on wyciągnął z plecaka tanie wino i dwie szklanki.
-
Skoczyć-.. nie, nie skoczę z Tobą, ale możemy opić Twój powód do skoku.. -
powiedział z lekkim uśmiechem regulując swój oddech. Zaśmiałam się
cicho. Rozbawił mnie, bo przecież należał do tych "grzecznych", którzy przed pełnoletnością nie chcą pić alkoholu. W przypływie energii przeskoczyłam płynnie na drugą stronę balustrady i usiadłam na przeciwko
niego po "turecku" opierając twarz o dłoń. - Potem możesz skakać. - dodał,
a ja obserwowałam w milczeniu jak otwiera wino i polewa nam do szklanek. Po pół
godzinie zostało już niewiele na dnie, a my byliśmy lekko pijani.. w sumie to on był pijany w trzy dupy.
- Rzuciłam szkołę pół roku później.. to było nie do ogarnięcia. - powiedziałam kończąc moją historię i opierając się plecami o pręty balustrady.
- Pół roku po czym? - spytał patrząc na mnie zamglonym wzrokiem.
-
Dowiedziałam się od lekarza, że po kontuzji stawu skokowego.. jeśli nie
chcę zostać do końca życia kaleką.. nie mogę już trenować koszykówki. -
odpowiedziałam, a w oczach zakręciły mi się łzy. - Nie mogłam patrzeć
jak na wychowaniu fizycznym koledzy z klasy połowicznie traktują koszykówkę.. to było
nie do zniesienia. - dodałam i na raz wypiłam zawartość mojej szklanki.
-
Rozumiem.. współczuję Ci. - powiedział i zamyślił się chwilę, a ja
czułam, że krew zaczyna mi wrzeć w żyłach przez złość. - Choć.. tak
naprawdę to nie rozumiem. - dodał, a ja spojrzałam na niego.
Uśmiechnęłam się lekko, gdy rozlewał już do szklanek ostatnią kolejkę.
-
Zdrowie! Wszystkich ludzi "NO-LIFE" siedzących przed komputerami nie
znającymi piękna sportu! - krzyknęłam i wypiliśmy zawartość szklanek do
ostatniej kropli wina.
- Zdrowie. - powiedział i zaczął się śmiać.
- Z czego się cieszysz? - spytałam zaczynając się śmiać z tego, że on się śmieje.
-
Nie mogę wstać. - powiedział próbując się poderwać na nogi, ale
wylądował na tyłku z powrotem. Zaczęłam się śmiać jeszcze bardziej, i gdy
ja spróbowałam wstać był ten sam efekt.
- Nie śmiej się, bo za
chwilę się posikam! - pisnęłam trzymając się już za brzuch, który
rozbolał mnie ze śmiania się. Jeszcze przez dobre pół godzinie
siedzieliśmy na tym opuszczonym moście. - Dobra.. trzeba się zbierać. -
dodałam i spojrzałam na niego.
- No.. - stwierdził patrząc w niebo
na zachodzące słońce. - Nie śpieszysz się do domu? - spytał chowając
szklanki do plecaka, a butelkę wyrzucił do wody.
- Coś Ty..
mieszkam sama, a jakoś nie mam ochoty wracać do pustego mieszkania. -
odpowiedziałam smutniejąc lekko. Wyprowadziłam się, przestałam grać w
koszykówkę, rzuciłam szkołę i pracuję. Innego wyjścia nie mam.
- Czemu mieszkasz sama? - spytał, a ja westchnęłam i wzruszyłam ramionami.
-
Moja mama umarła pięć lat temu, a tato niedawno wziął ślub z nową
kobietą. - powiedziałam wstając i pomagając mu wstać. - Nie chciałam
przeszkadzać w domu nowożeńcom. - powiedziałam próbując się uśmiechnąć,
lecz wyszedł mi grymas niezadowolenia.
- Jesteś silna.. - powiedział patrząc mi w oczy, a ja zaśmiałam się cicho pod nosem.
- Nie. Nie jestem. - odpowiedziałam. - Po prostu jestem już duża. Dorosłam. - dodałam z lekkim uśmiechem patrząc w niebo.
- Ja nie mógłbym tak.. Nie poradziłbym sobie. - powiedział, gdy zaczęłam iść w swoją stronę.
-
Wydaje Ci się. - odpowiedziałam odruchowo. - Jak chcesz, to możesz wpaść do mnie na chwilę. - powiedziałam, a on
patrzył na mnie zagadkowo. - Nie martw się, nie przelecę Cię! - dodałam i zaczęłam się śmiać. Poczerwieniał lekko na twarzy, a może miał te wypieki na twarzy od alkoholu? Nie wiem. Pogładziłam go po głowie i wyprzedziłam go idąc lekkim slalomem, gdy on zatrzymał się. Stał w miejscu. Włożyłam
dłonie w przednie kieszenie spodni i zacisnęłam palce na kluczach do
mieszkania.
- Daleko mieszkasz? - spytał, a ja spojrzałam przez ramię.
- Nie. - odpowiedziałam.
- To mogę iść. - powiedział naiwnie, a ja uniosłam lekko kąciki ust.
Szliśmy
dłuższy czas w milczeniu wchodząc w głąb miasta, gdzie ulice były coraz
bardziej ruchliwe. Stanęliśmy przed apartamentem. Wystukałam kod, a po chwili nacisnęłam klamkę
głównych drzwi i weszłam do środka, gdy on wciąż stał z otwartymi ustami przed
budynkiem.
- Wchodzisz? - spytałam, a on spojrzał na mnie i wszedł za mną bez słowa.
- Nie mówiłaś, że mieszkasz w apartamencie. - powiedział jakby z pretensjami, a ja wzruszyłam ramionami.
- A to w czymś przeszkadza? - spytałam unosząc lekko brew stojąc w windzie.
- Nie.. - odpowiedział niepewnie. - Nie wyglądasz na taką co mieszka w takim miejscu. - dodał ciszej, a ja zaśmiałam się.
-
Przez te ubrania? - spytałam, a on spojrzał gdzieś w bok. - Spoko. Bo
dlaczego miałabym skakać w markowych ciuchach do zimnej, brudnej wody, nie? -
spytałam jakby to było oczywiste. Jego wzrok utkwił we mnie, zdawało
się, że jego gałki oczne lada moment miałyby wypaść z oczodołów.
-
He? - bąknął cicho, a ja machnęłam ręką. Wysiedliśmy na trzecim
piętrze. Otworzyłam kluczami drzwi do mieszkania i weszliśmy do środka.
Rzuciłam bluzę na fotel i weszłam do kuchni.
- Chcesz coś do
picia? - spytałam, a on rozglądał się po mieszkaniu. - No przestań! Co Ty
nigdy zwykłego mieszkania nie widziałeś?! - spytałam już lekko poirytowana jego zachowaniem, a on usiadł ostrożnie na
fotelu z czarnej skóry. - Jak jesteś ciekawy co mam w szafie to patrz. - powiedziałam
otwierając szafę, a w niej.. wszystko było firmowe. - Mam jeszcze drugą szafę z normalnymi ubraniami.
- Skąd masz wszystkie rzeczy? - spytał z ciekawości, a ja wzruszyłam ramionami.
-
Tato dawał kasę, na dodatek pracuję to i kasę mam swoją. - odpowiedziałam bez
entuzjazmu. Podałam mu coca-colę w puszce i usiadłam na przeciwko w
fotelu. - Hej Mały! - powiedziałam pieszczotliwie, a on spojrzał na mnie
zdziwiony.
- C-Co? - spytał, a ja spojrzałam na niego krzywo.
-
Mówiłam do psa. - powiedziałam, gdy przeszedł obok niego kilkuletni
doberman ze spojrzeniem mordercy. Will od razu podkulił nogi pod siebie na fotel i objął je
ramionami.
- M-Mały?! On jest "Mały"?! - powiedział patrząc na mnie z niedowierzaniem, gdy pies ułożył się przy moim fotelu i obserwował go.
-
Nie krzycz tak głośno, nie lubi tego. - powiedziałam do niego trochę oschle. -
Prawda, Mały? - powiedziałam znów miłym tonem głaszcząc psa po głowie i grzbiecie.
Uśmiechnęłam się lekko patrząc w jego ciemne oczy. Istny morderca, na
zawołanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz